[tag=600]
Raków Częstochowa[/tag] triumfował dwa razy z rzędu, ale tym razem lepsza okazała się Legia Warszawa. We wtorkowym finale Fortuna Pucharu Polski emocji nie brakowało zarówno w serii rzutów karnych, jak i po niej. To, co działo się po ostatnim gwizdku, nie miało zbyt wiele wspólnego ze sportem.
Zawodnicy obu drużyn rzucili się sobie do gardeł, a Filip Mladenović uderzył trzech graczy Rakowa Częstochowa. Już w trakcie spotkania było bardzo nerwowo przy ławkach rezerwowych. Sędzia Piotr Lasyk pokazał łącznie 13 żółtych, a także jedną czerwoną kartkę.
Aktywny przy linii bocznej był Arkadiusz Malarz. W pierwszej połowie członek sztabu szkoleniowego "Wojskowych" rzekomo miał rzucić wiązankę przekleństw w kierunku Marka Papszuna. 42-latek w mediach społecznościowych przekonywał, że oskarżenia pod jego adresem nie mają nic wspólnego z prawdą.
"Mam prośbę, zastanów się co piszesz, do trenera Papszuna nigdy bym tak nie powiedział. Wiem, że dla lajków robi się wszystko, ale obejrzyj mecz dokładnie" - napisał na Twitterze były bramkarz, po czym wpis jednego z użytkowników został usunięty.
Malarz tłumaczył, że starał się tonować nastroje. - Zawsze staram się odciągać naszych zawodników, ale też nie lubię chamstwa, jeżeli ktoś niefajnie zwraca się w moją stronę. Wtedy też nie pozostaję dłużny. To są emocje, to jest piłka nożna. Zawsze po meczu emocje opadają i każdy jest w stanie przybić piątkę z przeciwnikiem - dodał trener, cytowany przez sport.tvp.pl.
Czytaj więcej:
Skandal po finale. "Wstydziłbym się mając takiego zawodnika"
Trener Legii nie pudruje. "Brzydki mecz"
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zaryzykował i się udało! Cudowny gol w Niemczech