TEKST POWSTAŁ PRZED WRĘCZENIEM NAGRODY POLAKOWI
Średniego wzrostu brunet z zarostem wychodzi z kabiny koparki. Lekko ciągnie za sobą jedną z nóg, ale sprawnie się przemieszcza. Jest ubrany w odblaskowy polar, szerokie spodnie i czarne buty, które pojaśniały od piachu.
- Ee, gwiazda, do roboty! - macha do niego kolega, ale trudno stwierdzić, skąd dobiega głos. Na zewnątrz zrobiło się siwo, dwóch mężczyzn przycina piłą kostkę brukową.
- Gwieździe nie wypada robić! - odpowiada kierowca koparki. To Marcin Oleksy, którego gol przewrotką zadziwił cały świat. Zawodnik stracił nogę w wypadku i po pracy na budowie gra w piłkę nożną o kulach, czyli amp futbolu. Jest pierwszym niepełnosprawnym zawodnikiem nominowanym przez FIFA do zdobycia nagrody za najładniejszą bramkę roku. Nie zdarzyło się dotąd, by gracz z amp futbol rywalizował z pełnosprawnymi piłkarzami. Wcześniej FIFA w innych kategoriach nominowała z Polski tylko Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol w Meksyku! Stadiony świata
Zanim jednak Oleksy pojedzie do Paryża na galę, gdzie spotka Leo Messiego, Kyliana Mbappe i wielu innych znakomitych zawodników, musi dokończyć ośmiogodzinną zmianę na budowie.
A tam jego codzienność wygląda nieco inaczej. Wielką maszyną manewruje między budynkami jak małym gokartem. Obsługuje koparko-ładowarkę za ponad dwieście złotych dniówki. Na budowę wróci zaraz po przylocie z Francji, być może ze złotą statuetką.
Dzień wypadku
- Ty wtedy zaspałeś, nie? - Ewelina rzuca w kuchni, mieszając rozpuszczalną kawę z mlekiem. Partnerka Marcina Oleksego widziała tyle, że dramatyczne momenty sprowadza do rangi normalnych. Nie straciła pogody ducha, bo gdyby ona się poddała, mogło być różnie. Przez lata trzymała dom za gardło. Razem z Marcinem stanowią ciekawą mieszankę. On - kawalarz żyjący chwilą. Ona - serdeczna, ale lubiąca porządek i dyscyplinę.
Pamięć kobiety mimochodem wyrzuca szczegóły sprzed prawie trzynastu lat. Ewelina mówi precyzyjnie, jakby o zdarzeniach z tygodnia.
- Po co się spieszysz, sobota jest, nie musisz iść - pytałam go.
- "Kuzynowi obiecałem" - tak mówiłeś. Uparłeś się - dodaje.
Marcin nie zamierza się kłócić. - Pewnych rzeczy nie zatrzymasz - kwituje.
Przed wypadkiem Oleksy był bramkarzem Korony Kożuchów, ale już pracował. W klubie dostawał 250 złotych za jeden rozegrany mecz na poziomie czwartej ligi. Sam może i by za to przeżył, ale Ewelina była w piątym miesiącu ciąży, potrzebowali konkretniejszych pieniędzy. Wujek wziął go do siebie na budowę.
Marcin nigdy się nie oszczędzał i ma to do dziś. Pracował po 10 godzin dziennie, trenował i jeszcze dorabiał. Jak wtedy, w sobotę, 20 listopada 2010 roku. Z wujkiem i kuzynem pojechali w okolice drogi ekspresowej - 10 minut samochodem od ich obecnego domu w Ługach pod Zieloną Górą. W wolny dzień dorwali fuchę - łatali dziury w jezdni. Przy Szosie Kisielińskiej została jeszcze jedna mała wyrwa do zasypania.
Będę żył?
Pierwsza przyjechała straż pożarna. Marcin pamięta nachylonego rosłego mężczyznę w kasku, który do niego podbiegł. On, 23-letni chłopak, leżał na drodze obok ciężarówki z kotłem do mieszania asfaltu.
Pamięta zielony, wolno jadący autobus podmiejski. Ludzi biegających dookoła. Krzyczącego wujka, do którego sam wrzeszczał, żeby ściągnął mu buty, bo nogi tak spuchły, że zaraz wyjdą bokiem. O lewej powiedział, że była "wywinięta w drugą stronę". Nawet jej nie dotknął. Po latach wspomina, że praktycznie leżała z boku. Pamięta ciepło. Nachylił się w stronę pasa i miał wrażenie, że zbliżył się do pieca.
Za chwilę zobaczył starszego mężczyznę w samochodzie. Siedział nieruchomo za kierownicą podparty na rękach. Nie może odtworzyć jego twarzy. Na pewno miał siwe włosy. Spoglądał gdzieś przed siebie. Marcin pokazuje ułożenie ciała emeryta. Łączy nogi, wyciąga ręce i lekko ugina łokcie. Taki obrazek utkwił mu w głowie.
Fiat 126 miał zmiażdżony przód. Marcin zmasakrowane nogi. Strażakowi, który nad nim stał, zadał jedno pytanie: - Będę żył?
Bardzo się bał.
Nawet nie hamował
Kilka minut wcześniej 81-latek zatrzymał się przy Biedronce. Zamienił kilka słów z kierowcą ciężarówki, który wiózł ekipie Marcina asfalt do naprawy drogi. Starszy mężczyzna szybko zakończył rozmowę. Powiedział, że źle się czuje i musi wracać do domu.
Nawet nie hamował. Trzepnął w 150-kilowy walec, który przetoczył się Marcinowi po nogach. Chłopak został jeszcze uderzony na tyle mocno, że poleciał pod ciężarówkę. Wylądował przy zębatym kole łańcuchowym. Dziś Marcin cieszy się, że było osłonięte blachą i go nie wkręciło.
Nie ma nogi? Odetchnęłam
- Twój dziadek miał tego dnia urodziny - Ewelina wraca do 20 listopada. - Miałeś wrócić szybciej z pracy, taki był plan - rzuca w powietrze. Ale Marcin w domu był dopiero na święta.
- Podjechał do nas kuzyn. Pomyślałam: Marcin się napił, mam go odebrać? - wspomina kobieta.
- Zawiózł mnie na działkę jego rodziców - kontynuuje. - Tam już była mama, ciocia, wujek, dziadkowie. Wszyscy na mnie patrzyli. Przez godzinę nikt nie chciał mi powiedzieć, co się stało. Krzyczeli przy mnie do siebie, że mam poczekać na psychologa, który wszystko mi wyjaśni. Płakali. Co miałam myśleć? Zakładałam, że nie żyje - przyznaje Ewelina.
- Wujek w końcu wziął mnie na stronę. "Twarda jesteś. Słuchaj, Marcin nie ma nogi, nie wiadomo, czy drugiej też mu nie obetną" - wydusił. Ewelina: - Odetchnęłam.
Dla kobiety liczyło się, że partner ma zdrowy kręgosłup i głowę, że ją pamięta i nie zniknie z życia rodziny. Stwierdziła, że rozklei się tylko raz i więcej wyć nie będzie. Nie lubi roztrząsać problemów, woli przeć do przodu. Przepłakała pierwszą noc i wzięła się za działanie.
Musiała ogarnąć Marcina, bo jego pierwsza reakcja wskazywała, że czuł się niepotrzebny. Po operacji zadzwonił z komórki kolegi ze szpitalnej sali. Zaczął ją przepraszać. Powiedział, żeby znalazła sobie innego, bo jest kaleką i już jej nie pomoże, a przecież zaraz rodzi się Tomek.
Ewelina szybko przerwała ten lament. Kazała mu się zamknąć. Spakowała torbę i ruszyła do szpitala.
Pogoniony ksiądz. "Nie wytrzymałem. Kazałem mu wyp...ać"
- Miesiąc leżał, codziennie jeździłam - mówi. - Raz cię nie było - przerywa Marcin. - Wiedziałam, że będziesz mi to wypominał! - droczy się kobieta.
- Ile ja się krzyków nasłuchałam, bardzo go bolało - mówi kobieta. - Po pierwszej operacji lekarz powiedział, że daje mi dawkę morfiny dla umierającego. Rozrywało mnie, było gorzej niż wtedy na ulicy - opowiada Marcin. - Z sali nie wyganiał tylko mnie - wraca pamięcią Ewelina. - Nawet księdza pogonił - zaskakuje. - Pytał ksiądz, czy Marcin chce się pomodlić, drążył, że może jednak - wspomina. - Nie wytrzymałem. Kazałem mu wyp...ać. Szybko poszedł - Marcin się śmieje.
Lewa noga była tak zmiażdżona, że nie było czego ratować. Został kikut. Ale walka trwała o drugą. Przez miesiąc Oleksy miał operację za operacją, by nie spędzić reszty życia na wózku inwalidzkim. Lekarze zastali otwarte złamanie kości piszczelowej i strzałkowej. W nogę wkręcili mnóstwo śrub.
Marcin pamięta operację. - Dostałem miejscowe znieczulenie, ale byłem świadomy. Lekarze zasłonili terakoty, a mi się wszystko odbijało w lampie. Wiercili mi kości wiertarką. Słyszałem tylko "wrrr", "wrrr" - i "bum", "bum". Bo młotkiem wbijali pręt przez całą długość piszczela, aż po staw skokowy - mówi.
Kolejne zabiegi nie pomagały, brakowało zrostu. Większy pręt w nodze też nie przynosił efektów. Dopiero przeszczep autogenny okazał się przełomowy, ale dwóch lat na wózku inwalidzkim nikt Marcinowi nie zwróci.
Dziś Oleksy ma w prawej nodze blachę pod skórą. Mógłby ją zdjąć, ale nie chce. Z blachą nie boi się, że coś w nodze pęknie, choć gdy dostanie korkiem, skóra od razu się rozdziera.
Boli noga, której nie ma
- Miał bóle fantomowe - opowiada Ewelina. - Masowałam mu nogę, której nie miał. Mówił na przykład, że go duży palec boli. No cóż, machałam rękoma, że niby coś robię. Przynajmniej psychicznie mu to pomagało - wspomina kobieta.
Ewelina wkładała partnera do wanny, do samochodu, robiła zastrzyki, zmieniała opatrunki. Po schodach na trzecie piętro najpierw wnosiła małego Tomka, następnie wózek dziecka, później wózek inwalidzki i jeszcze pomagała wdrapać się Marcinowi. Wspólne zakupy były wyprawą rodziny na koniec świata. Jak zmieścić dwa wózki w bagażniku? Trzeba je porozkręcać, wyjąć koła, poupychać. Zapiąć Tomka w foteliku, wsadzić Marcina do środka, żeby się nie przewrócił.
- Pamiętasz sytuację w szpitalu na oparzeniówce? - uśmiecha się Ewelina. Twarz Marcina natychmiast promienieje.
- Prosił, żebym mu kawę przyniosła. Mówię: Marcin, ale tu nie wolno. Pielęgniarka krzyczała, że będzie skandal, jak poparzysz się na oddziale. On gadał i gadał i w końcu uległam. W sali chciał wziąć filiżankę ze stolika. Usiadł na rogu łóżka i trochę mu się kawy na rękę wylało. Co zrobił? Odskoczył! Chciał na nogi wstać!
- Zapomniałem, że jednej nie mam i runąłem na ziemię. Na początku często się to zdarzało - mówi mężczyzna.
Ale Marcin szybko się uczył. Wkrótce już sam wchodził do mieszkania w bloku w Nowej Soli. Wymyślił własny patent - najpierw robił to na rękach podrywając tyłek na każdym stopniu. Chodził w brudnych i poobcieranych spodniach, ale samodzielnie. Następnie wymyślił, że wózek posłuży mu za "laskę".
Podpierał się nim, przerzucał na stopień i podtrzymywał się drugą ręką - tak schodził. Nie chciał wołać szwagra czy kolegów, by go nosili jak podczas wigilii.
Wózek na parkiecie
Trzynaście lat po wypadku Marcin nie rozpamiętuje, nie żałuje. Nie ma pretensji, to nie ten typ charakteru. Pod skórą dorosłego faceta ma w sobie dużo dziecięcej beztroski. Cieszy się małymi rzeczami - dobrym żartem, fajną gierką na orliku czy piękną brameczką. Podczas rozmowy kilka razy wyciąga telefon i przewija gole z treningów. - Zobacz, jak mi siadła, leciała jak pocisk - pokazuje, a za chwilę szuka kolejnego filmiku.
Ale wtedy, na pierwszej wigilii po wypadku, coś w nim pękło. Odszedł od stołu i schował się w kotłowni. - Łzy same poszły. Znalazł mnie szwagier. "Paweł, czemu ja?" - ryczałem.
Ewelina wspomina noce. Wstawała karmić niemowlaka i za chwilę wybudzał się Marcin. Jeszcze przed feralnym zdarzeniem często mówił przez sen lub wiercił się w łóżku. Kobieta zauważyła jednak, że od wypadku partner mocno gestykuluje, jakby się przed czymś bronił. Następnie nagle się zrywał i płakał.
- Pamiętasz, ile ci zajęło ściągnięcie spodni latem? On kilka lat chodził w długich portkach - mówi kobieta.
- Nie lubię, gdy ktoś się na mnie lampi. Jestem taką osobą, że potrafię niemiłe słowo powiedzieć, gdy ktoś mnie wkurzy - tłumaczy mężczyzna.
- OK, ale był problem, żeby pojechać nad wodę, na basen, żebyś pokazał protezę - przypomina Ewelina. - Sensacje w okolicy wzbudziliśmy po tym, jak stwierdziłam, że w końcu trzeba wyjść na dwór. Ja prowadziłam wózek inwalidzki, a Marcin pchał dziecięcy. Taki pociąg stworzyliśmy - opowiada kobieta.
- Wiedziałem, że muszę pocierpieć, ale wstanę - mówi Marcin. - A na weselu i tak daliśmy radę! - przypomina. - Ciągnęłam wózek po parkiecie, kręciłam nim. Całkiem nieźle szło mu w tańcu - uśmiecha się kobieta.
Gol roku? Dobre żarty
- Słyszałem, że ktoś takiego gola strzelił, ale myślałem, że ten gość jest do Marcina podobny. "On sobie z nas jaja robi" - mówiliśmy z chłopakami - opowiada Sebastian, kolega z budowy.
Wspólnie robią od roku, w pięciu. Teraz Oleksy pracuje u kuzyna. Układają głównie chodniki, podjazdy do domów. Wykańczają właśnie duże osiedle pod Zieloną Górą.
Dookoła ciągnie się pas domków jednorodzinnych. Jest duży plac, który kiedyś zamieni się w działki i ulicę. Na razie widać tylko piach i kałuże. Obok stoi taczka, kilka mioteł, górka piasku. Ktoś szura łopatą po chodniku, słychać warkot silnika i piły.
Na początku Marcin jeździł busem dostawczym. Dwa lata temu przesiadł się do koparki.
- Solidny chłopak. Charakter ma, pozytywną energię sprzedaje - opisuje Krzysztof. - Beton nam wleje, my stawiamy obrzeża, później piach przywozi. Trzeba to wykorytować, precyzyjnie, a Marcin dobrze kombinuje - opowiada.
- Ja uważam, że on w Paryżu wygra. Nawet na zdjęciu promocyjnym stoi w środku - jak na pierwszym miejscu podium - dopowiada Grzegorz. - Dobrze żebyś wygrał, to byś coś w końcu postawił! - śmieje się Krzysztof.
Gra za darmo
- Chłopaki robią na akord, więc na początku nie byli zadowoleni, że urywam się z pracy - opowiada Marcin. - Telefon ciągle dzwonił. Przyjechali nawet dziennikarze z Brazylii. Zaczął się gorący okres, bo oprócz wywiadów i roboty doszły jeszcze weekendowe zgrupowania reprezentacji w Warszawie - tłumaczy.
Marcin śmieje się, że już urlopu w wakacje nie dostanie. Jemu też zależy, by opuszczać w pracy jak najmniej dni. Z dniówki ma 220 złotych. Do tego dochodzi renta: 1000 złotych miesięcznie plus niewielkie stypendium z występów dla polskiej kadry w amp futbolu. W Warcie Poznań gra dla siebie, za darmo.
W Polsce tylko nieliczna grupa zawodników otrzymuje w amp futbolu kontrakty i pensje. Większość graczy występuje z czystej pasji. To dla nich możliwość przezwyciężenia własnych słabości i pokazania innym, że niepełnosprawność nie jest żadnym problemem. Najlepsi zawodnicy trafiają do reprezentacji - tak jak Marcin.
- Styrany jestem - mówi. - Trochę to do mnie nie dochodzi. Stoję na budowie, zaraz musze paletę przewieźć, a w poniedziałek będę w Paryżu - poprawia suwak w odblaskowym ortalionie.
Po ośmiu godzinach odstawia koparkę "na bazę", przesiada się w forda mondeo kombi w automacie, mija Zieloną Górę, szlaban kolejowy w Niedoradzu i wjeżdża w las. Po dobrych kilku minutach jazdy wąską drogą z dziurami na piaskowym poboczu jest w Ługach. Gdyby chciał się ukryć, nie dałoby się znaleźć lepszego miejsca.
Tam, gdzie wiele drzew, pól i zielonych terenów, stoi dom rodziców Eweliny. Na tej samej działce Oleksy dobudował własny kąt na sto kilka metrów: z piętrem i kotłownią. Marcin wykańczał dom ze szwagrem. To przytulne miejsce z dużym podwórkiem. 12-letni syn Tomek ma gdzie pograć z tatą w piłkę, 5-letnia córka Antonina może poganiać się z psem Kają, rasy golden. Przez ścianę mieszka babcia.
W debiucie gol i kontuzja
O wyjeździe do Paryża Marcin Oleksy dowiedział się w pracowni ortopedycznej. - Przymierzałem protezę - mówi. - Zadzwonił Artur, kierownik z reprezentacji. Poczułem napięcie. Po drugiej stronie słuchawki z krzyków i kilku przekleństw przebiło się "Jedziemy!". Sam wrzasnąłem "Co ty pier....sz!", na cały głos - opowiada. - Najbardziej jestem dumny z tego, że dokonałem czegoś, co sobie założyłem. Warto było trenować w nocy, po zmianie na budowie. Brałem kule o godzinie 22 i biegałem - wspomina. Do dziś dwa razy w tygodniu gra w piłkę z pełnosprawnymi.
Po wypadku Marcin przytył 40 kilogramów. Gdy jeździł na wózku, waga pokazywała ponad setkę. Zanim nauczył się chodzić w protezie, minęło trochę czasu. - Tłumaczyłam: powoli, pomału. Ale nie, on przecież zakłada protezę i biegać będzie - kręci głową Ewelina.
Najpierw chodzenie było bardzo bolesne. Proteza tymczasowa robiła rany na nodze. Po czasie Oleksy miał już stałą, wymienianą co trzy lata. Lekarze powiedzieli Marcinowi, że lepiej w protezie biega niż chodzi. Z synem Tomkiem poszli na boisko i coś w Marcinie drgnęło. Pomyślał, że może da sobie jeszcze jedną szansę w piłce?
Przez znajomego dostał się do miejscowej akademii - tam trenował dzieci. W 2019 roku trafił do Warty Poznań. W pierwszym meczu turnieju strzelił gola, ale za chwilę złamał kość strzałkową.
- Wchodziłem na gościa, chciałem spod niego wziąć piłkę, on mi siadł na nogę i chrupnęło - opowiada Marcin. - Trzy złamania kości na dzień dobry, ale nawet nie myślałem o wycofaniu się. Dwa tygodnie ostrej pracy z rehabilitantem i po miesiącu już trenowałem. Lekarz powiedział, że jestem chyba z żelaza - uśmiecha się. Po powrocie do sportu zrzucił ponad 20 kilogramów.
Sodówka? Oczywiście!
Gola ze Stalą Rzeszów, gdy na jednej nodze wzbił się na wysokość pierwszego piętra i trafił z powietrza, oglądał codziennie kilkanaście dni. - Mówiłam, żeby to już na słuchawki wziął, w domu tylko krzyki komentatorów słyszeliśmy - śmieje się Ewelina. - Oglądałam mecz na telefonie. Po meczu Marcin od razu zadzwonił, ogromnie się cieszył - opowiada kobieta.
- Zawsze powtarzałem: strzelę pięknego gola w amp futbolu. Każdy się śmiał. Pierwszy raz tak ogromną euforię czułem. Całe życie byłem bramkarzem, umiem upadać i nie bałem się kontuzji. Z drugiej strony: mi by takiego gola nie strzelili - puszcza oko.
- Była sodówka? - pytam.
- Nie ma, taki sam jestem cały czas - Marcin tonuje.
Ewelina powstrzymuje śmiech. - Cały czas jest! - odpowiada.
FIFA announce the three finalists for the 2022 Puskás award [THREAD]
— B/R Football (@brfootball) February 10, 2023
Marcin Oleksy
(via @AmpFutbolPolska) pic.twitter.com/y9c22UTDoK
Nigdy się nie spotkali
Ze sprawcą wypadku Marcin Oleksy nigdy nie rozmawiał, nawet go już nie spotkał. Gdy to się stało, mężczyzna miał 81 lat. Marcin dowiedział się w sądzie od żony emeryta, że mężczyzna nie jest w stanie na niego spojrzeć, tak mocno to przeżył. Do wszystkiego przyznał się na rozprawie. Rodzina sprawcy pomagała Oleksemu po wypadku.
Marcin często mija miejsce, w którym pytał strażaka, czy będzie żył. Wystarczy, że jedzie w stronę autostrady, kawałek za wiaduktem. - Człowiek się cieszył, że przeżył. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że to jednak musiałem być ja, żeby stało się to, co się dzieje obecnie - mówi zawodnik Warty Poznań.
- Fajnie, że dzieci żyły z tym od początku - kontynuuje. - Na początku mówiłam Tomkowi, że tata ma metalową nogę jak robocop - wtrąca Ewelina. - Niedawno byłyśmy z córką w sklepie z zabawkami. Zauważyła świnkę z jedną nóżką. Powiedziała: "Mamo, zobacz, jak tata" - dla niej to zupełnie naturalna sytuacja - opowiada kobieta.
Znowu będą go nosić
Garnitur na galę jest już wybrany - klasyczny, granatowy. Marcin mówi, że gdyby nie partnerka, to by się w sklepie załamał. - Mówię mu: to jest za krótkie. Odpowiada, że idealne. A w domu? Że jednak za krótkie - puka się w czoło Ewelina.
Marcin zastanawia się nad ewentualną przemową na scenie.
Ewelina: Po polsku mów, a nie z siebie głupa rób. Przetłumaczą.
Marcin: Jak zdążę wyryć kilka zdań na pamięć po angielsku, to spróbuję.
Ewelina: Tak! I wyjdzie jak z Dudą!
A co zmieni się w ich życiu po ewentualnej wygranej? - We wtorek wracamy do siebie, w środę melduję się w robocie - mówi Marcin. - No, zobaczymy, jak się sodówka rozwinie - droczy się Ewelina.
- Nosili mnie na rękach po wypadku i zaraz znowu będą to robić. Po wygranej w Paryżu - uśmiecha się Marcin.