Szwajcar Thomas Haberli, obecny selekcjoner kadry Estonii, był całkiem niezłym napastnikiem.
W ekstraklasie Szwajcarii rozegrał 246 spotkań, w których strzelił 66 goli i miał 41 asyst. Raz wystąpił też w reprezentacji swojego kraju, a grał dla takich klubów jak SC Kriens, Basel czy Young Boys Berno.
Po zakończeniu kariery zajął się trenerką, pracując w różnych rolach dla Young Boys, Basel, a następnie (jako pierwszy trener) dla FC Luzern.
W styczniu 2021 roku podjął pracę z kadrą Estonii. Do tej pory prowadził ją w 32 spotkaniach, osiągając średnią 1,16 pkt na mecz.
ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"
W marcu 49-latka czeka największe wyzwanie w szkoleniowej karierze, czyli walka o EURO. Aby marzyć o finale baraży, Estonia musi pokonać w Warszawie Polskę. Tylko czy to możliwe? Zadaliśmy to pytanie selekcjonerowi naszych rywali.
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Choć polscy kibice mają mnóstwo zastrzeżeń do reprezentacji, to od tego popołudnia zastanawiają się, czy Biało-Czerwoni dadzą radę Walii w finale. Co pan na to?
Thomas Haberli, trener reprezentacji Estonii: Doskonale wiadomo, kto w meczu Polska - Estonia jest zdecydowanym faworytem. Nie będę się bawił w procenty, ale wszyscy wiemy, jak to wygląda. Historycznie, ale i obecnie. Polska jest krajem piłkarskim, z wielkimi tradycjami, udziałem w wielkich imprezach, piłkarzami grającymi i w dobrych zagranicznych klubach, ale i w polskiej Ekstraklasie, którą nieco poznałem. Wiemy więc, z kim przyjdzie nam się mierzyć. Z jednej strony trzeba być więc realistą, ale z drugiej... To tylko jeden mecz. W takim przypadku to lepiej dla drużyny uważanej za słabszą. Bo w jednym meczu wszystko się może zdarzyć.
Polska zagra jednak u siebie. Może nie przy fanatycznym dopingu, ale 56 tysięcy widzów robi jednak wrażenie.
To nie jest tak, że kadra Estonii nigdy nie grała dużego meczu, na dużym stadionie. Ale z drugiej strony wiadomo, że zawsze lepiej gra się w domu. Tutaj więc kolejny plus dla Polski. Nigdy jeszcze nie byłem na Stadionie Narodowym w Warszawie, w żadnej roli. Dla mnie będzie to więc pierwszy raz i od razu niezwykła, wyjątkowa okazja.
Nie jesteście faworytami, gracie na wyjeździe. Co pańskim zdaniem działa na korzyść Estonii - jeśli cokolwiek?
Przede wszystkim to, co mówiłem, że to tylko jeden mecz. A wiadomo, że mecze się różnie układają. Natomiast ogromne znaczenie będzie miało to, jakich piłkarzy będę miał do dyspozycji w marcu i w jakiej będą formie. Estonia nie jest wielkim krajem, nie mamy 100 graczy do rotacji. Nie jest tak, że jak ktoś wypadnie, to go łatwo zastąpimy. Nasze szanse będą zależeć od tego, czy wszyscy liczący się zawodnicy będą do mojej dyspozycji. To, kto jest faworytem, już ustaliśmy. Natomiast dla nas ten mecz będzie szansą na zrobienie czegoś wyjątkowego dla estońskiego futbolu. Gdybyśmy przeszli Polskę, przeszlibyśmy tym samym do historii Estonii.
Dla pana Polska to przede wszystkim Lewandowski?
Wiadomo, że on pierwszy przychodzi na myśl, ale nie tylko. Macie też świetnych bramkarzy. Nie chcę jednak za dużo mówić teraz o Polsce, bo przecież nie jest tak, że w ostatnich miesiącach nic nie robiłem, tylko oglądałem Polskę. No nie, bo o tym, że zagramy przeciw sobie, wiemy dopiero od dwóch dni. Natomiast co do polskich wątków, to kiedyś grałem w jednym klubie z polskim piłkarzem, Robertem Wallonem.
Wspomniał pan wcześniej, że trochę poznał naszą ligę. W jakich okolicznościach?
Przyjeżdżałem na mecze ligowe Piasta Gliwice, bo mieliśmy tam estońskiego napastnika, Rauno Sappinena.
Dużo było tych wizyt?
Dwie w Gliwicach, ale byłem też w Bielsku-Białej, bo tam z kolei grał nasz bramkarz, Igonen. Swoją drogą bardzo ładne miasto.
A dlaczego w ogóle zdecydował się pan na pracę w Estonii? Nie miał pan wcześniej reprezentacyjnego doświadczenia.
Zadzwonili do mnie z propozycją w trakcie pandemii. Byłem wtedy wolny i zdecydowałem się przyjąć ofertę. Dziś mogę powiedzieć, że na pewno nie żałuję. Ludzie są tu bardzo w porządku, z piłkarzami dobrze się pracuje, a Tallin to piękne miasto.
Ostatnie eliminacje przegraliście jednak z kretesem, zajmując ostatnie miejsce w grupie z dorobkiem jednego punktu. Szału nie było.
Niestety, te eliminacje zdecydowanie nie poszły po naszej myśli. Zwłaszcza wrzesień był przygnębiający, gdy w ciągu trzech dni przegraliśmy dwa razy po 0:5. U siebie ze Szwecją i na wyjeździe z Belgią.
Jakieś pozytywy z tych eliminacji da się w ogóle wyciągnąć?
Myślę, że na przykład wyjazdowy mecz z Austrią, choć przegrany przez nas 1:2. Na pewno fajne było też to, że dwa razy mieliśmy komplet widzów na stadionie.
A jest jakiś mecz za pańskiej kadencji, na tyle dobry, że chciałby pan, aby pańscy piłkarze właśnie tak zagrali w marcu w Warszawie?
Na pewno po niektórych spotkaniach byłem zadowolony. Nawet jak nie kończyły się naszymi zwycięstwami. Potrafiliśmy się jednak postawić Austrii, Walii, Albanii, czyli zespołom uważanym za dużo silniejsze od nas. Dlatego według mnie pozytywów nie brakowało.
W kadrze gra doskonale znany w Polsce Konstantin Vassiljev. Liczy pan wciąż na niego?
Ostatnio opuścił nasze mecze z powodu kontuzji, ale jeśli będzie zdrowy, to jak najbardziej!
Był kiedyś taki mecz, Estonia - Polska. Vassiljev strzelił w 90. minucie i Polska przegrała 0:1. Rozumiem, że to wymarzony scenariusz na marcowe spotkanie?
Słyszałem już o tym meczu. Fajnie, że coś takiego się zdarzyło, ale proszę mi wierzyć: mecz towarzyski a spotkanie o EURO to niemalże dwie różne dyscypliny. Tu nawet nie ma co porównywać. Choć jeszcze raz: to tylko jeden mecz, więc wszystko się może zdarzyć.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty
Sprawdź, gdzie Polska zagra decydujące mecze
Gdzie Polska zagra baraż?