Probierz jak Herkules. Milioner wszystko przewidział (OPINIA)

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Janusz Filipiak (L) i Michał Probierz (P)
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Janusz Filipiak (L) i Michał Probierz (P)

- Jeśli on nie uporządkuje tego bałaganu, to nikomu się nie uda - powiedział mi po nominacji Michała Probierza na selekcjonera śp. prof. Janusz Filipiak. Proroctwo milionera się sprawdziło. Przed Euro 2024 jedno Probierzowi się jednak nie udało.

Po zwolnieniu Fernando Santosa reprezentacja Polski przypominała "stajnię Augiasza". Drużyna narodowa była w kompletnej rozsypce zarówno jako grupa ludzi, jak i zespół sportowy. Zanieczyszczona "aferą premiową", zdewastowana katastrofalnymi wynikami i poobijana rykoszetami od skandali PZPN.

Nie potrafiła bronić, nie potrafiła kreować, nie miała tożsamości. Zęby bolały od patrzenia na jej grę. Zabrała nas w ponurą podróż do przeszłości. Do swojego najczarniejszego momentu w XXI wieku. Do późnego Waldemara Fornalika i wczesnego Adama Nawałki, kiedy występy Biało-Czerwonych kibice kwitowali gwizdami, a Mateusz Klich wysyłał fanów na bigos.

Probierz podjął się misji niemożliwej, by nie powiedzieć: straceńczej. Herkules miał na wykonanie swojej pracy jeden dzień. Probierz dostał niewiele więcej, a w porównaniu ze swoimi poprzednikami - tyle co nic. Na wysłanie powołań miał cztery dni. Przed debiutem przeprowadził trzy treningi. Nikt przed nim nie miał tak mało czasu na przygotowanie zespołu do swojego pierwszego meczu o stawkę.

- To najlepszy wybór na ten moment, na te okoliczności. Jeśli on nie uporządkuje tego bałaganu, to nikomu innemu też się nie uda. W drużynie są podziały, piłkarze są zniechęceni. Misja jest trudna, ale nie niemożliwa. Trener Probierz to ktoś, kto lubi takie wyzwania - mówił mi we wrześniu ubiegłego roku Janusz Filipiak. Więcej TUTAJ.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gwiazdor chciał rzucić koszulkę. I zaczęło się szaleństwo

Filipiak był człowiekiem, od którego Probierza w świecie piłki lepiej zna tylko Cezary Kulesza. Z twórcą potęgi Comarchu i wieloletnim mecenasem Cracovii selekcjoner współpracował 4,5 roku. Z prezesem PZPN - dwa razy po trzy lata.

Proroctwo padło na dziewięć dni przed zapadnięciem "Profesora" w śpiączkę, z której milioner nigdy już się nie wybudził. Pośmiertnie wszyscy - nawet ci, którzy dziś podważają jego wkład w rozwój polskiej piłki i Cracovii - muszą przyznać, że Filipiak potrafił stawiać dobre diagnozy i właściwie interpretować rzeczywistość.

Środowisko nie przyjęło przecież nominacji Probierza przez aklamację. Jego duża część oczekiwała Marka Papszuna, co też dało trenerowi Rakowa Częstochowa mandat do publicznego narzekania na proces rekrutacyjny i podważania pozycji samego Probierza. A Filipiak ufał, że jeśli nie uda się Probierzowi, to nie uda się nikomu.

Po kadencji Santosa reprezentanci przypominali bardziej statystów z "The Walking Dead" niż podrażnionych sportowców z ambicjami. Probierz tchnął w nich nowe życie. Trener, który dotąd nie pracował z piłkarzami takiego formatu jak Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński, doskonale odnalazł się w nowych realiach. Zresztą, Filipiak przewidział też to.

- Ma poczucie własnej wartości. W sensie pozytywnym, to nie jest arogancja. Nie musi nikogo udawać, nie musi nikomu niczego udowadniać. To pomaga. W reprezentacji są piłkarze z różnych bajek i tam jest potrzebny trener, który potrafi trzymać dyscyplinę, ale który potrafi również słuchać, rozmawiać i szukać porozumienia. Taki jest trener Probierz. Wbrew krzywdzącej opinii, która krąży na jego temat, to nie jest autokrata. To sprawny menedżer z mocną osobowością - mówił Filipiak.

Znamienne jest to, że "Lewy" przy każdej okazji przyznaje wprost, że selekcjoner dotarł do niego jak nikt wcześniej, że ceni jego autentyczność i szczerość i że dzięki niemu przedłużył reprezentacyjną karierę. A dobrze wiemy, że jeśli kapitan nie ma do powiedzenia nic dobrego o selekcjonerze, to woli milczeć. Mówi albo dobrze, albo wcale.

Atutem Probierza jest to, że - jak sam raczył przyznać - im jest starszy, tym więcej osób może go pocałować w d***. Nie przejmuje się opiniami. I przede wszystkim - nie kieruje się nimi. Kto inny postawiłby na Jakuba Piotrowskiego z ligi bułgarskiej? Albo na 33-letniego Bartosza Salamona, który otrzymał powołanie po rozegraniu siedmiu meczów po odcierpieniu ośmiomiesięcznej dyskwalifikacji za doping.

Selekcjoner nie jest zakładnikiem nazwisk. Bartłomieja Drągowskiego w kadrze nie ma. Podobnie jak Matty'ego Casha. Przez chwilę nie było też Arkadiusza Milika - przez dekadę żaden trener nie odważył się go pominąć, a Probierz zrobił to dwukrotnie. Podejmuje nieoczywiste decyzje. Taką było odkurzenie Tarasa Romanczuka - potrzebował zawodnika o określonym profilu i postawił na kogoś, kogo bardzo dobrze zna.

Lewandowski długo apelował o to, by inni brali na siebie odpowiedzialność za reprezentację. A Probierz sprawił, że właśnie ci "inni", jak Sebastian Szymański, Nicola Zalewski czy Przemysław Frankowski, znaleźli buławy w plecakach. Mecze z Ukrainą (3:1) i Turcją (2:1) dobitnie pokazały, że minął czas, w którym wszystko w reprezentacji wisi na kapitanie.

W pierwszym wszedł do gry po godzinie, gdy już mieliśmy na koncie trzy bramki. W drugim potrafiliśmy strzelić decydującego gola, gdy nie było go na boisku. Znamienne jest to, że za kadencji Probierza reprezentacja strzeliła 15 goli, a łupem bramkowym podzieliło się aż 10 zawodników. Trafiają środkowi obrońcy (1), środkowi pomocnicy (7), skrzydłowi (3) i napastnicy (4).

Probierz ma też tę jedną bardzo pożądaną u trenera cechę. Potrafi wyegzekwować od piłkarzy realizację swoich pomysłów. Nie ma przypadku w tym, w jaki sposób w barażach najpierw rozprawiliśmy się z Estonią (5:1), a potem postawiliśmy się Walii (0:0, k. 5:4). Plany na te spotkania były kompletnie różne i przystępowaliśmy do nich z różnych pozycji. Te mecze udowodniły, że potrafi przygotować zespół zarówno pod względem taktycznym, jak i mentalnym.

Michał Probierz sprawdza się w roli selekcjonera reprezentacji Polski
Michał Probierz sprawdza się w roli selekcjonera reprezentacji Polski

A w testach przed Euro 2024 pokazał, że między "obroną Częstochowy" w stylu Czesława Michniewicza a nieodpowiedzialną "husarią" spod znaku Paulo Sousy jest przestrzeń, którą potrafi zagospodarować. Gra reprezentacji momentami znów porywa tłumy.

Z każdym zgrupowaniem Probierz dokłada kolejne puzzle do swojej układanki. Przed rozpoczęciem tego w Warszawie przyznał, że w końcu będzie miał czas na pracę nad stałymi fragmentami gry, bo za jego kadencji Biało-Czerwoni nie strzelili jeszcze gola ze stojącej piłki. Efekt? Pięć dni później z Ukrainą po SFG zdobyliśmy dwie bramki.

Po meczu w Walii, w którym nie oddaliśmy ani jednego celnego strzału i byliśmy do bólu pragmatyczni, istniały obawy o to, czy Probierz nie zabija ofensywnego potencjału swojej drużyny. Mecze z Ukrainą i Turcją pokazały, że jest wręcz odwrotnie. On uwalnia piłkarzy. Potrafi do nich dotrzeć.

To, że Nicola Zalewski gra u Probierza jak "mały Gadocha", Kacper Urbański w pierwszych meczach w kadrze wygląda, jakby wychował się na Copacabanie, a nie na Stogach czy Jelitkowie, a Sebastian Szymański w końcu trzyma w reprezentacji poziom z klubu, to jego zasługa. Zachęca zawodników do podejmowania ryzyka, do korzystania ze swoich atutów. Uskrzydla ich, a nie krępuje.

Jedno, co Probierzowi nie wyszło, to próba trzymania na wodzy nastrojów kibiców przed Euro 2024. W PZPN nikt nie chciał dmuchać w balonik, ale selekcjoner i jego piłkarze odbudowali wiarę fanów w reprezentację Polski szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Pomogła też w tym seria ośmiu spotkań bez porażki też robi wrażenie - żaden selekcjoner nie zaczął pracy tak dobrze. Kibice nie obawiają się już, że przytrafi się kolejny "Kiszyniów". Chcą więcej i czują, że mogą to dostać.

Maciej Kmita, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty