W ostatnich sezonach Robert Lewandowski przyzwyczaił do tego, że z dużą regularnością trafiał do bramki rywali. Z tego powodu Polak był uznawany za jednego z najlepszych napastników na świecie. Podobne zdanie na jego temat ma legenda Premier League Andy Cole.
51-latek to były piłkarz m.in. Manchesteru United. W trakcie swojej kariery zaliczył 415 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii, w których zdobył 187 goli. Cole w rozmowie ze stacją ESPN został poproszony o wymienienie trzech obecnie najlepszych napastników na świecie. To prestiżowe grono otworzył Robert Lewandowski.
- W pełni swojej siły, to Robert Lewandowski. Karim Benzema, o mój boże, co za piłkarz. Prawdopodobnie też Cristiano Ronaldo. Menadżerzy się zmieniali, ale ci trzej usprawniali swoją grę - mówił Cole.
Top three strikers in the world
— ESPN UK (@ESPNUK) March 5, 2024
Biggest prankster at United
Current defender he would like to face
Manchester United's legendary goalscorer Andy Cole doesn't hold back pic.twitter.com/G1DPgLv59D
Jego wybór wywołał duże zdziwienie na Wyspach. Ronaldo i Benzema występują bowiem w Arabii Saudyjskiej, a tamtejsza liga nie uchodzi za najmocniejszą. Co więcej, o ile ile pierwszy z wymienionej dwójki notuje świetne statystyki strzeleckie, to Benzema wydaje się być daleki od swojej topowej formy.
Angielskie media zauważyły też, że Cole w swoim zestawieniu nie wymienił Erlinga Haalanda i Harry'ego Kane'a, którzy imponują skutecznością odpowiednio w Manchesterze City i Bayernie Monachium. Na jego liście nie znalazł się też Kylian Mbappe.
Sam Robert Lewandowski w wielu fragmentach tego sezonu był daleki od swojej optymalnej formy. Polak w 36 meczach dla FC Barcelony zdobył 18 bramek, jednak w 2023 roku zanotował nawet serię 6 meczów z rzędu bez strzelonego gola. 35-latek ostatnio jednak wrócił do regularnego strzelania, co jest dobrą wiadomością w kontekście czekających reprezentację Polski baraży do Euro 2024.
ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia
Czytaj też:
Tuchel kulał podczas meczu. Oto powód
Faworyci chcą postawić "kropkę nad i" w Lidze Mistrzów