Pochwała cierpliwości

Dwudziestu pięciu szkoleniowców pracowało jesienią w T-Mobile Ekstraklasie, roszady dotykały jednak ledwie sześciu ekip, a do zliczenia tych korzystnych wystarczą palce jednej ręki.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Jesienią cierpliwości nie starczyło działaczom w Krakowie, Gdańsku, Bełchatowie i Lubinie, a rekordy na miarę Jesusa Gila bił Łódzki Klub Sportowy.

Dobry, lepszy, najlepszy

Duża liczba roszad na trenerskich stołkach zaskakuje jednego z najbardziej doświadczonych polskich szkoleniowców, Andrzeja Zamilskiego. - Trener powinien być poddawany ocenie po całej rundzie. Czas na zmiany jest w przerwach między rozgrywkami, a dokonywanie ich pod koniec roku to już kompletne nieporozumienie - nie ma wątpliwości były selekcjoner młodzieżowych reprezentacji Polski.

Zamilski zwraca też uwagę na ciekawą prawidłowość. - Za każdym razem, gdy pracodawcy dokonują roszady, to nowy trener jest podobno lepszy od starego, a gdy zwalniany jest ten nowy, to zatrudnia się fachowca z jeszcze wyższej półki - śmieje się 66-letni szkoleniowiec.

Efekt nowej miotły

Trenera obejmującego klub w trakcie rundy oceniać trudno, bo w pakiecie z zawodnikami przyjmuje on także taktykę oraz przygotowanie fizyczne wypracowane przez poprzednika i na krótką metę nie jest w stanie zbyt wiele w tej materii zmienić. Pole manewru istnieje jedynie w sferze psychologicznej, klubowi włodarze decydujący się na roszadę najczęściej liczą więc przede wszystkim na efekt nowej miotły, co doskonale obrazuje przykład Michała Probierza, który dźwignął ŁKS.

- Zmienił drużynę mentalnie, potrafi szybko trafić do zawodników i to zdaje egzamin. Gdyby został w Łodzi dłużej, to gra zespołu z pewnością stałaby na wyższym poziomie - nie ma wątpliwości Zamilski. Z piętnastu punktów zdobytych jesienią przez łodzian aż trzynaście wyrwali oni rywalom za kadencji Probierza, czterech pozostałych szkoleniowców w sumie uciułało ledwie dwa remisy.

Drugą zmianą, którą można ocenić pozytywnie, było zatrudnienie pod Wawelem Dariusza Pasieki, który uporządkował grę Cracovii w defensywie, dzięki czemu Pasy wreszcie zaczęły zdobywać punkty. Średnio w Bełchatowie radzi sobie Kamil Kiereś, Rafał Ulatowski w Gdańsku wejścia miał fatalne i nie dostał szansy by wrażenie poprawić, Pavel Hapal ugruntował pozycję Zagłębia w ligowych dołach, a Kazimierz Moskal - choć awansował do fazy pucharowej Ligi Europy - na krajowym podwórku pogubił cenne punkty.

Stabilizacja fundamentem sukcesu

Rzut oka na tabelę owocuje szybkim i słusznym wnioskiem: stabilizacja to klucz do sukcesu. Spośród drużyn ścisłej czołówki najkrócej w swoim klubie urzęduje Jacek Zieliński (acz dziewięć miesięcy u raptusa Wojciechowskiego to i tak rezultat zacny), od ponad roku Śląsk prowadzi Orest Lenczyk, do sukcesu na europejskiej arenie Legię doprowadził będący latem o krok od zwolnienia Maciej Skorża, na największego wygranego jesieni wyrasta jednak Waldemar Fornalik.

- Wychodzi szydło z worka. Warto zawierzyć polskim trenerem, którzy im dłużej pracują w klubie, tym lepsze osiągają rezultaty - nie ma wątpliwości Zamilski. Fornalik prowadzi Ruch od kwietnia 2009, grał już z nim w Lidze Europy, był trenerem roku, a w trakcie minionej rundy po raz kolejny potwierdził, że dzięki cierpliwości i spokojowi z grona ligowych wyrobników można stworzyć zespół walczący z najlepszymi.

Znaleźć złoty środek

Stabilizacja to podstawa dobrych wyników, czasem trzeba jednak uważać, by nie przerodziła się ona w stagnację. Z tego powodu latem z Jagiellonią pożegnał się Probierz, w Gdańsku z kolei wypaliła się koncepcja z Tomaszem Kafarskim.

- Może faktycznie trzeba zgodzić się z tym, że trener w klubie powinien spędzić najwyżej trzy, cztery lata - zastanawia się Zamilski. - Później może dojść do zmęczenia materiału, między zawodnikami i trenerem przestaje iskrzyć, w szprychy wpada piasek. Trzeba wówczas stanąć przed lustem, powiedzieć sobie "dość" i zacząć zwijać żagle.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×