- Wcześniej nie strzelałem bramek, rozgrywałem nieco słabsze spotkania, ale przynajmniej drużyna miała punkty. Radość po golu jest znikoma. Pierwsza połowa zakończyła się remisem, tyle że za wynik do przerwy nikt nikogo nie premiuje - powiedział Dawid Plizga.
Ekipą Czesława Michniewicza wstrząsnął krótki fragment drugiej części (między 57. a 64. minutą). W tym czasie padły aż trzy gole dla Kolejorza, które rozstrzygnęły losy pojedynku. - Nic tego nie zapowiadało, bo wcześniej oba zespoły nie stwarzały sytuacji strzeleckich. Szkoda zwłaszcza bramki 2:1, która padła po stałym fragmencie. Ten element ćwiczyliśmy na porannym rozruchu, a mimo to popełniliśmy błąd - dodał 26-letni pomocnik.
Białostoczanie nie mają czasu na rozpamiętywanie porażki, gdyż wkrótce czekają ich kolejne ważne mecze. - Już w środę mamy potyczkę z Ruchem Zdzieszowice w Pucharze Polski. Zwycięstwo byłoby najlepszym sposobem na zmazanie plamy po niepowodzeniu w Poznaniu - nie ma wątpliwości Plizga.
Podobnie jak w latach ubiegłych, Jagiellonia znów jest zespołem własnego boiska. W Białymstoku podopieczni Czesława Michniewicza zainkasowali już dziesięć oczek (trzy zwycięstwa i jeden remis), zaś poza domem nie zaznali jeszcze smaku wygranej (jeden podział punktów i dwie porażki). Skąd bierze się ta dziwna przypadłość? - Nie uważam, by to było jakieś fatum. Brakuje nam po prostu szczęścia. Jestem pewien, że gdy dojdzie do przełamania, to zaczniemy regularnie punktować na wyjazdach. Zdajemy sobie sprawę, że dobrą grą tylko u siebie nic wielkiego nie osiągniemy. Poza domem można przecież zdobyć tyle samo oczek co w Białymstoku. Jeśli chodzi o mecz w Poznaniu, to nasza postawa nie wyglądała najgorzej. Przy stanie 1:1 wydawało się, że wszystko mamy pod kontrolą. Popsuło się dopiero po głupio straconej bramce po stałym fragmencie gry - zakończył Plizga.