Pracował jako nauczyciel WF-u w rybnickiej szkole, po czym został jej dyrektorem. Równocześnie przyczynił się do reaktywacji piłkarskiego Energetyka ROW Rybnik. Budował też swoją karierę polityczną. Najpierw jako radny sejmiku województwa śląskiego, a później poseł Prawa i Sprawiedliwości. W Sejmie zasiadał w latach 2005-2011 oraz 2013-2019.
Z klubu piłkarskiego do Sejmu
Grzegorz J. był nazywany "Berlusconim z Rybnika", bo przyczynił się do zawiązania w miejskiej radzie koalicji PiS z prezydentem Adamem Fudalim, który zyskał dzięki temu większość, a J. - wpływy. Dało się to zauważyć m.in. w momencie dzielenia funduszy na sport. Piłkarski ROW zaczął otrzymywać znacznie większe pieniądze z miejskiej kasy, awansował nawet do I ligi.
Jako że boisko na stadionie przy ul. Gliwickiej nie spełniało wymogów regulaminowych, to postanowiono poszerzyć murawę kosztem toru żużlowego. Działacze żużlowego RKM-u w tamtym czasie zostali zepchnięci do defensywy, choć to "czarny sport" od lat jest dyscypliną numer jeden w mieście. Skończyło się to bankructwem klubu i budowaniem na zgliszczach nowego podmiotu żużlowego, który po zmianie władzy w Rybniku odżył na nowo.
ZOBACZ WIDEO: Pierwsza edycja gali Herosi WP SportoweFakty za nami. Zobacz, kto wygrał
J. z funkcji prezesa piłkarskiego ROW-u zrezygnował w 2015 roku. Ledwie kilka miesięcy wcześniej w mieście doszło do zmiany władzy. Wybory prezydenckie wygrał Piotr Kuczera, a w miejskiej radzie PiS znalazł się w opozycji. Gdy przyszło do dzielenia pieniędzy na sport, dla piłkarzy przewidziano tylko 415 tys. zł.
"W związku z przyznaniem prawie 60 proc. mniejszych środków w otwartym konkursie ofert na wsparcie realizacji zadań publicznych Miasta Rybnika w obszarze wspierania i upowszechniania kultury fizycznej naszemu klubowi jako osoba mogąca mieć negatywny wpływ podczas podziału środków jako członek partii opozycyjnej do partii, którą reprezentuje Prezydent Miasta Rybnika Piotr Kuczera po prawie trzynastu latach składam rezygnację z funkcji prezesa KS ROW 1964 Rybnik" - pisał wtedy J. w piśmie do prezydenta Rybnika.
Grzegorz J. inwigilowany Pegasusem?
Kolejne wielkie zaskoczenie Rybnik przeżył, gdy tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku J. został wykreślony z list PiS. Już wtedy partia informowała, że przeciwko posłowi toczy się "wewnętrzne postępowanie". Polityk kompletnie się tego nie spodziewał. Na mieście pojawiały się nawet pierwsze banery wyborcze z jego podobizną, które naprędce były usuwane.
Sprawa miała swój ciąg dalszy w 2022 roku. Wtedy J. został zatrzymany przez CBA. "Czynności mają związek z postępowaniem dotyczącym przyjmowania korzyści majątkowych w związku z pełnieniem funkcji publicznej w latach 2016-2018. Prowadzone śledztwo dotyczy ponadto powoływania się na wpływy w instytucjach państwowych i podejmowania się pośrednictwa w załatwieniu spraw w zamian za łapówki" - czytamy w komunikacie CBA.
J. trafił na ławę oskarżonych, w tym tygodniu jego proces przed sądem w Rybniku dobiegł końca. Prokuratura twierdzi, że były poseł PiS przyjmował łapówki w zamian za rekomendacje i przyczynienie się do zatrudnienia w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Śledczy chcą dla J. 4,5 roku więzienia i 140 tys. zł grzywny i zakazu pełnienia ważnych funkcji publicznych. Wyrok mamy poznać w maju.
Prokurator Tomasz Stelmasiak mówił w sądzie, że J. "był uważany w środowisku za wszechmogącego, a przynajmniej kreującego się na taką osobę". Pieniądze miały być przekazywane m.in. podczas meczów piłkarskich.
"Gazeta Wyborcza" cytuje słowa obrońcy J., który twierdzi, że były poseł "nie zatrudniał", a prawo nie zabrania rekomendowania danych osób do pracy. A pieniądze, jakie miał otrzymywać nie były łapówkami, a jedynie "zwrotem długu", zaś w innym przypadku przekazaniem środków na budowę pomnika Lecha i Marii Kaczyńskich.
J. już od pierwszej rozprawy nie przyznawał się do winy. Polityk twierdził, że był inwigilowany Pegasusem przez własną partię. Powoływał się na słowa prokuratora generalnego Bogdana Święczkowskiego, który gdy był przesłuchiwany przed wyborem do Trybunału Konstytucyjnego, mówił o zatrzymaniu jednego z posłów PiS. Miał to być dowód na to, że służby nie zwalczały ówczesnej opozycji i prześwietlały też własnych polityków. Zdaniem J., Świączkowski mówił właśnie o nim.
W sądzie J. przekonywał też, że jego telefon sam się włączał, wybierał nieznane numery telefonów, a nad jego domem latał dron. Bronił się, że nie został złapany na gorącym uczynku, bo "czyny, które zarzuca mi pan prokurator, nigdy nie miały miejsca".
PiS nie zapomniał o Grzegorzu J.
Grzegorz J. był kojarzony w Rybniku jako wielki orędownik Jarosława Kaczyńskiego. Gdy prezes PiS stwierdził, że "śląskość to zakamuflowana opcja niemiecka", poseł bronił go i przekonywał, że ma słabość do Ślązaków. Być może dlatego partia nigdy nie zapomniała o swoim byłym pośle.
Po tym, jak skreślono go z list wyborczych w 2019 roku, miał wrócić do pracy w rybnickiej szkole. Tyle że najpierw skorzystał ze zwolnienia lekarskiego, a później wziął bezpłatny urlop. Na początku 2020 roku "odnalazł się" w JSW Innowacje, firmie-córce Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Trafił tam z rekomendacji PiS. Obecnie ciągle widnieje jako dyrektor ds. obsługi technicznej powierzchni w spółce JSW Szkolenie i Górnictwo.
Dyrektorskie stanowisko w jastrzębskiej spółce zajmuje G.C. (sąd nie zgodził się na podanie pełnych danych), który miał wręczyć Grzegorzowi J. łącznie 6 tys. zł w zamian za rekomendację do pracy. Z kolei 1,5 tys. zł miał mu przekazać H.F., były rybnicki radny i następca J. w fotelu prezesa piłkarskiego ROW-u. On z kolei trafił do rady nadzorczej spółki zajmującej się transportem.
Wyrok ws. J. poznamy dopiero w maju, ale jak na ironię, określenie "Berlusconi z Rybnika" może z nim pozostać już na zawsze. W końcu były premier Włoch i właściciel klubu piłkarskiego też przez lata był bohaterem wielu skandali. Został nawet skazany za korupcję, a mimo to za każdym razem wracał do wielkiej polityki.
- Nie ma się co obrażać za takie porównania. Ale powiem szczerze, że prywatnie chciałbym mieć chociaż jeden procent majątku byłego włoskiego premiera i chociaż jeden procent tych pieniędzy, które on ma na klub, dla naszego Energetyka - mówił przed laty J. "Dziennikowi Zachodniemu", gdy był porównywany do byłego premiera Włoch i właściciela AC Milan.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Były poseł PiS przed sądem. Takiego wyroku chce prokuratura
- Poszła do sądu. Wyciekł mail. "Jesteś mi winna 300 tysięcy"