W poniedziałek (28.10) poznamy laureata Złotej Piłki 2024, czyli nagrody dla najlepszego piłkarza świata w sezonie 2023/24. Więcej TUTAJ. To początek nowej ery w plebiscycie "France Football", bo po raz pierwszy od 2003 (!) wśród nominowanych nie ma ani Leo Messiego, ani Cristiano Ronaldo.
Po raz pierwszy w 68-letniej historii najbardziej prestiżowego plebiscytu w świecie futbolu nie ma w tym 30-osobowym gronie ani jednego z poprzednich triumfatorów Złotej Piłki. Nazwiska Roberta Lewandowskiego też nie było na kartach do głosowania, które otrzymali elektorzy. Temu akurat nie można się dziwić.
W końcu miniony sezon był najgorszym "Lewego" od dekady. Zarówno pod względem osiągnięć indywidualnych, jak i drużynowych. Wydawało się, że rozdział pt. "Złota Piłka" w karierze Lewandowskiego jest już zamknięty i nie było w nim happy endu, ale życie pisze najlepsze scenariusze. Los po latach drwin z Polaka w końcu postanowił się do niego uśmiechnąć.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ to wymyślił! Gol bezpośrednio z rzutu rożnego
Tak blisko...
W 2020 roku, gdy był murowanym faworytem do zdobycia Złotej Piłki, organizator odwołał plebiscyt z uwagi na pandemię, która zaburzyła przebieg sezonu 2019/20. "Lewy" wtedy nie miał sobie równych na świecie: z Bayernem sięgnął po wszystkie możliwe trofea, a do tego został królem strzelców wszystkich tych rozgrywek. Nikt przed nim nie zgarnął w jednym sezonie dosłownie wszystkiego.
Złotej Piłki 2020 kapitan reprezentacji Polski nie otrzymał, ale mógł liczyć na nagrodę pocieszenia w postaci tytułu Piłkarza Roku FIFA. W tym plebiscycie zdeklasował konkurentów, wygrywając go z rekordową przewagą. To pokazywało, że i nagroda "France Football" trafiłaby w jego ręce.
Pandemia ograbiła go z marzeń i wydawało się, że Złota Piłka pozostanie jego Świętym Graalem. Tymczasem już rok później był tak blisko jej zdobycia jak nigdy wcześniej. Obiektywnie, na podstawie oficjalnych kryteriów, był głównym faworytem. Nie dał szans konkurentom, ale jurorzy bardziej docenili Leo Messiego.
Wyjechał z Paryża jako drugi. Rok później był czwarty, w kolejnej edycji dopiero dwunasty, a teraz w ogóle nie został uwzględniony w nominacjach. Na piłkarskim Olimpie miało dojść do zmiany warty. Leo Messi i Cristiano Ronaldo już z niego zeszli, a i Lewandowski kilka miesięcy temu wybrał się w drogę na dół.
Stracona nadzieja
Na szlaku spotkał jednak Hansiego Flicka, który postanowił z powrotem wprowadzić go na szczyt. Efekt ich ponownej współpracy przechodzi najśmielsze oczekiwania. Lewandowski w sezonie 2024/25 jest najskuteczniejszym piłkarzem w Europie, a Barcelona jedną z najlepszych drużyn na Starym Kontynencie.
"Lewy" jest skuteczny jak nigdy wcześniej. Strzela średnio 1,21 gola na mecz - częściej niż w rekordowym sezonie 2019/20, po którym już witał się ze Złotą Piłką. Częściej niż wtedy, gdy przebijał wyczyn Gerda Muellera. I w tym samym tempie, co w sezonie 2011/22 Leo Messi, gdy ustanawiał swój rekord wszech czasów.
Tak, tak - Lewandowski jest teraz na dobrej drodze do tego, by w końcu dopiąć swego i sięgnąć po Ballon d'Or. Już dwa lata temu pisałem, że "nie spocznie, nim nie zdobędzie Złotej Piłki", ale straciłem - zresztą jak wszyscy poza nim - nadzieję na to, że kiedykolwiek mu się to uda. Lewandowski ma jednak obsesję na punkcie Złotej Piłki i nie pogodził się na to niespełnienie. I w końcu może zostać za to nagrodzony.
Na oczach świata
Po pierwsze, jest w idealnym miejscu, by zdobyć Złotą Piłkę 2025. Ze stolicy Katalonii jest do niej zdecydowanie bliżej niż z Monachium. Żaden inny klub nie może pochwalić się tyloma laureatami plebiscytu "France Football", co Barcelona (7). Nie ma w tym przypadku, bo Duma Katalonii to globalna marka, która działa na wyobraźnię jurorów pod każdą szerokością geograficzną.
Gdy "Lewy" był władcą absolutnym w Bundeslidze, nie interesowało to nikogo poza Niemcami i Polską. Der Klassiker, dla którego znaczył tyle co Messi dla El Clasico, pasjonował głównie fanów nad Renem i Wisłą. Tymczasem podczas El Clasico oddech wstrzymuje cały glob. Przekonaliśmy się o tym w sobotę, gdy po dublecie na Bernabeu jego nazwisko odmieniano przez przypadki we wszystkich językach świata.
Podobnie było z rekordem Muellera. Po sezonie, w którym go pobił, przegrał Złotą Piłkę z Messim. Teraz wziął na celownik ustanowiony przez Argentyńczyka rekord wszech czasów, a to już działa na globalną wyobraźnię. W kolejnych miesiącach cały piłkarski świat będzie żył tym, czy uda mu się złamać barierę 50 bramek.
Szansę "Lewego" na Złotą Piłkę 2025 rosną też dzięki kalendarzowi FIFA. W sezonie 2024/25 nie zostanie rozegrany żaden duży turniej reprezentacyjny, więc słaby wynik Biało-Czerwonych nie wpłynie na postrzeganie Lewandowskiego przez jurorów z każdego zakątku świata.
Spójrzmy prawdzie w oczy, rację miał Raymond Domenech, nazywając Lewandowskiego przed Euro 2020 "gigantem, który nie urodził się w odpowiednim kraju". Sezon bez mundialu czy Euro jest zatem atutem Lewandowskiego w walce o uznanie międzynarodowej społeczności.
Buldożerem po Złotą Piłkę
Po trzecie wreszcie, na korzyść Lewandowskiego działa też spadek formy jego potencjalnych głównych konkurentów. Erling Haaland nie jest tak skuteczny jak w dwóch poprzednich sezonach. Ustępuje pod tym względem "Lewemu".
Poza tym, Norweg nie zdobył uznania jurorów nawet wtedy, kiedy zdobył z Man City potrójną koronę, był królem strzelców Premier League i Ligi Mistrzów (2023). Jego kłopot polega na tym, że znika w ważnych meczach, a Lewandowski - jak udowodnił w sobotę - potrafi błyszczeć w świetle jupiterów.
Rodri, kapitan reprezentacji Hiszpanii i mózg Manchesteru City, sezon 2024/25 spisze na straty z powodu urazu kolana. A Vinicius i Jude Bellingham przeżywają regres formy w porównaniu z ubiegłym sezonem. Wciąż prezentują wysoki poziom, ale spadek dyspozycji jest zauważalny, a to elektorzy też biorą pod uwagę.
Lewandowskiemu do Złotej Piłki nie wystarczą jednak tylko seryjnie strzelane gole. Potrzebuje też trofeów drużynowych. O to jednak bym się nie martwił. Barcelona znakomicie zaczęła sezon i nie mam obaw o to, że nie będzie liczyła się w walce o mistrzostwo Hiszpanii i Ligę Mistrzów.
Barcelona Flicka nie jest dryfującym bez kompasu statkiem z niestabilnym kapitanem, jakim była ta drużyna za kadencji Xaviego. To dobrze skonstruowany buldożer, który demoluje kolejnych rywali, a nawigacja prowadzi go wprost po trofea. Jeśli nie zboczy z kursu, a nic na to nie wskazuje, Lewandowski może już myśleć nad przemową, którą za rok wygłosi ze sceny Chatelet w Paryżu.
To nie udało się nikomu
Lewandowskiemu najbardziej zaszkodzić mogą… koledzy z drużyny. Flick bowiem nie tylko wskrzesił "Potwora z Monachium", ale też znalazł klucz do uwolnienia potencjału Raphinhi. A i Lamine Yamal z miesiąca na miesiąc jest coraz lepszy. Tu z pomocą "Lewemu" mogą przyjść kryteria plebiscytu.
Głosujący mają kierować się aktualną formą nominowanych, ich sukcesami (drużynowymi i indywidualnymi), postawą na i poza boiskiem oraz całą dotychczasową karierą. A to, czego dokonał Lewandowski, przechodzi ludzkie pojęcie. Wejść na szczyt jest trudno, utrzymać się na nim jeszcze trudniej, ale spaść z niego i wrócić w takim stylu? To nie udało się nikomu przed nim. Jeśli ktoś zwalniał miejsce na piłkarskim Olimpie, to droga prowadziła tylko w jedną stronę. A "Lewy" wykonał spektakularny zwrot i znów wbił swoją flagę na dachu piłkarskiego świata.
Związek Lewandowskiego i Złotej Piłki jest skomplikowany jak relacja Rossa i Rachela z "Przyjaciół". To historie pełne wzlotów i upadków, wypowiedzianych w emocjach słów, jak "le cabaret". I nawet "przerwa" się zgadza. Zarówno jeśli chodzi o sam plebiscyt, jak i nominacje Polaka.
Najważniejsze jednak, że bohaterowie byli skazani na siebie i wiele wskazuje na to, że tak jak ten wątek kultowego serialu doczekał się szczęśliwego zakończenia, tak "Lewy" w końcu wstawi do swojej gabloty upragnioną statuetkę.
A przyszłoroczna gala Złotej Piłki może być wielkim świętym polskiego futbolu. W Barcelonie kroku Robertowi Lewandowskiemu dotrzymuje przecież Ewa Pajor. Polka jest liderką klasyfikacji strzelczyń LaLigi, a historia uczy, że to najlepsza zawodniczka Barcelony zdobywa Złotą Piłkę. Tak było w trzech ostatnich edycjach plebiscytu.
Co za czasy, w których przyszło nam żyć!
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty