Były gwiazdor Lecha broni Sabalenkę. "To żenujące"

- W Polsce jeżdżę na białoruskich numerach i nie miałem z tego powodu problemów. Ale zachowanie względem Aryny Sabalenki jest żenujące - mówi nam były gwiazdor Lecha Poznań, Sergiej Kriwiec.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Na zdjęciu Aryna Sabalenka i Siergiej Kriwiec Getty Images / Getty Images / Agencja Gazeta / Na zdjęciu Aryna Sabalenka i Siergiej Kriwiec
Kriwiec to były mistrz Polski z Lechem Poznań. Po karierze wrócił do Polski, bo nie mógł sprowadzić rodziny na Białoruś z powodu pandemii koronawirusa. Granice były wówczas zamknięte, a kwarantanny długie. Obecnie też jest duży problem z przedostaniem się na drugą stronę ze względu na napiętą sytuację polityczną i wojnę w Ukrainie. Dlatego Kriwiec osiadł w Poznaniu. Obecnie razem z byłymi zawodnikami Lecha i kibicami drużyny wywalczył awans do IV ligi z zespołem Wiary Lecha.

Poznań to drugi dom

- Na poziomie amatorskim jeszcze biegam. Gram bardziej dla zabawy, żeby brzucha nie złapać. Atmosfera na meczach jest przyjazna, przypomina piknik rodzinny, ale jeżdżą za nami kibice. Na stadionie w Koninie było około trzech tysięcy ludzi, a mówimy o okręgówce - opowiada nam 38-krotny reprezentant Białorusi.

Kriwiec ma za sobą bogatą karierę. W Lechu grał razem z Robertem Lewandowskim i tamta drużyna zdobyła w 2010 roku mistrzostwo Polski. Później "Kolejorz" z nim w składzie świetnie prezentował się w Lidze Europy, ograł między innymi Juventus i Manchester City.

Zawodnik wywalczył sześć mistrzostw Białorusi, występował w Lidze Mistrzów z BATE Borysów, grał we francuskiej Ligue 1. Ma też prawie sto meczów w polskiej ekstraklasie (dla Lecha, Wisły Płock i Arki Gdynia).

Teraz Kriwiec cieszy się życiem po drugiej stronie. - Poznań to mój drugi dom. Żona Patrycja pochodzi z tego miasta, nasze dzieci chodzą tu do szkoły. Razem też pojawiamy się na meczach Lecha, ja jeżdżę czasem na wyjazdy. Kilka razy byłem też w "Kotle" z zagorzałymi kibicami - opowiada.

Sergiej Kriwiec ma dziś 37 lat. Rozegrał dla Lecha 86 meczów, a dla rezerw Lecha - 49 spotkań Sergiej Kriwiec ma dziś 37 lat. Rozegrał dla Lecha 86 meczów, a dla rezerw Lecha - 49 spotkań

Mistrzostwo obowiązkiem 

Na zakończenie kariery Kriwiec przez półtora roku występował w drugim zespole Lecha. - To był fajny czas. Starałem się podpowiadać młodym chłopakom, czasem trzeba było "ryknąć", ale myślę, że nikt się nie obraził - puszcza oko zawodnik.

- W akademii jest wielu chłopaków z dużym potencjałem, na przykład bramkarz Mrozek, Filip Borowski, Antek Kozubal czy Krystian Palacz. Duży skok pod względem mentalnym zrobili Szymczak i Marchwiński - wymienia. - Obecna młodzież jest lepiej przygotowana technicznie i motorycznie. Za czasów mojej młodości mecze bardziej wygrywało się charakterem - porównuje.

ZOBACZ TAKŻE: Ależ petarda! Zrobiła to niczym Messi

- Brakuje mi tylko większej liczby Polaków w pierwszym zespole Lecha, bo wszystko opiera się na obcokrajowcach - twierdzi. - Ale obecną kadrę Lecha oceniam za jedną z najlepszych w ostatnich latach, nawet za silniejszą od "mojej". Myślę, że w nowym sezonie wygranie ligi z takim zespołem jest obowiązkiem dla Lecha - uważa były gracz Kolejorza.

Rodzina się bała

Kriwiec oprócz rekreacyjnej gry w IV lidze nie ma na razie bliżej sprecyzowanych planów. Piłkarz myśli o zrobieniu papierów trenerskich. Na razie nie bierze pod uwagę wyprowadzki z Poznania.

- Tu nam dobrze - przekonuje. - Ostatni raz byłem na Białorusi osiem miesięcy temu, sam. Nawet zastanawialiśmy się z rodziną, czy jechać tam w te wakacje, ale jest kilka przeszkód. Przede wszystkim dużym problemem jest przekroczenie granicy. Dwa przejazdy są zamknięte, w użytku jest tylko jeden. Kolejki są ogromne. Ostatnim razem czekałem aż osiemnaście godzin - argumentuje.

Kriwiec wrócił do Polski dla rodziny. Jak mówił nam wcześniej, najbliżsi bali się podróżować na Białoruś ze względu na brak jakichkolwiek restrykcji w czasie pandemii koronawirusa. Panowała tam kompletna samowolka i to do tego stopnia, że Patrycja instruowała zawodnika na odległość, jak ma walczyć z zarazą.

Z samej góry, czyli tamtejszego rządu, nie płynęły żadne wskazówki. Poza złotymi myślami prezydenta Aleksandra Łukaszenki, który namawiał społeczeństwo, by wirusa eliminowali piciem wódki.

Co jednak bardziej rzucało się w oczy, to ostre tarcia na tle politycznym. Po wygranych przez Aleksandra Łukaszenkę kolejnych wyborach ludzie wyszli na ulice, kwestionując między innymi uczciwość liczenia głosów. Przede wszystkim jednak domagali się dymisji dyktatorskiego przywódcy, choć robili to w sposób pokojowy. Demonstracje rozpoczęły się w maju 2020 roku w Mińsku po aresztowaniu kontrkandydatów Łukaszenki w walce o prezydenturę. Szybko przeniosły się na teren całego państwa i stały się największymi od momentu uzyskania przez Białoruś niepodległości w 1991 roku.

Protesty ciągnęły się miesiącami, były krwawo tłumione - aresztowano tysiące osób, były również ofiary śmiertelne.

Kriwiec mówił nam wówczas: - Nie ukrywam: na co dzień towarzyszył mi spory stres. Wszędzie było pełno ludzi i policji. Nie brałem czynnego udziału w protestach, śledziłem wszystko z perspektywy Internetu. Bywało naprawdę ostro i niebezpiecznie, dlatego po treningach wracałem do domu i tam spędzałem czas - opowiadał. - Białoruś stała się przez to bardzo podzielona. Zmian w kraju nie ma od dawna i niestety - muszę to przyznać - trudno się ich spodziewać - komentował.

W tamtym czasie piłkarz nie widział rodziny przez pół roku.

Spotkanie z Maradoną

Ostatni okres gry na Białorusi przyniósł zawodnikowi także pozytywne wspomnienia - oprócz mistrzostwa kraju, spotkanie z Diego Maradoną. Argentyńczyk został na kilka tygodni prezesem drużyny. W dniu prezentacji wjechał na stadion wojskowym hummerem.

Kriwiec z uśmiechem wspomina, co działo się później. - Po prezentacji Maradona przyszedł do naszej szatni i wygłosił płomienne, 40-minutowe przemówienie. Motywował, opowiadał, że obserwuje nasze mecze i rozwój każdego piłkarza. Powiedział, że może z nami potrenuje i pokaże nam różne rzeczy z piłką. Zapewniał, że z nim klub osiągnie wielkie sukcesy, a my, zawodnicy, zrobimy międzynarodowe kariery. Skończyło się na tym, że nigdy więcej go nie zobaczyliśmy - mówi zawodnik.

"To żenujące"

Dziś Kriwcowi niezręcznie jest mówić o sytuacji politycznej w jego kraju. - To trudny temat, na pewno nie na pięć minut - powtarza. - Żyjemy w takich czasach, w których trzeba uważać, co się mówi. Jeżeli chodzi o wojnę w Ukrainie, na pewno jej nie popieram. Często dostaję od dziennikarzy pytania, czy popieram Łukaszenkę i jego rządy. Widzimy, co dzieje się na Białorusi. Ja jednak staram się nie wchodzić publicznie w tę dyskusję - komentuje.

Kriwiec podaje przykład białoruskiej tenisistki Aryny Sabalenki. Zawodnicze zarzuca się, że przyjmuje neutralne stanowisko odnośnie sytuacji w Białorusi, wcześniej sfałszowanych wyborach w 2020 roku i wojnie wywołanej przez Rosję, którą Białoruś wspiera.

Sabalenka długo nie chciała się wypowiadać na ten temat, później odwoływała konferencje prasowe, irytowała się na poruszanie tych wątków przez dziennikarzy.

W serialu na "Netflixie" tenisistka powiedziała wprost: "Czułam, że ludzie mnie nienawidzą, bo pochodzę z Białorusi".

- Żal mi Aryny - mówi Kriwiec. - Nikt nie skupia się na tym, jak ona gra, a co myśli o wojnie, o Łukaszence. Moim zdaniem to żenujące podejście - twierdzi piłkarz. - Nie dziwię się, że puszczają jej emocje, że płacze. Jest tym tematem zamęczana. Uważam, że obie kwestie powinno się rozdzielić, a ona nie powinna być za każdym razem pytana o politykę - komentuje nasz rozmówca.

Bez incydentów

Kriwiec mówi też, jak wygląda jego życie w Polsce. - Do tej pory nie miałem ani jednego negatywnego incydentu, choć jeżdżę w Polsce na białoruskich rejestracjach. Ludzie są serdeczni, nikt nie ma ze mną problemu. Co więcej - spotykam coraz więcej Białorusinów w Polsce, co też o czymś świadczy - kończy Kriwiec.

Siergiej Kriwiec - cichy transfer z miejsca zbrodni

Białorusini równają ją z ziemią. Sabalenka jest skreślona

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×