Takiego mistrza w Polsce jeszcze nie było. Raków Częstochowa po raz pierwszy w historii wygrał w najwyższej klasie rozgrywkowej. W niedzielę wprawdzie przegrał na wyjeździe z Koroną 0:1, ale porażka Legii z Pogonią (1:2) sprawiła, że na trzy kolejki przed końcem sezonu nikt nie jest w stanie mu już zagrozić. Po powrocie z Kielc do Częstochowy trener Marek Papszun może zdjąć z twarzy minę killera i w końcu się uśmiechnąć.
A przede wszystkim - świętować wyczekany triumf, który spina klamrą jego siedmioletnią misję w Częstochowie. Został pierwszym w historii trenerem, który z jednym klubem i to w jednej kadencji wygrał II i I ligę oraz Ekstraklasę. Od nowego sezonu nie będzie go już w klubie. Zostawi go z mistrzostwem, dwoma Pucharami Polski i dwoma Superpucharami Polski. Niewielu przed nim skompletowało taki hat-trick.
Misja mogła być dużo krótsza. Pod koniec 2021 roku, kiedy Legia była w poważnym kryzysie, jej właściciel, Dariusz Mioduski, zdradził, że chce zatrudnić Papszuna. Trener odmówił, a chwilę później przedłużył kontrakt z Rakowem. Potem po mundialu w Katarze prezes PZPN Cezary Kulesza poszukiwał następcy Czesława Michniewicza. I choć wśród krajowych kandydatów Papszun wymieniany był w pierwszym szeregu, nikt oficjalnie nie potwierdził, że był brany poważnie pod uwagę.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zaryzykował i się udało! Cudowny gol w Niemczech
"Strach spotkać"
Na polskie warunki to coś niespotykanego. Papszun nie był uznanym zawodnikiem, który naturalnie po zakończeniu kariery poszedł na ławkę trenerską. Jako piłkarz nie podbił boisk. W pamięć wszystkim zapadła za to ogromna ambicja i potężny charakter.
- Marek był twardy, nie odstawiał nogi - opowiada Mariusz Gumienny, z którym Papszun grał w Wichrze Kobyłka. Przeszedł tam z warszawskiej Polonii.
To było w drugiej połowie lat 90. Do Kobyłki pod Warszawę Papszun zjeżdżał na mecze z innymi kolegami ze stolicy.
- Nie dało się wtedy zauważyć, że zostanie trenerem - przyznaje kolega z Kobyłki. - Na boisku było za to widać za to jego inteligencję. Po kilku latach dowiedziałem się, że Marek został nauczycielem i trenerem. Aparycją nie sprawiał wrażenia kandydata do szkoły. Bardziej kogoś, kogo strach spotkać w ciemnej uliczce - śmieje się.
We wspomnieniach przewija się przezwisko Papszuna - "Rzeźnik". Tak mieli nazywać go rywale. W żadnym zespole, w którym grał, nie mówili tak do niego koledzy.
Papszun to absolwent historii Wyższej Szkoły Humanistycznej w Łowiczu. Potem skończył szkołę podyplomową na AWF. Obie dyscypliny zgrabnie łączył w gimnazjum w Ząbkach. Uczył historii i wychowania fizycznego. Ze szkolnego korytarza wspominają, jak chodził po korytarzu w koszulkach różnych klubów piłkarskich. Nie utożsamiał się z jednym, kibicował wszystkim. Do tego zabiegany między nauczaniem dwóch przedmiotów a pracą w klubach.
- Z dużym uznaniem patrzę na to, czego dokonał - opowiada Gumienny. - To coś fantastycznego. I dowodzi, jakim jest człowiekiem: dąży do celu - dodaje.
Postawny, krótko przystrzyżony
Potwierdzają to jego koledzy z Warszawy. Z Łukaszem Trzebuchowskim Papszun pracował w trzech klubach: Polfie Tarchomin, GKP Targówek i KS Łomianki. Napastnik wspomina wymowną sytuację z trenerem nowego mistrza Polski.
- Miałem mniej więcej 19 lat i na kilka miesięcy zrezygnowałem z piłki - opowiada. - Nie zdradzałem się z tym trenerowi. Postanowiłem w końcu wrócić. Trener się zgodził, choć obawiałem się jego reakcji. Uchodził za surowego, choć niekoniecznie to prawda. Mógł mnie przekreślić. Zamiast tego dał mi drugą szansę, porozmawialiśmy i zaznaczył, że kolejny taki wybryk to będzie koniec - uzupełnia Trzebuchowski.
Zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz. Potwierdza to, co zauważyli w Papszunie już w Kobyłce.
- Ma charyzmę - mówi. - Pomaga mu też aparycja. Jest różnica w szatni między niskim trenerem a postawnym, krótko przystrzyżonym, z solidnym głosem. To w połączeniu z ogromną wiedzą pomaga w pracy. Na nas, młodych chłopakach, robił duże wrażenie. Każdy trening był perfekcyjny. A nie jest to regułą - dodaje Trzebuchowski.
Polubili się na tyle, że spotkali się w kolejnych klubach.
- Trener Papszun zawsze doceniał moje umiejętności. Mówił, że jestem leniwy, ale z dużym talentem - uśmiecha się piłkarz.
Dziś jest zawodnikiem i trenerem młodzieży w Madziarze Nieporęt. Wcześniej pracował w akademii Legionovii.
- Papszun miał na to bardzo duży wpływ - zaskakuje. - Był jednocześnie trenerem i nauczycielem, a ja poszedłem jego drogą. Nadal się rozwijam, czekam na kolejne kursy. Różni nas tylko to, że on poszedł w seniorów, ja doskonale czuję się w pracy z dziećmi - uzupełnia.
Marek - zawodowiec
Późno przeszedł na pełne zawodowstwo. Zanim rzucił obowiązki szkolne, awansował z KS Łomianki do IV ligi (2011), z Legionovią wszedł do II ligi (2013) i w końcu wszedł do I ligi z Rakowem (2017). Dopiero wtedy pożegnał się z kolegami z pokoju nauczycielskiego i uczniami. Było to rok po podpisaniu umowy z Rakowem. Dla obu stron był to moment, który przeszedł do historii. Jeden trener poprowadził klub do zwycięstwa na trzech najważniejszych poziomach rozgrywkowych.
W Częstochowie szybko zrozumieli, jak wymagającego trenera ściągnęli do siebie. Start w Rakowie nie był wymarzony. Choć walka o miejsce barażowe wydawała się możliwa, to oddalała się z każdym meczem. Po remisie z Gryfem Wejherowo 1:1 pod koniec maja nie wytrzymał.
Taki dialog trenerski na konferencji prasowej zachował się po tamtym spotkaniu.
Piotr Rzepka, trener Gryfa: - Chylę czoło przez moimi zawodnikami, bo zremisować na tak trudnym terenie z tak dobrze ułożonym zespołem to nie jest łatwa sprawa.
Papszun: - Kurtuazja jest zbyt daleko posunięta, bo z dobrym przeciwnikiem to na pewno nie graliście.
A potem zaczął tyradę o potrzebie zmian w klubie. - Nie wiem, jakim sposobem niektórzy piłkarze znaleźli się w Rakowie, bo nie zasługują, żeby ten klub reprezentować, co dobitnie pokazali. Mieliśmy jeszcze szansę na 4. miejsce i baraż, ale niestety część zespołu pokazała, że nie bardzo im na tym zależało.
Na koniec zaapelował. - Mam nadzieję, że reakcja władz klubu będzie taka, że piłkarze, których mam na myśli, nie wystąpią więcej w Rakowie, choćbyśmy mieli dograć ten sezon młodzieżą.
Z właścicielem klubu Michałem Świerczewskim stworzył świetny tandem. Właściciel sieci sklepów elektronicznych zaufał trenerowi, który wciągał Raków na kolejne szczeble polskiej piłki. Zabrał tam też niektórych piłkarzy. Obrońca i kapitan Tomas Petrasek stał się obok trenera symbolem Rakowa. Czeski piłkarz był w klubie niemal od początku kadencji Papszuna. Dołączył do niego trzy miesiące później.
Wystarczył jeden pełny sezon, by Raków z nowym trenerem bezpośrednio awansował do I ligi. Na zapleczu Ekstraklasy bił się dwa sezony, w tym drugim awansował do półfinału Pucharu Polski, w którym odpadł w meczu z Lechią.
2019 rok przeszedł do historii - Raków po 25 latach wrócił do elity. W premierowym sezonie nie bił się o utrzymanie, skończył rozgrywki na dziesiątym miejscu. A potem stało się coś, o czym inni beniaminkowie mogli tylko pomarzyć.
Papszun wyśmiał wszystkie ligowe powiedzenia o tym, że najtrudniejszy jest drugi sezon w Ekstraklasie. W nim został wicemistrzem i zdobył Puchar Polski. Wyczyn powtórzył rok później, aż w obecnym wszedł na szczyt.
Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Deklasacja w Poznaniu. Arcyważny wynik w kontekście pucharów
Katastrofa. Znany kolejny spadkowicz z PKO Ekstraklasy