Poloniści po inauguracji: Jest jeszcze dużo do poprawy

Od zwycięstwa nowy sezon T-Mobile Ekstraklasy rozpoczęli piłkarze Czarnych Koszul. Podopieczni Jacka Zielińskiego pokonali przy Konwiktorskiej Lechię Gdańsk, a jedyną bramkę po podaniu Pawła Wszołka strzelił Bruno Coutinho.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

- Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że będzie to bardzo ciężki mecz - przyznaje trener Polonii, Jacek Zieliński. Dwie ostatnie konfrontacje pomiędzy Czarnymi Koszulami i Lechią kończyły się bezbramkowymi remisami (wiosenny mecz ligowy i lipcowe starcie towarzyskie), a w sumie drużyna z Konwiktorskiej w meczach najwyższej klasy rozgrywkowej nie potrafiła pokonać gdańszczan od 1949 roku. Teraz złą passę udało się przełamać, warszawiacy rozpoczęli ligową jesień od wygranej. Podopieczni Zielińskiego grali jednak falami, momenty udane przeplatając ze słabszymi.

- Pierwszy mecz to niewiadoma, najważniejsze są trzy punkty - ucina Tomasz Brzyski, który w wyjściowym składzie znalazł się dzięki niedyspozycji Macieja Sadloka. W podobnym tonie wypowiadali się inni zawodnicy, uciekając raczej od oceny stylu, w jakim drużyna wywalczyła komplet oczek. - Zwycięzców się nie sądzi - uciął dyskusje w trakcie pomeczowej konferencji prasowej Zieliński. Generalnie był jednak zadowolony. - Mimo jednej bramki, mecz mógł się podobać kibicom. Dużo strzałów, akcji, parad bramkarzy. Myślę, że ludzie na trybunach na pewno się nie nudzili - wyjaśniał.

Start meczu z obu stron był bardzo nerwowy, przez kilkanaście minut trwał okres wzajemnego badania i wymiany uprzejmości w środku pola. - Na początku było widać nerwowość w naszych poczynaniach, ale z każdą minutą czuliśmy się coraz lepiej - relacjonuje Wszołek, który był jednym z bohaterów piątkowego starcia. - . Potem była kontra za kontrę, wymiana ciosów. Wyszliśmy z tego zwycięsko i to mnie cieszy najbardziej. Ciężko powiedzieć, czy zwycięstwo było zasłużone. Lechia nie leżała nam od pewnego czasu, więc tym bardziej cieszy nas ta wygrana i oby tak dalej, oby z tygodnia na tydzień było coraz lepiej - mówi.

- Mecz od początku był sprawą otwartą. Graliśmy otwarty futbol, bez wyrachowania, akcja za akcję. Zrzucić to można na karb pierwszego spotkania, każdy chciał pokazać się z dobrej strony i wygrać - wyjaśnia z kolei nowy kapitan Czarnych Koszul, Łukasz Trałka. To po ataku wymierzonym w jego kierunku czerwoną kartką ujrzał Łukasz Surma. - Było to zagranie z premedytacją - nie ma wątpliwości Trałka. - Od tego momentu mieliśmy przewagę jednego zawodnika, gra się uspokoiła i kontrolowaliśmy ją do końca. Lechia stworzyła kilka groźnych sytuacji, my mieliśmy poprzeczkę, słupek i brakowało trochę szczęścia.

- Jeszcze jest dużo do poprawy, będziemy pracować nad tym i z każdym mecz będzie lepiej - podkreśla Brzyski, zwracając uwagę na kiepski początek drugiej połowy. - Wyszliśmy na nią ospale, ale z minuty na minutę było coraz lepiej - tłumaczy. Wtóruje mu Zieliński. - Druga połowa znów zaczęła się nie tak, jak chcieliśmy i rzeczywiście, Lechia wyszła trzy, cztery razy z takimi groźnymi kontrami, że skóra nam zadrżała. Później padła bramka po bardzo fajnej trójkowej akcji. Czerwona kartka dla Surmy ułatwiła już nam zadaniem, ale trzeba było dobić Lechię, bo to bardzo groźny przeciwnik - zaznacza.

Latem Czarne Koszule pozyskały ośmiu nowych graczy, a w podstawowym składzie pojawiło się czterech z nich. W meczowej kadrze zabrakło miejsce dla Miłosza Przybeckiego i Aleksandara Todorovskiego, miejsce na trybunach zajął także zaangażowany za kadencji Theo Bosa Dorde Contra. Po profesorsku zagrał Marcin Baszczyński, kilka efektownych akcji wykreował Robert Jeż, strzałem w słupek wsławił się Pavel Sulets. Aktywny był Daniel Sikorski, sytuacji bramkowej sobie jednak nie stworzył. - Było trochę mało piłek, ale to wszystko na pewno się poprawi w następnych meczach - zapewnia były gracz Górnika.

Dopiero w doliczonym czasie gry na murawie pojawił się Edgar Cani, cały mecz na ławce rezerwowych spędził z kolei Grzegorz Bonin, któremu wyrósł groźny konkurent do miejsca w składzie pod postacią wszędobylskiego Wszołka. Bohaterem dnia został jednak Bruno: strzelał, podawał, dośrodkowywał, harował wszerz i wzdłuż boiska pokazując, że ze względu na styl gry to on, a nie Jeż, może być następcą Adriana Mierzejewskiego. - Ma wszelkie predyspozycje ku temu, by być liderem zespołu - nie ma wątpliwości były selekcjoner, Jerzy Engel. A już za tydzień Brazylijczyka sprawdzi Wisła Kraków.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×