Przed zgrupowaniem 35-latek w głośnej rozmowie z Meczykami i Eleven Sports wypunktował niemal wszystkich wokół: prezesa Cezarego Kuleszę, cały PZPN, kolegów z drużyny narodowej, a nawet hiszpańskich sędziów. Najbardziej "niosły" się słowa o młodych reprezentantach, którym Lewandowski zarzucił brak osobowości.
Po porażce 0:2 z Albanią i katastrofalnym występie kapitana w Tiranie łatwo byłoby napisać, że jest mocny tylko "w gębie". Że na boisku nie jest już takim kozakiem jak przed kamerami.
Ale to nieprawda.
ZOBACZ WIDEO: Bezlitosne słowa dla reprezentantów Polski. "Nie wierzę, że coś się zmieni"
Na boisku kozakiem był wiele razy. Nieraz niemal w pojedynkę niósł kadrę na barkach. Bił rekordy strzeleckie w eliminacjach do wielkich imprez. Na Euro 2020 uratował Polskę w meczu z Hiszpanią, a później dwoma golami doprowadził do remisu ze Szwecją, przedłużając nadzieje na awans. Pięć lat wcześniej nie zadrżała mu noga w ćwierćfinale ME z Portugalią. Zresztą nie trzeba szukać tak daleko: w czwartek załatwił trzy punkty z Wyspami Owczymi, nawet jeśli wynik otworzył z rzutu karnego.
Tym razem w kluczowym momencie zawiódł na całej linii. I to dokładnie osiem dni po burzy, którą sam rozpętał.
Głośny wywiad udzielony Mateuszowi Święcickiemu przed zgrupowaniem interpretowano już na milion sposobów.
Jeśli Lewandowski chciał przede wszystkim wstrząsnąć drużyną - teoria mocno wątpliwa - to już wiemy, że mu się nie udało. Mecze z Albanią i Wyspami Owczymi potwierdziły, jak ubodzy jesteśmy piłkarsko. Nie mówiąc już o braku charakterów, za którymi tak tęskni Lewandowski. Jeśli koledzy z szatni zareagowali zdecydowanie na wywiad swojego kapitana, to na pewno nie na boisku. W Tiranie kadra do złudzenia przypominała drużynę, która błąkała się po murawie w Pradze, bezlitośnie obijana przez Czechów. Za kadencji Fernando Santosa nie poszliśmy do przodu ani o centymetr. Czy mocne słowa "Lewego" zaszkodziły? Nie wiadomo. Ale na pewno nie pomogły.
Druga z interpretacji wywiadu jest taka, że uderzając pięścią w stół, kapitan myślał nie tylko o przyszłości drużyny narodowej, ale też – a może przede wszystkim – o sobie. Od lat z wiadomych względów bierze się go na celownik po każdym niepowodzeniu reprezentacji. Od lat wypomina mu się, że mimo wielkich umiejętności nigdy nie doprowadził kadry do wielkiego sukcesu.
Lewandowski wysłał przed zgrupowaniem jasny komunikat: nie mam wsparcia.
Ani od PZPN-u, który trąci amatorką. Ani od kolegów z szatni, którzy nie chcą wziąć odpowiedzialności na swoje barki. Znamienne, że gdy przed kamerami Eleven Sports i Meczyków wspominał o własnych błędach, mówił ogólnikami albo w liczbie mnogiej. Otwarcie punktował kolegów, że nie chcą czerpać z jego doświadczenia, stawiając się ponad nich.
Tym razem życie brutalnie zweryfikowało jego słowa, bo w niedzielny wieczór był jednym z wielu. Ba, jednym z najsłabszych na boisku. Gdy drużyna potrzebowała jego umiejętności i osobowości najbardziej - zniknął. Nie było ani jednego momentu, w którym pokazałby charakter, pociągnął za sobą zespół. A tego mamy prawo od niego wymagać.
Teraz jeszcze mocniej wybrzmiewają słowa Jakuba Olkiewicza, który niedawno w znakomitym felietonie na goal.pl napisał, że "Lewy" doskonale diagnozuje problemy reprezentacji, jednak ich nie leczy. Może w niedzielny wieczór kapitan znów dostrzegł z murawy wszystkie bolączki reprezentacji.
Ale na pewno jej nie pomógł.
W ostatnich latach – kiedy Lewandowski przebijał kolejne sufity – milion razy pytano go, czy jest w jego grze coś, co chciałby jeszcze poprawić. Niemal za każdym razem odpowiadał, że piłkarz, niezależnie od doświadczenia, cały czas może się rozwijać. Uczyć czegoś nowego.
Może taką nauczką będzie dla niego Tirana.
Jeśli kiedyś znów zechce w gorzkim wywiadzie rozliczyć reprezentację Polski, następnym razem niech zacznie od siebie.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Polacy przegrywają w piekle. To może być koniec tej reprezentacji
Noty Polaków po katastrofalnym występie w Tiranie