Radosław Majewski to dziewięciokrotny reprezentant Polski, były piłkarz między innymi Groclinu Grodzisk, Polonii Warszawa, Nottingham Forest, Lecha Poznań czy Pogoni Szczecin. Środkowy pomocnik ostatnie trzy sezony spędził w Wieczystej Kraków, z którą wywalczył dwa awanse: z V ligi do III (czwarty poziom rozgrywkowy). W poprzednie lato Majewski po raz drugi w karierze zerwał więzadło krzyżowe i wszystko wskazywało, że zakończy karierę. Tymczasem siedem miesięcy później wrócił i podpisał umowę z I-ligowym Zniczem Pruszków, którego jest wychowankiem.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Witamy z powrotem na piłkarskim szlaku.
Radosław Majewski: Jak do tego doszło? Nie wiem...
Planowałeś powrót?
W swoim życiu już nie planuję. Wiele razy coś sobie zakładałem i nie wychodziło. Brałem pod uwagę taką możliwość, że jeszcze zagram, ale musiało się złożyć kilka czynników.
To wróćmy do sytuacji sprzed ponad pół roku: zrywasz więzadło po raz drugi w karierze, kończy ci się kontrakt z Wieczystą, do tego masz 36 lat. Perspektywa nie należała do najbardziej optymistycznych.
Niedawno przeczytałem, że po pierwszej kontuzji kolana statystycznie w ciągu trzech kolejnych lat występuje największe ryzyko doznania identycznego urazu. No to się zmieściłem w widełkach. Pierwszy ACL wykluczył mnie z piłki na dziewięć miesięcy. Teraz wracam po siedmiu. W swojej kartotece mam poważne kontuzje kolan.
Trochę wszystkich zaskoczyłeś. Po trzech latach gry w niższych ligach trafiłeś na zaplecze ekstraklasy do Znicza Pruszków.
Przez pierwsze dwa dni po podpisaniu kontaktu ze Zniczem otrzymałem z 60 wiadomości. "To ty żyjesz? Chce ci się jeszcze grać?" - śmiali się koledzy. Ale nigdy nie pogodziłem się z myślą, że kończę karierę. Wróciłem do drużyny, w której wszystko się zaczęło. Do Znicza przyszedłem mając siedem lat. Za pierwszym razem w seniorach grałem z numerem "9". Teraz także przypadł mi ten sam numer. Historia zatoczyła koło.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne sceny tuż przed meczem. Trudno się nie wzruszyć
Nie powiesz jednak, że masz być snajperem.
Nie, po prostu "10" była zajęta. Miałem tak naprawdę dwie opcje: Znicz i jeden klub z IV ligi w połączeniu z pracą w mediach (KTS Weszło - dop. red.). Zdecydował sentyment, a poza tym: poczułem prąd. Chcę pokazać młodym zawodnikom, że można wrócić na szczebel centralny nawet po zerwanych krzyżowych, w wieku 37 lat.
Jak wyglądało twoje ostatnie pół roku?
Oj, był to bardzo dołujący czas. Przeniosłem się z Krakowa do Pruszkowa latem i przez pierwsze miesiące ćwiczyłem w domu. Zostałem tak naprawdę sam, bo porozchodziły nam się drogi z żoną, rozwiedliśmy się. Nie chciałem wyjeżdżać daleko od Pruszkowa, żeby mieć kontakt z dziećmi i na szczęście udało nam się to fajnie rozwiązać.
Mogłem już nie wracać do sportu, ale się zawziąłem. W późniejszej fazie rehabilitacji zaczynałem zajęcia z fizjoterapeutą o godzinie 9 rano. Następnie robiłem trening do 12, miałem półtorej godziny przerwy na posiłek i wracałem do ćwiczeń. To była jedna wielka monotonia.
Pytasz mnie, co robiłem przez pół roku... pamiętam głównie zastrzyki w brzuch i ćwiczenia na gumach. Do piątego miesiąca od operacji trenowałem na miejscu, na obiektach Znicza. Następnie dzięki uprzejmości trenera zacząłem uczestniczyć w zajęciach drużyny. Początek miałem średni, w zasadzie biegałem na jednej nodze. Ale powoli się rozkręcałem, wzmacniałem się.
Jesteś gotowy do gry?
Potrzebuję jeszcze z dwóch tygodni, bo po siedmiu miesiącach noga jest trochę ciężka. Ale nie jest źle. Na początku nie dowierzałem, że znowu zerwałem więzadło. Przy pierwszym urazie kolana ból był inny. W drugim przypadku dolegliwość narastała. Przecież ja nawet zagrałem z rozwalonymi więzadłami kilka spotkań w Wieczystej. Na finiszu rozgrywek walczyliśmy o awans do II ligi, dlatego jechałem na tabletkach przeciwbólowych. To musiało pieprznąć.
W I lidze masz małą ekstraklasę, takie tam firmy grają.
To miejsce było mi chyba pisane. Po powrocie z Australii, z Western Sydney Wanderers, zgłosił się do mnie klub z I ligi, ale jakoś nie czułem tych rozgrywek i wybrałem Wieczystą.
To był dobry ruch?
Miałem obawy, ale nie dostałem wtedy lepszej oferty. Chciałem być w ciekawym projekcie Wieczystej, otrzymałem trzyletni kontrakt. No a później przytrafiła się kontuzja, więc rozumiałem, że nikt nie da mi nowej umowy, skoro wypadam na długie miesiące.
Co najbardziej wartościowego wyciągnąłeś z pobytu w Wieczystej? Oprócz godnej pensji.
Podejście i zaangażowanie do każdego meczu. Mimo że to była piąta liga, później czwarta i na koniec trzecia, cały czas trzeba było być przygotowanym i pobudzonym. Bardzo dbałem o to, żeby nie odpuścić mentalnie na takim poziomie. Może dzięki temu udało mi się wrócić do gry po drugiej poważnej kontuzji.
Odłożyłeś na emeryturę?
Inwestowałem, żeby nie żyć po karierze z kupki. Szanuję wartość pieniądza i doceniam to, co mam. Wychowałem się w warunkach, w których bywały dni, że nie mieliśmy w domu na chleb. To uczucie zostaje w człowieku na zawsze. Są momenty, w których zaszaleję, zrobię coś dla siebie, bo trzeba się docenić. Ale zarobione pieniądze tak ulokowałem, by później spokojnie funkcjonować - trochę w nieruchomości, mam boisko pod balonem [umożliwia trenowanie niezależnie od warunków pogodowych], restaurację wspólnie z byłą żoną. Do tego jeszcze wybudowałem dom w Pruszkowie, w którym teraz mieszkam.
Ze Zniczem podpisałeś kontrakt do końca tego sezonu.
Wiesz, co będzie zaje...te? Jak wpakuję gola w I lidze po takim okresie: kontuzji, rozwodzie, trudach życiowych. Daje mi to ogromnego kopa. Chciałem wrócić, żeby po karierze usiąść przed kominkiem, odpalić cygaro i powiedzieć: nie mam sobie nic do zarzucenia.
[b]rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
[/b]
Ułożył sobie życie w Niemczech. Wraca do Polski i jest zaskoczony
Adam Nawałka broni Roberta Lewandowskiego. "To nie na miejscu"