"Słaby jak cała FC Barcelona". Legenda bez ogródek o Lewandowskim

Getty Images /  Irina R. Hipolito/Europa Press / Na zdjęciu: Robert Lewandowski.
Getty Images / Irina R. Hipolito/Europa Press / Na zdjęciu: Robert Lewandowski.

Robert Lewandowski nie zdołał odmienić losów dwumeczu FC Barcelony z Paris Saint-Germain. - Nie miał zbyt wielu okazji. Nie sprawdził się. Miał szansę na asystę, ale podjął złą decyzję i oddał strzał - mówi ikona reprezentacji Polski Roman Kosecki.

FC Barcelona po sensacyjnym zwycięstwie na Parc des Princes była jedną nogą w półfinale Ligi Mistrzów. Zespół Xaviego w rewanżu szybko objął prowadzenie i wydawało się, że losy dwumeczu ma pod kontrolą. Nic bardziej mylnego. Szybko czerwony kartonik ujrzał Ronald Araujo. Po incydencie FC Barcelona błyskawicznie się posypała.

Paris Saint-Germain nie miało litości. Choć Duma Katalonii starała się walczyć, ostatecznie przegrała 1:4 i straciła szansę na wywalczenie najważniejszego trofeum na Starym Kontynencie.

- Czerwona kartka na tym poziomie to ogromne osłabienie. Zespół Xaviego zupełnie stracił ochotę do gry. Oprócz utraty zawodnika, wydarzenie odbiło się na moralach. Piłkarze spisywali się poniżej oczekiwań, co było widać choćby po podstawie Ilkaya Gundogana - mówi były napastnik Atletico Madryt i reprezentacji Polski Roman Kosecki.

- Środkowy pomocnik zespołu z Katalonii jest jednym z najlepszych graczy całego globu na swojej pozycji. Tymczasem w spotkaniu nie wychodziło mu niemal nic. FC Barcelona została zupełnie zdominowana. Nie popisał się także Robert Lewandowski. Był słaby jak cały jego zespół. Miał okazję, ale ich nie wykorzystał. Inna sprawa, że szans nie było dużo. Z drugiej strony trudno ignorować fakt, że Polak był nieskuteczny. Wykluczenie Araujo ustawiło mecz. Na tym poziomie rywale nie wybaczają takich błędów - dodaje.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Prawdziwie mistrzowska feta. Nigdy tego nie zapomną

Wielka noc na Signal Iduna Park

Z Ligi Mistrzów niespodziewanie odpadło także Atletico Madryt. Podopieczni Diego Simeone jechali do Dortmund z jednobramkową zaliczką. Już do szatni na przerwę schodzili jednak z dwubramkową stratą. I choć zdołali doprowadzić do remisu, zdało się to na nic. Gospodarze wygrali 4:2 i awansowali do kolejnej fazy rozgrywek.

- Po pierwszych meczach pewnie spodziewalibyśmy się zupełnie innych rozstrzygnięć. To smutny dzień dla hiszpańskiej piłki, choć niewiele na to wskazywało. Borussia pokazała siłę na domowym stadionie. Trudno tłumaczyć boiskowe wydarzenia. W pewnej chwili wydawało się, że Atletico ma wszystko pod kontrolą. Potem pojawiły się niezrozumiałe straty. Wszystko zwieńczył kapitalny gol Sabitzera. Uczciwie przyznam, że jestem zaskoczony. Zapewne nie tylko ja - podkreśla nasz rozmówca.

Ostatnia nadzieja

W środę honor hiszpańskiej piłki spróbuje uratować Real Madryt. Królewscy staną natomiast przed arcytrudnym zadaniem. Po remisie na Santiago Bernabeu (3:3) zespół Carlo Ancelottiego spróbuje wywieźć awans z Etihad Stadium i pokrzyżować szyki Manchesterowi City, gdzie rok temu poniósł dotkliwą porażkę w rewanżowym meczu półfinału Ligi Mistrzów (zespół Pepa Guardioli wygrał 4:0).

- Na pewno szanse powodzenia na sukces Realu nie są nikłe. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby te drużyny zagrały w finale. Trudno wyrokować i przewidywać, kto odniesie zwycięstwo. To rywalizacja z gatunku 50/50. Każdy scenariusz jest możliwy, włącznie z dogrywką. Zagrają dwa zespoły kapitalnie radzące sobie w ataku, zdolne do wielkich rzeczy, co zwiastuje wielkie emocje. Pierwszy mecz nie zawiódł i zapowiada się, że z drugim będzie podobnie. Na pewno zespół z Madrytu musi znaleźć sposób na wracającego Kevina De Bruyne - podsumowuje Roman Kosecki.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
- Oceny dla "Lewego" za mecz z PSG
- Poznał diagnozę. Zostali przy nim tylko najbliżsi