Ktoś powie pewnie po środowym rewanżu, że Kopenhaga przede wszystkim miała w dwumeczu szczęście. W Sosnowcu zdobyła gola z dośrodkowania i rykoszetu. O tym, że Raków nie wyrównał, zdecydowały milimetry, przecież bramkę Janisa Papanikolau anulowano po interwencji VAR. A gdy jeszcze dołożymy kontuzje bardzo ważnych piłkarzy (Ivi Lopez, Stratos Svarnas czy Jean Carlos), mamy prawdziwą plagę nieszczęść.
Można też powiedzieć, że Raków był całkiem blisko fazy grupowej Ligi Mistrzów. Przegrał dwumecz jedną bramką i ani przez moment dużo bardziej doświadczony rywal nie zdeklasował zawodników Dawida Szwargi. A gdy w samej końcówce po golu Łukasza Zwolińskiego Duńczykom zajrzał w oczy strach, doprowadzenie do dogrywki "last minute" wydawało się całkiem realne.
Ale powiedzmy sobie szczerze - mistrzom Polski do awansu zabrakło przede wszystkim jakości. Zwłaszcza z przodu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gest Messiego! Ma klasę
Dużo mówiło się po pierwszym meczu, że przeciwnicy nie tacy straszni, jak ich malowali. Owszem, nikogo nie oczarowali, ale po to przyjechali do Polski. W stu procentach zrealizowali swój plan, wypracowując zaliczkę przed meczem u siebie. Nie musieli atakować i nie byli tym specjalnie zainteresowani, a pod własną bramką pozwalali Rakowowi na niewiele. Na Parken, nie licząc wspomnianych nerwów z końcówki, też mieli mieli wszystko pod kontrolą. I zagrają w fazie w grupowej całkowicie zasłużenie.
Jeśli marzysz o Lidze Mistrzów, nie możesz tracić takich goli jak ten Denisa Vavro z 35. minuty. Wbrew temu, co powiedział podczas transmisji komentujący mecz Artur Wichniarek, nie był to strzał życia - niezła próba z dystansu i to wszystko. Vladan Kovacević zawalił na całej linii.
Jeśli marzysz o Lidze Mistrzów - powinieneś straszyć obrońców rywali kimś lepszym niż Fabian Piasecki i Łukasz Zwoliński. Mam do obu duży szacunek, bo nie dość, że potrafią trafiać do siatki, to jeszcze mocno pracują dla zespołu. Ale na ostatnią fazę eliminacji Champions League potrzebna jest lepsza jakość. Po prostu. Gol "Zwolaka" z końcówki niczego nie zmienia w mojej ocenie. Można tylko żałować, że częstochowianom nie udało się sprowadzić ze Śląska Wrocław Erika Exposito.
W drugiej linii brakowało jak nigdy Iviego Lopeza. Raków był w środowy wieczór schematyczny, za mało kreatywny. Do 87. minuty nie sprawiał Kopenhadze żadnych problemów. Długie piłki na napastnika i wrzutki z bocznej strefy - na Duńczykach przez długi czas nie robiło to żadnego wrażenia.
Mimo wszystko chylę przed mistrzem Polski czoła za to, jak radzi sobie w tym roku w pucharach.
Już samo wyeliminowanie Karabachu i Arisu to bardzo duży sukces, a po meczach z Kopenhagą też nie ma mowy o wstydzie. Czapki z głów dla "sterników" Rakowa za to, jak rozwinął się klub na przestrzeni ostatnich lat. Przecież jeszcze niedawno grę drużyny w Lidze Europy traktowalibyśmy w kategoriach science fiction.
Zespół Szwargi wraca z Kopenhagi mocno poobijany, z poczuciem ogromnego niedosytu.
Ale do Ligi Europy wjeżdża z podniesioną głową.
Solidnie na to zapracował.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Kiedy losowanie grup Ligi Europy? Raków czeka na rywali
Raków Częstochowa zarobił górę pieniędzy