Trener Pasieka mimo przedmeczowych zapewnień nie powrócił do ustawienia z dwójką napastników. Zastosował wariant ze spotkania z GKS-em Bełchatów. Arka zagrała wówczas schematem "4-1-4-1", co zdało egzamin. Dobrze w nowej roli czuł się zwłaszcza Filip Burkhardt, który należał do najlepszych piłkarzy na boisku w pojedynku z Piastem Gliwice. - Przeszliśmy na ustawienie z trzema środkowymi pomocnikami, co jak widać przyniosło efekty. Dobrze układa mi się współpraca z Bartkiem Ławą oraz Marcinem Budzińskim. Myślę, że było to dobre posunięcie. Przed meczem trochę obawialiśmy się, że możemy powrócić do ustawienia "4-4-2", ale jak widać trener Pasieka znów miał nosa. Wyszliśmy ustawieni tak samo jak w spotkaniu z Bełchatowem i znów zagraliśmy dobry mecz - mówi Filip Burkhardt.
Żółto-niebiescy szybko objęli prowadzenie. W 20. minucie bramkę zdobył Wojciech Wilczyński, który na placu gry zastąpił kontuzjowanego Tadasa Labukasa. Jeszcze przed przerwą drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką ukarany został Marcin Budziński. Czy mimo prowadzenia nie wkradło się w tym momencie zwątpienie w szeregi Arki? - Niepewność nie wdarła się w nasze poczynania. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w tym momencie musimy dać z siebie 110 procent, aby zrekompensować brak Marcina Budzińskiego - odpowiada młodszy z klanu Burkhardt. - Wypełnienie tej luki kosztowało nas sporo sił. Myślę, że wraz z Bartkiem świetnie udało nam się tę dziurę załatać - dodaje.
We wcześniejszych spotkaniach Filip był niejako pomijany przez trenera Pasiekę. Szkoleniowiec Arki nie dawał mu zbyt wielu szans gry. Większość meczów Burkhardt spędzał na ławce rezerwowych. W meczu z Bełchatowem pojawił się już na boisku i zagrał bardzo dobre zawody. Jeszcze lepiej zaprezentował się w starciu z Piastem. Wiele zależało od jego gry, kierował poczynaniami zespołu, inicjował akcje ofensywne. Można zatem rzec, iż opiekun Arki zbyt późno postawił na urodzonego w Poznaniu piłkarza. - Trudno powiedzieć. Niemniej jednak cieszę się, że trener Pasieka w końcu mi zaufał i dał szansę gry. Wcześniej spokojnie czekałem na swoją szansę, wiedziałem, że gdy tylko ją dostanę to ją wykorzystam. Jestem dobrze przygotowany pod względem fizycznym. Ciężko pracowałem na obozach, na treningach również dawałem z siebie wszystko. Efekt jest taki, że mam siły wytrzymać na boisku pełnie 90 minut i pomóc drużynie - wyjaśnia 23-letni zawodnik.
Ostatnie mecze Arki to prawdziwa huśtawka nastrojów dla jej fanów. Gdynianie niejednokrotnie tracili bowiem bramki w ostatnich minutach spotkania. Teraz z kolei role się odwróciły i to żółto-niebiescy zadają decydujący cios pod koniec meczu. - Piłka nożna jest taka, że trzeba grać do końca. Jestem podbudowany zachowaniem kibiców, którzy naprawdę świetnie nas dopingowali. Jestem tutaj już od roku i takiego dopingu jak ten jeszcze w Gdyni nie doświadczyłem. Czasami brakowało nam sił, ale atmosfera stworzona przez fanów dodawała skrzydeł. Mam nadzieję, że uda nam się utrzymać ekstraklasę dla Gdyni, bo kibice i miasto zasługują na to - podkreśla Burkhardt.
Gdynianie wciąż nie są jeszcze pewni utrzymania. W sobotę czeka ich pojedynek z niewalczącym już o nic Śląskiem Wrocław. - Śląsk z pewnością nie odpuści tego spotkania. To jest piłka i o tego typu odpuszczaniu nie może być mowy. Poza tym kibice obu klubów nie darzą się sympatią. Do Wrocławia wybiera się spora grupa naszych fanów i będziemy chcieli im zapewnić wesoły powrót do domu - deklaruje pomocnik Arki.
Filip jako rodowity poznaniak z pewnością marzy o tytule mistrza Polski dla Lecha Poznań. Kolejorz po zwycięstwie z Ruchem jest już na ostatniej prostej w drodze po tytuł. - Do pełni szczęścia pozostała jeszcze jedna kolejka, abyśmy my mogli świętować utrzymanie, a Lech mistrzostwo - zauważa Burkhardt.
- Na pewno byłaby to fajna sprawa, jeśli obu tym klubom udałoby się spełnić te cele. Będzie można wtedy powiedzieć o udanym sezonie - puentuje.