Pomiędzy kibicami Śląska Wrocław i Lechii Gdańsk od wielu lat panuje wielka przyjaźń. Na boisku piłkarze walczyli jednak ze wszystkich sił. - Przyjaźń jest poza boiskiem. My gramy o swoje premie, o swoje osiągnięcia sportowe, a Śląsk o swoje. Nie ma mowy o przyjaźni na boisku. Teraz możemy sobie podać ręce - wyjaśniał po meczu zawodnik klubu z Gdańska, Łukasz Surma.
Sobotni pojedynek wcale nie rozpoczął się dobrze dla Lechistów, którzy już w 7. minucie stracili bramkę. - Ciężko w tygodniu pracowaliśmy nad mentalnym podejściem w sytuacji, kiedy tracimy bramkę. Z Polonią Warszawa straciliśmy gola i gra kompletnie siadła, gdzie do przerwy spokojnie wygrywaliśmy. Po tej straconej bramce była faktycznie druga okazja dla Śląska, ale mentalnie wierzyliśmy w to, że możemy wygrać, grać swoją piłkę do końca. To się opłaciło. Jesteśmy podwójnie szczęśliwi, bo jak się przegrywa i potem wygrywa to radość jest podwójna - dodał pomocnik zespołu prowadzonego przez Tomasza Kafarskiego.
Lechiści dobrze prezentowali się zwłaszcza w środkowej części placu gry. - Cieszymy się, że nie odstawaliśmy w środku pola. Wiadomo, Sebastian Mila czy Sebastian Dudek to są zawodnicy, którzy grają niekonwencjonalnie. Umieliśmy się temu przeciwstawić - stwierdził były zawodnik między innymi Wisły Kraków, Ruchu Chorzów i Legii Warszawa.
Prym w poczynaniach Lechii wiódł zwłaszcza Marcin Kaczmarek, który szalał na boku pomocy. Bardzo dobrze zaprezentował się także golkiper Paweł Kapsa. - Tych dwóch zawodników zasługuje na wyróżnienie. Kaczmarek bardzo dobrze prezentował się na treningach, widać, że chciał grać. Był głód piłki, odczuwał go, bo nie występował w tych dwóch wcześniejszych spotkaniach. Słowa uznania, że się nie podłamał i gra swoje - zakończył Łukasz Surma.