Dla przypomnienia: w poniedziałek Szymon Jadczak ujawnił w WP SportoweFakty, że na mecz wyjazdowy eliminacji ME przeciwko Mołdawii do Kiszyniowa z reprezentacją poleciał Mirosław Stasiak. Nikomu w PZPN nie przeszkadzało, że nadal jest zdyskwalifikowany za korupcję właśnie przez... związek.
W oficjalnym oświadczeniu PZPN tłumaczył, że Stasiak znalazł się na pokładzie samolotu na zaproszenie jednego z partnerów reprezentacji. Problem w tym, że nie ujawnił, o kogo chodzi, a kolejni sponsorzy odcinają się od związkowego komunikatu.
Pora napisać to wprost: niespełna dwa lata Cezarego Kuleszy całkowicie obnażyły jego słabość jako szefa polskiej piłki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "Magia wciąż zachowana". Popis zawodnika FC Barcelony
Nie wiem, co przeraża bardziej - liczba afer, jakie wybuchły w ostatnim czasie wokół związku, czy sposób, w jaki Kulesza i jego ludzie zarządzali kryzysem. Nie było chyba ani jednego, po którym moglibyśmy powiedzieć, że PZPN od początku do końca zachował się jak należy.
Kiedy podczas mundialu w Katarze ujawniliśmy, że premier Mateusz Morawiecki obiecał piłkarzom gigantyczną premię za awans do fazy pucharowej, Kulesza jeszcze przed publikacją materiału mówił nam z rozbrajającą szczerością, że "słyszał o premii, ale nie zna szczegółów", a w spotkaniu z premierem nie uczestniczył. Jak to możliwe, że do kieszeni członków drużyny miało trafić przynajmniej 30 mln złotych, a szef związku miał na ten temat niewielką wiedzę? Do dziś nie wiadomo.
Gdy przed katarskim turniejem Jadczak ujawnił, że PZPN zatrudnił jako ochroniarza człowieka oskarżanego o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, Kulesza bynajmniej też nie zareagował jak poważny lider transparentnego związku. Cytat z tekstu Jadczaka:
"Kulesza w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem Wirtualnej Polski stwierdził, że zna Dominika G. i uważa, że nadaje się on do roli ochroniarza kadry, jest osobą sprawdzoną, niekaraną. Po tym, jak Kulesza przedstawił go trenerowi Czesławowi Michniewiczowi i sztabowi kadry, 'Grucha' został zaakceptowany i zatrudniony na okres próbny. Ale według Kuleszy wszyscy są zadowoleni z jego pracy, łącznie z Robertem Lewandowskim, a Michniewicz miał powiedzieć, że 'Grucha' jest 'top topów'".
Nie może więc dziwić, że w przypadku afery ze Stasiakiem PZPN znów - zamiast ugasić pożar w zarodku - dolewa do ognia benzyny.
Teraz Kulesza ma tylko jedno wyjście - jak najszybsze i w pełni transparentne wyjaśnienie, kto konkretnie odpowiada za to, że z piłkarzami kadry leciał na mecz człowiek zdyskwalifikowany za korupcję. Jeśli związek tego nie zrobi i znów schowa się za miałkim oświadczeniem albo będzie milczeć, w pełni zasadne staną się pytania o ustąpienie prezesa ze stanowiska.
Jego poprzednikowi, Zbigniewowi Bońkowi, złośliwie zarzucano niejednokrotnie, że za bardzo skupia się na wizerunku związku. Z perspektywy czasu - warto to docenić. Obecnie PZPN pod względem wizerunkowym, ale też organizacyjnym, w zastraszającym tempie pędzi w kierunku lat 90., gdy słowo "amatorka" można było odmieniać przez wszystkie przypadki.
Jakiś czas temu usłyszałem od jednego z działaczy, że kampania Kuleszy przed wyborami w PZPN była majstersztykiem, bo działacz zręcznie ukrył niemal wszystkie swoje słabości. Okazuje się, że na fotelu prezesa jest już o to dużo trudniej.
Kibice reprezentacji właśnie boleśnie się o tym przekonują.
Nie pierwszy raz.