Paweł Kościołek: Prezes Andrzej Dadełło nie wytrzymał. Wezwał pana na dywanik, to znaczy, że jest pan na wylocie?
Bogusław Baniak: - Absolutnie nie! Prezes w mojej obecności chciał porozmawiać z kilkoma piłkarzami z pierwszego składu, odnośnie ich ostatniej dyspozycji. Nie ma mowy o żadnych dywanikach, prezes był zaniepokojony postawą niektórych graczy w ostatnich meczach z Górnikiem Wałbrzych i Bytovią Bytów. Po męsku chciał z nimi pogadać, ale dyskusja odbywała się w cywilizowanych warunkach, bez krzyku i zastraszania.
O których graczy chodzi?
- Proszę mi wybaczyć, nie będę operował nazwiskami. Nie w tym momencie. Zrobiło się wokół Miedzi spore zamieszanie, powstała jakaś psychoza. Takiej histerii to ja w swojej karierze jeszcze nie widziałem. Zremisowaliśmy wiosną dwa mecze i wielu ludzi się od nas odwróciło. To dla mnie nie do pomyślenia! W 30. minucie pierwszego spotkania kibice zaczęli śpiewać - Miedzio grać, k... mać! Zespół, który jesienią dostarczył fanom sporo radości, teraz stał się wrogiem publicznym numer jeden. Ludzie popadli w jakąś paranoję.
Ale kto konkretnie? Kibice, prezes, dziennikarze?
- Chodzi mi o ludzi związanych z Miedzią. Absolutnie nie o władze. Prezes Dadełło jest spokojnym człowiekiem, nastawionym na sukces, ale myślącym niezwykle racjonalnie. To wytrawny analityk. Nie szantażuje nas, nie wywiera presji. Dobrze wie, że piłkarze ściągnięci przed sezonem, nie są z łapanki, że to dobrzy, doświadczeni gracze. Bardziej chodzi mi o lokalne środowisko. Nie może być tak, że kilka rzeczy nie wyjdzie i panuje wszechobecny lament. To nie fair. Przecież w trakcie przygotowań między rundami zespół prezentował się znakomicie. W Turcji wygrywaliśmy z silnymi rywalami. To co, nagle zawodnicy zapomnieli, jak gra się w piłkę? Nie można meczami z Górnikiem Wałbrzych i Bytovią Bytów zamazać obrazu drużyny.
Wie Pan, jest poruszenie, bo z takimi piłkarzami w składzie, Miedź powinna ogrywać resztę zespołów bez najmniejszych problemów…
- W teorii to całkiem proste, ale w praktyce już nie. Jak mamy wszystko wygrywać, gdy większość zespołów grających z nami muruje bramkę, ustawiając się defensywnie i licząc jedynie na kontry? My chcemy grać w piłkę, ale w drugiej lidze się nie da. Tu trzeba zasuwać przez 90 minut i gryźć trawę. Większość moich piłkarzy to gracze technicznie zaawansowani, a u rywali z kolei niezwykle mocni fizycznie. Jak tu z takimi grać poukładany futbol? Na ich tle wyglądamy jak mikrusy.
Panu jednak postawiono konkretny cel – awans do pierwszej ligi. Trzeba było brać przed sezonem piłkarzy mocnych fizycznie, a nie wirtuozów techniki. Nikt pana nie będzie pytał na koniec sezonu, czy Miedź gra pięknie.
- Zgadza się. Miałem pomysł sprowadzenia choćby Tadeusza Tyca i postawienia na piłkarzy atletycznych. Ale filozofia władz klubu zakłada grę piłkarzami perspektywicznymi, którzy w przypadku awansu odnajdą się w poukładanej, ligowej piłce. Poza tym do składu mają wchodzić młodzieżowcy, a ja podpisałem się pod taką filozofią budowania zespołu i zmieniłem koncepcję pracy. Dlatego nie panikuję, gdy gdzieś zgubimy punkty, bo jest jeszcze wiele meczów, by je odrobić.
Nie gra Zbigniew Zakrzewski, to Miedź nie strzela. Ostatnio postawił pan na Tomasza Szewczuka, który zagrał przeciętnie. Pan go jednak bronił, że nie jest przygotowany do gry. Czy pan w takim razie może sobie pozwalać na transfery nieprzygotowanych do gry piłkarzy?
- Oczywiście, że nie. Tomek był jednak potrzebny drużynie, w obliczu problemów ofensywnych zespołu. Nie miałem alternatywy dla Zakrzewskiego, a Tomek przyszedł za darmo, bo nie chciał grzać ławki w Śląsku. On jeszcze odpali, tylko potrzebuje czasu. Przecież Szewczuk pół roku nie grał w piłkę, a to nie jest komfortowa sytuacja. Wierzę, że ten chłopak nam pomoże, ale chciałbym, aby również uwierzył w siebie i wrócił do regularnej gry. On jest potrzebny zespołowi, bo ma za sobą bagaż wielu boiskowych doświadczeń, a ja za chwilę będę stawiał na młodzież, a od kogo ona ma się uczyć, jak nie od takiego Szewczuka?
Ochrzczono was na początku drugoligowym Realem Madryt. Chyba trochę nad wyrost.
- To porównanie ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Stworzono mit, że w Legnicy zawodnicy zarabiają krocie i za chwilę drużyna będzie naszpikowana gwiazdami. Chyba niektórym dziennikarzom zagotowały się głowy, ale to ich praca, mają do tego prawo. Niech pamiętają jednak, że niektóre nazwiska trzeba szanować, bo mamy kilku piłkarzy, którzy pracowali na nie latami. My się Realem Madryt nie czujemy, ale proszę mi wierzyć, znamy swoją wartość.
Czy jest ona na tyle duża, by Miedź awansowała na zaplecze Ekstraklasy?
- Ja w to głęboko wierzę, zresztą po to przyszedłem do Legnicy, by uzyskać promocję. Tylko, że w awansie muszą uczestniczyć wszyscy, całe legnickie środowisko, nawet wy - dziennikarze. Nie chodzi mi oczywiście o koloryzowanie rzeczywistości, ale o większy spokój i wiarę w tę drużynę. O awans nie walczy jedenastu ludzi, tylko cała armia, która tworzy jeden organizm. Ale musimy razem ciągnąć ten wózek, bo inaczej nic z założeń nie wyjdzie. Przecież nikt nie obiecywał, że przed Świętami Wielkanocnymi Miedź Legnica będzie w pierwszej lidze. Teraz o ten cel walczy kilka zespołów, dlatego mój zespół potrzebuje wsparcia.