Dzięki swoim umiejętnościom i odwadze Krzysztof Nowak był skazany na grę w silnej lidze. Po ledwie dwóch latach kariery seniorskiej, które spędził w Sokole Pniewy i Sokole Tychy wyjechał do Grecji. Nie spędził tam jednak sporo czasu. W 1996 roku powrócił do Polski, by zagrać w Legii Warszawa. W stołecznej ekipie rozegrał jedno spotkanie i znów opuścił ojczyznę. Tym razem już na stałe.
Wybrał kompletnie niespodziewany kierunek. Brazylia. W tym kraju grał wspólnie z Mariuszem Piekarskim. Byli pierwszym Polakami, którzy występowali w lidze brazylijskiej. Trafili do Atletico Paranaense Kurytyba. Nowak był zawodnikiem tego zespołu do 1998 roku, a Piekarski tylko przez jeden sezon, po czym przeniósł się do Flamengo.
W Brazylii Nowak był obserwowany przez europejskie kluby. Gdy tylko przyszła propozycja z Niemiec, to nie zamierzał się zastanawiać. VfL Wolfsburg miał być dla niego wyborem idealnym. Tak też było.
Ulubieniec kibiców
Przed przejściem do Wolfsburga był już naprawdę znanym piłkarzem. Zdążył nawet zadebiutować w reprezentacji Polski. W swoim pierwszym spotkaniu w narodowych barwach zdobył bramkę - nasza kadra rywalizowała wtedy z Gruzją.
A w Niemczech też układało mu się cudownie. Stał się ulubieńcem kibiców. Od 1999 roku mogliśmy mówić o Wolfsburgu jako drużynie z polskim trio. Oprócz Nowaka w tym zespole występowali bowiem też Andrzej Juskowiak i Waldemar Krygier. Wspólnie było im raźniej.
Niemiecki "Bild" wróżył Nowakowi wielką karierę. Polak z "dziesiątką" na plecach wydawał się rasowym pomocnikiem, który powoli wchodzi na szczyt. Szybko okazało się, że Wolfsburg to może być tylko przystanek na drodze do większego klubu. Na początku 2001 roku świat Nowaka jednak kompletnie się zawalił...
Fatalna diagnoza. Zaczęło się niepozornie
Nowak stopniowo czuł się coraz gorzej. Zaczęło się od niczego niezwykłego. Zimne palce u rąk nie wzbudziły obaw piłkarza, co do tego, że może dolegać mu coś poważnego. Gdy doszło do tego drętwienie ramion, to wówczas pomocnikowi VfL Wolfsburg zapaliła się w głowie lampka ostrzegawcza. Wymowny był też fakt, że po przerwie zimowej w spotkaniu z Herthą Berlin zagrał tylko 11 minut.
Pojechał na dokładniejsze badania. Usłyszał najgorszą diagnozę z możliwych. ALS - choroba układu nerwowego. Nieuleczalna. Przed sezonem 2001/2002 zakończył karierę. Nie miał nawet wtedy skończonych 26 lat. Jego licznik występów w Bundeslidze zatrzymał się na liczbie 83. Polak strzelił 10 goli.
Choroba stopniowo postępowała. Nowak próbował leczenia w Niemczech, Holandii, czy też USA. Nic nie pomagało. ALS powoduje stopniowy zanik mięśni.
- Nie rozumiałem, co się dzieje. Tata usiadł nagle na wózku inwalidzkim. Najpierw zaatakowało ręce. Później nie umiał już sam przejść z łóżka na wózek, mama musiała go podsadzić. Gdy przestał mówić, zadawała pytania, a on odpowiadał, mrugając oczami - mówił w rozmowie z WP syn piłkarza, Maks (więcej TUTAJ).
Wolfsburg pokazał klasę
Mimo że Nowak nie grał, to Wolfsburg przedłużył z nim automatycznie kontrakt na sezon 2001/02. Piłkarz otrzymywał wsparcie. Założono fundację jego imienia, która zbierała fundusze na leczenie, a po jego śmierci zaopiekowała się innymi chorymi na ALS. To funkcjonuje do dziś.
Krzysztof Nowak odszedł w Dzień Mamy - 26 maja. Nie dożył 30. urodzin. Marzył, by przeprowadzić się z najbliższą rodziną do nowego domu, ale niestety nie było mu to dane.
- Kilka razy w roku mam ten sam koszmar. Stoimy z rodziną na cmentarzu, trwa pogrzeb taty. Tulę pluszowego królika, z którym jako dziecko nigdy się nie rozstawałam. Nagle wkładam go do trumny, żeby leżał z tatą, ale ktoś go wyciąga i mi podaje. Budzę się, zaczynam płakać. Przez moment myślę, że to nie był tylko zły sen - mówiła w rozmowie z WP Maria Nowak, córka byłego reprezentanta Polski.
Dzieci Krzysztofa Nowaka praktycznie nie pamiętają ojca w pełni zdrowego. Chorował bowiem przez ponad 4 lata. W chwili jego śmierci Maks miał 10 lat, a Maria 4,5 roku.
Na pocieszenie trzeba przyznać, że polski pomocnik do dziś jest kochany przez kibiców Wolfsburga. Ci wspominają o nim przy wielu okazjach i zawsze skandują jego nazwisko podczas meczów. Ma też wymowny pseudonim - "Numer 10 naszych serc". To niezwykle miłe, że klub nie zostawił Polaka samego podczas choroby i pamięta o nim po śmierci. 26 maja jego grób jest odwiedzany bardzo często. I zresztą nie tylko tego dnia.
Nowakowi może nie było dane zagrać w wielkim europejskim klubie, o czym marzył, ale i tak dokonał rzeczy wielkiej. Zyskał szacunek kibiców.
Dawid Franek, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Adrian Mutu - ścieżka na szczyt wciągnięta nosem