Kolejne spotkanie w podstawowym składzie Śląska Wrocław rozegrał Łukasz Madej, po faulu na którym arbiter powinien podyktować rzut karny dla WKS-u. - Czułem, że byłem faulowany. Rzut karny był bezapelacyjnie. Ciężko jest rozgrzeszyć sędziego. Asystent i sędzia główni byli trochę niezdecydowani. Dobrze, że choć tak wyszło, że z tego rzutu rożnego strzeliliśmy bramkę i udało nam się wygrać w ostatniej minucie - opisuje zawodnik.
Madej do drużyny ze stolicy Dolnego Śląska trafił w trakcie rozgrywek. Długo dochodził do pełni dyspozycji. - Dołączyłem dopiero, kiedy ta drużyna była po sparingach, po czterech kolejkach. Na pewno miałem zaległości. Później jeszcze w tych pierwszych meczach nie doszedłem do siebie, szczególnie podczas Remes Pucharu Polski w Ząbkach. Z każdym kolejnym spotkaniem moja forma rosła i czułem się coraz lepiej. Wtedy mogłem podejmować ryzyko gry jeden na jeden czy robić akcje indywidualne - dodaje.
Teraz przed piłkarzami przerwa w rozgrywkach, a potem ciężkie obozy treningowe. Szkoleniowiec Śląska znany jest z tego, że swoim zawodnikom daje mocno "w kość". - Żeby później była forma, to zimą musi być trochę ciężko, a później musi być lżej, żeby nogi niosły - sądzi Madej, który nie boi się tego, że na wiosnę może mieć więcej rywali do walki o miejsce w podstawowej jedenastce. - Mogę grać na kilku pozycjach. Rywalizacja jest potrzebna, tak jak i zaufanie od trenera. Zostałem nim obdarzony w ostatnich meczach i myślę, że szkoleniowiec się nie zawiódł.