Nie wypada, bo Robert Lewandowski nie jest objawieniem jednego sezonu jak Krzysztof Piątek. Cztery lata temu wielu namaściło mającego spektakularne wejście do Serie A "Il Pistolero" na jego następcę. I to takiego, który raczej prędzej niż później zdetronizuje starszego kolegę. Dziś brzmi to jak żart, ale takich głosów nie brakowało.
Od tego czasu Lewandowski dwukrotnie wygrał plebiscyt FIFA na Piłkarza Roku na świecie (2020, 2021), triumfował w Lidze Mistrzów (2020), trzy razy z rzędu byłnajskuteczniejszym piłkarzem roku (2019, 2020, 2021) na świecie. Taki hat-trick poza nim ustrzelił jeszcze tylko Ronaldo - nawet Lionelowi Messiemu się to nie udało.
W dwóch poprzednich sezonach sięgnął po Złotego Buta dla najlepszego strzelca lig europejskich - rok po roku po tę nagrodę zdobyli jedynie Thierry Henry, Cristiano Ronaldo i Lionel Messi. Pobił niepobijalny rekord Gerda Muellera pod względem goli w jednym sezonie (40) i dorównał mu pod względem tytułów króla strzelców Bundesligi (7).
A wystrzelony cztery lata temu na orbitę Piątek? Spada z niej ruchem jednostajnym. Dziś broni się przed spadkiem z Serie A i czeka na gola od 5 listopada. 174 dni. 1236 spędzonych na boisku minut. 21 "roboczogodzin" bez trafienia. I o jego zapaści jest stosunkowo cicho, podczas gdy kryzys "Lewego" jest tematem numer jeden w sportowej Polsce.
ZOBACZ WIDEO: Wysłał jasny komunikat do Fernando Santosa. "Jest ozdobą tej ligi"
Owszem, zakończona w środę niemoc jest czwartą najdłuższą w zagranicznej karierze Lewandowskiego. Z drugiej strony, trwała raptem 25 dni - "Lewy" przerwał ją, nim naprawdę stała się kryzysem. Ale sam jest sobie winien, że 468 minut (raptem 4 pełne mecze) to powód do bicia na alarm. Padł ofiarą własnego sukcesu, bo przyzwyczaił do tego, że jest maszyną do strzelania goli, która na tak "długo" się nie zacina.
Nie zasłużył sobie na to, by tak skrupulatnie liczyć mu minuty bez trafienia. Albo - co gorsze - wyciągać na podstawie tego daleko idące wnioski, bo można się ośmieszyć i stanąć w jednym rzędzie z Mirosławem "Mamy Arruabarrenę" Trzeciakiem. Przecież Lewandowski od 17 lat nie robi nic innego poza strzelaniem goli i... wyprowadzaniem wszystkich z błędu.
"Najpierw cię ignorują. Potem się z ciebie śmieją. Później z tobą walczą. Później wygrywasz" - Mahatma Gandhi oczywiście nie powiedział tego o nim, ale ten słynny cytat dobrze opisuje drogę, którą przeszedł "Lewy".
Odrzucony przez Legię sprawił, że na stadion Znicza ciągnęły pielgrzymki skautów z całej Polski. W Lechu miał sobie nie poradzić z Hernan Rengifo i Piotrem Reissem. Potem Leo Beenhakker nasłuchał się, że powołał go za wcześnie do kadry Polski, a on w debiucie strzelił gola.
"Bild" przez kilka zmarnowanych okazji przezwał go "Lewandoofskim" (niem. "doof" to "głupek"), by po latach za to przepraszać. W Borussii usłyszał, że nie może zarabiać najwięcej w klubie, więc... trzy lata później został najlepiej opłacanym piłkarzem w historii Bundesligi. W Bayernie.
A wcześniej miał nie pasować do stylu Pepa Guardioli. Miał też nie pobić rekordu Muellera w liczbie strzelonych w sezonie goli, a dokonał tego w spektakularny sposób. Miał nie przebić Deyny i Bońka i nie zostać Piłkarzem Roku.
Miał nie pasować też do Barcelony, bo przecież tylko stoi i dobija, a dziś Xavi nie wyobraża sobie bez niego drużyny na boisku, jak i w szatni. Prowadzi Barcę do odzyskania mistrzostwa po czterech latach przerwy.
Tymczasem z 28 bramkami jest najlepszym strzelcem zespołu - ma już na koncie więcej trafień niż razem wzięci dwaj najskuteczniejsi gracze Barcelony w ubiegłym sezonie: Pierre-Emerick Aubameyang (13) i Memphis Depay (13). I sunie po szóstą (!) z rzędu koronę króla strzelców.
Nawet jeśli jest bliżej niż dalej końca kariery, to tym bardziej cieszmy się tym, co dzięki niemu przeżyliśmy i przeżywamy. Nie zatruwajmy tego typowo polską nagonką na kogoś, kto akurat ma słabszy moment. Tak nie wypada.
Kiedy "Lewy" powie "pas", czeka nas bolesne przebudzenie. Długo nie będziemy mieć Polaka na piłkarskim szczycie. Wrócimy do smutnych czasów, w których ekscytowaliśmy się nieuznanym golem Grzegorza Rasiaka w Premier League. To nie jest czarna wizja. To przyszłość polskiej piłki po erze Lewandowskiego.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty