Po zwolnieniu Fernando Santosa reprezentacja Polski przypominała "stajnię Augiasza". Drużyna narodowa była w kompletnej rozsypce zarówno jako grupa ludzi, jak i zespół sportowy. Zanieczyszczona "aferą premiową", zdewastowana katastrofalnymi wynikami i poobijana rykoszetami od skandali PZPN.
Nie potrafiła bronić, nie potrafiła kreować, nie miała tożsamości. Zęby bolały od patrzenia na jej grę. Zabrała nas w ponurą podróż do przeszłości. Do swojego najczarniejszego momentu w XXI wieku. Do późnego Waldemara Fornalika i wczesnego Adama Nawałki, kiedy występy Biało-Czerwonych kibice kwitowali gwizdami, a Mateusz Klich wysyłał fanów na bigos.
Probierz podjął się misji niemożliwej, by nie powiedzieć: straceńczej. Herkules miał na wykonanie swojej pracy jeden dzień. Probierz dostał niewiele więcej, a w porównaniu ze swoimi poprzednikami - tyle co nic. Na wysłanie powołań miał cztery dni. Przed debiutem przeprowadził trzy treningi. Nikt przed nim nie miał tak mało czasu na przygotowanie zespołu do swojego pierwszego meczu o stawkę.
- To najlepszy wybór na ten moment, na te okoliczności. Jeśli on nie uporządkuje tego bałaganu, to nikomu innemu też się nie uda. W drużynie są podziały, piłkarze są zniechęceni. Misja jest trudna, ale nie niemożliwa. Trener Probierz to ktoś, kto lubi takie wyzwania - mówił mi we wrześniu ubiegłego roku Janusz Filipiak. Więcej TUTAJ.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gwiazdor chciał rzucić koszulkę. I zaczęło się szaleństwo
Filipiak był człowiekiem, od którego Probierza w świecie piłki lepiej zna tylko Cezary Kulesza. Z twórcą potęgi Comarchu i wieloletnim mecenasem Cracovii selekcjoner współpracował 4,5 roku. Z prezesem PZPN - dwa razy po trzy lata.
Proroctwo padło na dziewięć dni przed zapadnięciem "Profesora" w śpiączkę, z której milioner nigdy już się nie wybudził. Pośmiertnie wszyscy - nawet ci, którzy dziś podważają jego wkład w rozwój polskiej piłki i Cracovii - muszą przyznać, że Filipiak potrafił stawiać dobre diagnozy i właściwie interpretować rzeczywistość.
Środowisko nie przyjęło przecież nominacji Probierza przez aklamację. Jego duża część oczekiwała Marka Papszuna, co też dało trenerowi Rakowa Częstochowa mandat do publicznego narzekania na proces rekrutacyjny i podważania pozycji samego Probierza. A Filipiak ufał, że jeśli nie uda się Probierzowi, to nie uda się nikomu.
Po kadencji Santosa reprezentanci przypominali bardziej statystów z "The Walking Dead" niż podrażnionych sportowców z ambicjami. Probierz tchnął w nich nowe życie. Trener, który dotąd nie pracował z piłkarzami takiego formatu jak Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński, doskonale odnalazł się w nowych realiach. Zresztą, Filipiak przewidział też to.
- Ma poczucie własnej wartości. W sensie pozytywnym, to nie jest arogancja. Nie musi nikogo udawać, nie musi nikomu niczego udowadniać. To pomaga. W reprezentacji są piłkarze z różnych bajek i tam jest potrzebny trener, który potrafi trzymać dyscyplinę, ale który potrafi również słuchać, rozmawiać i szukać porozumienia. Taki jest trener Probierz. Wbrew krzywdzącej opinii, która krąży na jego temat, to nie jest autokrata. To sprawny menedżer z mocną osobowością - mówił Filipiak.
Znamienne jest to, że "Lewy" przy każdej okazji przyznaje wprost, że selekcjoner dotarł do niego jak nikt wcześniej, że ceni jego autentyczność i szczerość i że dzięki niemu przedłużył reprezentacyjną karierę. A dobrze wiemy, że jeśli kapitan nie ma do powiedzenia nic dobrego o selekcjonerze, to woli milczeć. Mówi albo dobrze, albo wcale.
Atutem Probierza jest to, że - jak sam raczył przyznać - im jest starszy, tym więcej osób może go pocałować w d***. Nie przejmuje się opiniami. I przede wszystkim - nie kieruje się nimi. Kto inny postawiłby na Jakuba Piotrowskiego z ligi bułgarskiej? Albo na 33-letniego Bartosza Salamona, który otrzymał powołanie po rozegraniu siedmiu meczów po odcierpieniu ośmiomiesięcznej dyskwalifikacji za doping.
Selekcjoner nie jest zakładnikiem nazwisk. Bartłomieja Drągowskiego w kadrze nie ma. Podobnie jak Matty'ego Casha. Przez chwilę nie było też Arkadiusza Milika - przez dekadę żaden trener nie odważył się go pominąć, a Probierz zrobił to dwukrotnie. Podejmuje nieoczywiste decyzje. Taką było odkurzenie Tarasa Romanczuka - potrzebował zawodnika o określonym profilu i postawił na kogoś, kogo bardzo dobrze zna.
Lewandowski długo apelował o to, by inni brali na siebie odpowiedzialność za reprezentację. A Probierz sprawił, że właśnie ci "inni", jak Sebastian Szymański, Nicola Zalewski czy Przemysław Frankowski, znaleźli buławy w plecakach. Mecze z Ukrainą (3:1) i Turcją (2:1) dobitnie pokazały, że minął czas, w którym wszystko w reprezentacji wisi na kapitanie.
W pierwszym wszedł do gry po godzinie, gdy już mieliśmy na koncie trzy bramki. W drugim potrafiliśmy strzelić decydującego gola, gdy nie było go na boisku. Znamienne jest to, że za kadencji Probierza reprezentacja strzeliła 15 goli, a łupem bramkowym podzieliło się aż 10 zawodników. Trafiają środkowi obrońcy (1), środkowi pomocnicy (7), skrzydłowi (3) i napastnicy (4).
Probierz ma też tę jedną bardzo pożądaną u trenera cechę. Potrafi wyegzekwować od piłkarzy realizację swoich pomysłów. Nie ma przypadku w tym, w jaki sposób w barażach najpierw rozprawiliśmy się z Estonią (5:1), a potem postawiliśmy się Walii (0:0, k. 5:4). Plany na te spotkania były kompletnie różne i przystępowaliśmy do nich z różnych pozycji. Te mecze udowodniły, że potrafi przygotować zespół zarówno pod względem taktycznym, jak i mentalnym.
A w testach przed Euro 2024 pokazał, że między "obroną Częstochowy" w stylu Czesława Michniewicza a nieodpowiedzialną "husarią" spod znaku Paulo Sousy jest przestrzeń, którą potrafi zagospodarować. Gra reprezentacji momentami znów porywa tłumy.
Z każdym zgrupowaniem Probierz dokłada kolejne puzzle do swojej układanki. Przed rozpoczęciem tego w Warszawie przyznał, że w końcu będzie miał czas na pracę nad stałymi fragmentami gry, bo za jego kadencji Biało-Czerwoni nie strzelili jeszcze gola ze stojącej piłki. Efekt? Pięć dni później z Ukrainą po SFG zdobyliśmy dwie bramki.
Po meczu w Walii, w którym nie oddaliśmy ani jednego celnego strzału i byliśmy do bólu pragmatyczni, istniały obawy o to, czy Probierz nie zabija ofensywnego potencjału swojej drużyny. Mecze z Ukrainą i Turcją pokazały, że jest wręcz odwrotnie. On uwalnia piłkarzy. Potrafi do nich dotrzeć.
To, że Nicola Zalewski gra u Probierza jak "mały Gadocha", Kacper Urbański w pierwszych meczach w kadrze wygląda, jakby wychował się na Copacabanie, a nie na Stogach czy Jelitkowie, a Sebastian Szymański w końcu trzyma w reprezentacji poziom z klubu, to jego zasługa. Zachęca zawodników do podejmowania ryzyka, do korzystania ze swoich atutów. Uskrzydla ich, a nie krępuje.
Jedno, co Probierzowi nie wyszło, to próba trzymania na wodzy nastrojów kibiców przed Euro 2024. W PZPN nikt nie chciał dmuchać w balonik, ale selekcjoner i jego piłkarze odbudowali wiarę fanów w reprezentację Polski szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Pomogła też w tym seria ośmiu spotkań bez porażki też robi wrażenie - żaden selekcjoner nie zaczął pracy tak dobrze. Kibice nie obawiają się już, że przytrafi się kolejny "Kiszyniów". Chcą więcej i czują, że mogą to dostać.
Maciej Kmita, WP SportoweFakty