Ntibazonkiza ma naderwany mięsień łydki, Radomski naderwany mięsień przywodziciel, a Szeliga poturbowany staw skokowy. Radomski zmagał się z urazem już przed meczem, ale na własne ryzyko wyszedł na plac gry. - Nie nastawiałem się na to, że zagram w derbach, przez trzy dni nie trenowałem i mnie bolało. To był wielki znak zapytania, ale wyszedłem na boisko i zagrałem. W meczu mocno mnie "pociągnęło" i nie było nawet mowy o bieganiu. Trener wiedział, że mogę zejść nawet w 10. minucie, ale powiedział, żebym spróbował. W takim meczu chce się grać - mówi kapitan Pasów. - Myślę, że to jest dla nas moment przełomowy. Po takim zwycięstwie z Wisłą muszą przyjść dla nas lepsze czasy - dodaje.
Szeliga natomiast kontuzji nabawił się już w 2. minucie gry po ataku jednego z rywali, ale dotrwał do końcowego gwizdka: - W przerwie zgłaszałem trenerowi, że będę musiał zejść po paru minutach. Kontuzja, której doznałem w drugiej minucie z każda chwilą coraz bardziej dawała o sobie znać i ból był coraz gorszy. Tak się jednak złożyło, że najpierw z boiska musiał zejść Arek, a potem Saidi, więc zrobiłem to, co do mnie należało - grałem do końca. Nie wyobrażałem sobie, żeby nie dać z siebie wszystkiego w takim meczu. Dzień wcześniej kibice dopingowali nas nawet na treningu, więc każdy z nas zrobił wszystko, żeby wygrać.
Przerwa Ntibazonkizy i Radomskiego może potrwać nawet kilka tygodni. Szeliga do gry wróci wcześniej, ale mało prawdopodobne, by wystąpił w środowym meczu 1/8 finału Pucharu Polski z Ruchem w Chorzowie, a trzeba przypomnieć, że na liście kontuzjowanych są już Hesdey Suart, Bruno Żołądź i Mateusz Żytko.
- Jestem przyzwyczajony do tego typu problemów, ciągle z uwagi na kontuzje czy kartki wypada nam ktoś ze składu, w środę w meczu pucharowym dostaną szansę więc inni zawodnicy - mówi trener Dariusz Pasieka.