Kadra potrzebuje Probierza w wilczej wersji (OPINIA)

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Piotr Zieliński
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Piotr Zieliński

Wygraliśmy z Wyspami Owczymi 2:0, ale entuzjazmu nie ma. Przeciwnicy grali pół meczu w dziesięciu, a i tak byli dla naszych równorzędnym rywalem. Jeśli reprezentacja Polski naprawdę się zmienia na lepsze, to powoli. Bardzo powoli.

Niby widziałem, jak będzie, a znów się dałem nabrać. I wiem nawet dlaczego. To choroba taka. Między meczami staram się na kadrę patrzeć rozsądnie, z dystansem, dlatego nie opuszcza mnie pesymizm.

Ale tuż przed meczem zawsze wstąpi we mnie duch naiwnego kibica w kapciach, któremu diabeł szepcze do ucha: "Będzie dobrze". I człowiek się na to łapie. Chwyta się - jak tonący brzytwy - tej myśli, że to jest właśnie ten dzień, to jest akurat ten mecz, w którym ktoś zdejmie klątwę rzuconą na naszych chłopaków. Że ten ktoś (Michał Probierz) ich zorganizuje, poustawia, zmotywuje i oni po prostu zagrają dobrze. Z fantazją, odwagą, z radością. Niestety, nie tym razem.

Zwycięstwo 2:0 jest oczywiście zwycięstwem, ale jeśli mecz z Wyspami Owczymi miał przywrócić wiarę w obecną reprezentację Polski, to nic takiego się nie stało.

Od dawna żyjemy w przekonaniu, że mamy dobrych piłkarzy, tylko dobrej drużyny nikt z nich zrobić nie potrafi. Wierzymy, że potrzeba tu kogoś, kto porządek zrobi. Że w miejsce, gdzie panowało kompletne zagubienie światowca z Portugalii - który nic z polskiego futbolu nie rozumiał - wejdzie nasz trener, taki swojski, pszenno-buraczany i postawi sprawy z głowy na nogi. I to już wystarczy. Tylko tyle. Ale to jest jednocześnie "aż tyle".

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski zabrał głos ws. kontuzji. Wróci na hit z Realem?

Ekspertów piłkarskich "pożeram" całymi garściami. A jest co pożerać, bo fachowców od futbolu jest teraz co nie miara. Plotą bez umiaru, ale za to z dużym zadęciem. A im więcej gadają, tym mniej jest wyjaśnione. Ale nawet w tym oceanie banałów czasem zdarzy się jakaś perełka, która trafnie opisuje naszą piłkarską rzeczywistość.

Tak jak teza Tomasza Hajty, którą wygłosił jeszcze przed meczem z Wyspami Owczymi. - Probierz nie może niczego zrobić gorzej. Bo po pięciu meczach jesteśmy w tabeli za Mołdawią - mówił nasz były reprezentant. I trudno się z nim nie zgodzić. Bo co tu - tak naprawdę - było jeszcze do zepsucia?

Po tym, jak kadra wymęczyła nas najpierw prymitywną grą na mundialu, a później kompletnie nieudaną kadencją Fernando Santosa, oczekiwania wobec tej drużyny są naprawdę minimalne. Doszło do tego, że kibice i dziennikarze cieszą się nawet z tego, że selekcjoner pojawia się na meczach Ekstraklasy. Albo tym, że zna młodych, polskich piłkarzy. Czyli cieszymy się już nawet z tego, ze Probierz w ogóle przychodzi do roboty… Naprawdę, na głowie jest to wszystko postawione.

Oba październikowe mecze z - bądźmy szczerzy - dwoma najsłabszymi rywalami w grupie, niepotrzebnie urosły do miana jakiegoś niby-egzaminu, jakby nowy selekcjoner miał właśnie z Wyspami Owczymi i Mołdawią zdawać małą maturę.

Tymczasem mecze z tej klasy przeciwnikami - których w zasadzie należy jedynie lać i patrzeć czy równo puchną - nie powiedzą nam żadnej objawionej prawdy o nowej reprezentacji Polski. Jakby jej Michał Probierz nie zestawił, jakby nie pomieszał, czy by trafił ze składem, czy by nie trafił, to Wyspy Owcze trzeba było ograć. Nawet trzecim garniturem naszych piłkarzy. Lewandowski akurat do tego zadana nie był taki niezbędny.

Ten mecz był oczywiście bardzo ważny dla Probierza. Nowy selekcjoner nie ukrywał, że od początku ma z opinią publiczną pod górkę, bo entuzjazm po jego nominacji był - delikatnie mówiąc - umiarkowany.

Probierz udzielił ostatnio chyba ze stu wywiadów. Ani jednego ciekawego, niestety. Opowiadał komunały, kręcił się, jakby siedział na rozżarzonym żelazie, miałem wrażenie, że gra kogoś innego niż jest. I jeszcze przyjął taką męczącą narrację typu: wiem, że mnie nie chcieliście, wiem, że mnie nie doceniacie. Ale wy mnie nie znacie. I dopiero jak mnie poznacie, to docenicie.

No trudno się tego słuchało. Podobnie jak medialnych doniesień, że Probierz się totalnie zmienił. Że nie jest już takim szaleńcem, że się uspokoił, zaczął grać w golfa i w ogóle stał się gołąbkiem pokoju.

Ja tam w żadną metamorfozę Probierza nie wierzę. I mam nadzieję, że do niej nie doszło. Bo to by było szkodliwe. Nie tylko dla niego, zresztą. Przede wszystkim dla reprezentacji.

Mnie się wydaje, że on się tylko tak na chwilę przebrał w skórę owcy, ale to jednak nadal wilk, bo szarym ogonem nerwowo podłogę zamiata. Niedyskretna kamera pokazała w transmisji jak z grubym słowem zdrowo opieprzył jednego z reprezentantów za to, że ciągle gra w jedną stronę. I to był prawdziwy Probierz!

Dla mnie siłą tego trenera było właśnie to, że jest facetem z biglem, człowiekiem pod prądem. Że się w tańcu nie certoli, że mówi, co ma na wątrobie, że jak go ktoś wkurzy, to gotów jest mu łeb urwać. Że ma jaja, żeby stanąć do konfrontacji z kibolami, że nie odpuszcza sędziom, że umie po niezasłużonej porażce powiedzieć publicznie, że idzie "pier… whisky, bo co mu innego pozostało".

Obecnej reprezentacji Polski najbardziej teraz jest potrzebna odrobina charakteru Probierza z czasów Jagiellonii. Nerwusa skaczącego przy linii, pokrzykującego, gotowego iść na wojnę z całym światem, byle tylko jego drużyna wygrała. Ta kadra takiego genu walki nie ma, a
drużyna piłkarska nie może wyglądać na boisku tak, jakby przepraszała, że żyje. Jeśli któryś Probierz może ją naprawić, to tylko ten w wilczej wersji.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty