Jan de Zeeuw był najbliższym współpracownikiem selekcjonera Leo Beenhakkera (2006-09). Wtedy po raz pierwszy w historii Polska awansowała do turnieju mistrzostw Europy. Przed obecnym Euro 2024 media obiegła jego wypowiedź, w której krytykował słabość reprezentacji Michała Probierza, mówiąc, że Holendrzy z Polakami mogliby zagrać bez bramkarza. Ostatecznie, wygrali 2:1, choć nie mieli wielkiej przewagi. Jednak z grupy Polacy nie wyszli, a Holendrzy awansowali z 3. miejsca.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Pewnie u pana w domu wielkie święto, po tym jak Holandia 3:0 rozbiła Rumunię i awansowała do ćwierćfinału Euro 2024. A przecież w naszej polskiej grupie zajęliście dopiero trzecie miejsce, więc wcale nie było takie pewne, że "Pomarańczowi" zajdą daleko na tym turnieju.
Jan de Zeeuw: Nasza drużyna była pod dużą presją po porażce z Austrią 2:3. W Holandii ten wynik przyjęto jako blamaż, na zespół i trenera Ronalda Koemana wylała się fala krytyki, bo uważamy, że drużyna ma o wiele większy potencjał niż to, co do tej pory pokazała. I po meczu z Rumunią - może poza pierwszymi dziesięcioma minutami - możemy być zadowoleni. W końcu zagraliśmy dobrze, zdominowaliśmy rywala i byliśmy skuteczni. Liczę, że teraz zespół wskoczył na właściwe tory i będzie tylko lepiej.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Cristiano Ronaldo pokazał ludzką twarz. "Jest w porządku gościem"
Słabszy początek turnieju ja bym tłumaczył tym, że wypadło nam ze składu z powodu kontuzji aż pięciu zawodników, z których najbardziej brakuje pomocnika FC Barcelony Frenkie de Jonga. Zastępujący go Joey Veerman w meczu z Austrią grał fatalnie. Miał 22 kontakty z piłką i aż 18 strat. Koeman musiał go zdjąć z boiska już w 35. minucie. Gra nam się kompletnie nie kleiła. Daliśmy rywalom za dużo swobody, zabrakło wtedy agresji.
Ale z Rumunia już było ok. Nawet krytyczny Marco van Basten chwalił reprezentację.
Grupowy mecz z Polską wygraliście 2:1, ale to u nas w kraju wybuchł nagły entuzjazm, że reprezentacja Michała Probierza jest w stanie grać otwarty futbol z tak klasową drużyną jak "Oranje".
Powiedzmy sobie szczerze: Holendrom w meczu z Polską bardzo brakowało skuteczności. Strasznie pudłowaliśmy, powinniśmy z wami wygrać może nawet 5:1. Ale to prawda, że reprezentacja Polski pokazała się z dobrej strony, nie murowała bramki, próbowała odważnie grać w piłkę. Przed tym spotkaniem nie miałem dobrego zdania o poziomie waszej kadry, ale zaskoczyli mnie. Mnie zaskoczyła.
Polskie media obiegła pana przedmeczowa wypowiedź, że Holendrzy w meczu z Polską mogą zagrać nawet bez bramkarza, bo Polacy nawet nie podejdą pod waszą bramkę. Nieźle pan "dał do pieca"!
Co za bzdura! Nic takiego nie powiedziałem. To jakiś pseudodziennikarz, który nawet do mnie nie zadzwonił, po prostu źle przetłumaczył mój wywiad z holenderskiej prasy. Ja od wielu lat jestem związany z Polską, mam żonę Polkę, dom na Kaszubach, jak bym mógł powiedzieć taką rzecz?! Stanowczo to dementuję!
Byłem pytany przez holenderskiego dziennikarza, jak oceniam potencjał obecnej reprezentacji Polski. Odpowiedziałem, że w grupie eliminacyjnej do Euro 2024 Polakom nie poszło, a w meczu barażowym z Walią biało-czerwoni przez 120 minut nawet nie oddali strzału na bramkę rywali. Można więc było zażartować, że nawet nie był potrzebny bramkarz. W tym kontekście ten żart był zrozumiały. I jeszcze dodałem, że jeśli Holandia zagra wysokim pressingiem, na swoim poziomie, to Polacy nie będą w stanie spod tego pressingu wyjść.
Ale nie powiedziałem niczego takiego, że nie umiecie grać w piłkę. Na pewno nie. Zrobiła się z tego afera, był pytany na konferencji o ten wątek nawet Michał Probierz. Na szczęście on ma w Holandii rodzinę czy znajomych i oni mu powiedzieli, że niczego takiego nie było w moim wywiadzie. Zresztą czytał ten wywiad w oryginale także Włodek Lubański i on też może potwierdzić, że to było inaczej ujęte.
Kiedy był pan dyrektorem reprezentacji Polski w czasach Beenhakkera, Leo mieszkał na stałe w Polsce, chodził na mecze ligowe, był częścią środowiska piłkarskiego, które wcale nie było do niego pozytywnie nastawione. Ale chcąc zmieniać nasz futbol, musiał być w nim obecny, a dwóch Portugalczyków, którzy ostatnio byli selekcjonerami kadry - Paulo Sousa i Fernando Santos - tylko deklarowali swoją tu obecność. Nie dziwiło to pana, że zarówno prezes Zbigniew Boniek, jak i potem Cezary Kulesza pozwalali na to?
Nie podobało mi się, że obaj Portugalczycy otoczyli się portugalsko-hiszpańskim sztabem i nie chcieli mieć przy reprezentacji polskich trenerów. Miałem z Portugalczykami kontakt przez znajomego i przekazałem im, że to błąd, że tak to na świecie nie funkcjonuje, że zamykasz się w zagranicznej enklawie i nie jesteś otwarty na lokalne środowisko. Ale nie posłuchali.
Nam z Beenhakkerem taki model nawet do głowy nie przyszedł. Od początku mieliśmy u siebie Bobo Kaczmarka, trenera bramkarzy Andrzeja Dawidziuka, Adama Nawałkę, Darka Dziekanowskiego, a później pracował z nami także Rafał Ulatowski czy Jan Urban. Przed meczem z Portugalią całe zgrupowanie spędził z nami Czesław Michniewicz.
Dla nas było to oczywiste, że musimy się otworzyć na polskich trenerów i że to będzie z korzyścią dla obu stron. Zresztą Leo po treningach pytał każdego ze sztabu, co zaobserwował w czasie zajęć. Był ciekawy ich spostrzeżeń. W czasie zgrupowań rozmawialiśmy po angielsku albo polsku. Nigdy nie po holendersku, choć przecież później dołączył do nas także Frans Hoek. Piłkarze nas słyszeli i rozumieli o czym jest mowa.
A z tego, co słyszałem, za czasów Portugalczyków oni w kadrze używali języka albo ojczystego albo hiszpańskiego. To od razu dzieli, tworzy sztuczny dystans. Zresztą ten upór Santosa, żeby nie brać do sztabu młodego polskiego trenera, był znaczący. Szkoda, że PZPN na to pozwolił.
Jak było za waszych czasów - stawialiście się trochę PZPN-owi. Wcale nie byliście tacy spolegliwi.
Myśmy się stawiali w sprawach zasadniczych, gdy chodziło o profesjonalizm wokół kadry, bo proszę pamiętać jak wtedy funkcjonował związek, jak wyglądała cała polska piłka. Myśmy nawet z meczów ligowych wychodzili 5 minut przed końcem, żeby nie kraść show polskim trenerom, żeby prasa to ich pytała o ocenę meczu, a nie nas. Leo dbał o takie detale.
Z prezesem związku Michałem Listkiewiczem rozmawialiśmy często, nawet codziennie. Ale w szatni byliśmy jako zespół zawsze razem, wyłącznie sztab z drużyną. Gdy raz Listkiewicz z Jerzym Engelem wparowali przed spotkaniem do szatni, Leo ich przeprosił i powiedział, że do szatni mają wstęp dopiero po meczu, wcześniej to jest nasza świątynia.
Dziś widzę na filmikach, że po szatni kadry Polski błąka się człowiek prezesa Kuleszy i zarządu związku – Radosław Michalski. To nie do pomyślenia. W naszych czasach taki na przykład Mariusz Lewandowski czy Radosław Sobolewski wyrzuciliby takiego gościa za drzwi. Przecież jeśli prezes chce czegoś od selekcjonera, to może w każdej chwili go wezwać albo zadzwonić, ale w szatni królem musi być trener.
Tajemnica szatni należy do zawodników i sztabu. Tak się buduje zaufanie i team spirit. U Leo drzwi były zawsze otwarte i starsi zawodnicy, jak Jacek Krzynówek czy Michał Żewłakow chętnie przychodzili do trenera i dzielili się swoimi spostrzeżeniami, uwagami, pomysłami taktycznymi. A Leo chętnie ich słuchał. Był otwarty na dialog i może dzięki temu za jego czasów Polska po raz pierwszy awansowała na mistrzostwa Europy, wtedy jeszcze z udziałem tylko 16-stu drużyn. Dziś na Euro awansować łatwiej, więc trzeba od reprezentacji Polski wymagać wyjścia z grupy, jeśli w ogóle chcemy rozmawiać o postępie.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
CZYTAJ TAKŻE
----> Marek Koźmiński: Kadrze brakuje osobowości i liderów
----> Probierz broni się krojem garniturów, drogim zegarkiem i grą w... golfa. A miał wynikami