Dwie poprzednie domowe wygrane były skromne. Krakowianie pokonali po 1:0 Stomil Olsztyn i Arkę Gdynia, decydujące gola zdobywając dopiero w końcowych minutach. Teraz ich zwycięstwo jest bardziej okazałe, ale nie oznacza to, że i tym razem kibice nie przeżyli huśtawki nastrojów. Cracovia do 44. minuty prowadziła 2:0, by w 180 sekund roztrwonić przewagę i schodzić do szatni, remisując 2:2.
- Szukamy cały czas pomysłów na przyciągnięcie większej liczby widzów na Kałuży... Chcieliśmy wprowadzić trochę emocji... - śmieje się Mateusz Żytko. - Oczywiście tak nie było. ŁKS do tych dwóch bramek praktycznie nie zaistniał. W szatni w przerwie powiedzieliśmy sobie kilka ostrych słów, że mecz się jeszcze nie skończył. Nie było burzy ani tornada, ale padły męskie słowa. Nie graliśmy tragedii, żebyśmy się musieli szarpać ze sobą. Po przerwie golu na 3:2 ŁKS przygasł i to wykorzystaliśmy - dodaje stoper Cracovii.
Krakowianie w I i II połowie zdobyli po dwie bramki, ale sytuacji mieli na co najmniej drugie tyle. - Bardzo ładnie przedzieraliśmy się pod linię końcową albo w pole karne, ale brakowało dokładności przy tym ostatnim podaniu albo strzale. Druga połowa była dobra w naszym wykonaniu. Bartek Dudzic miał dwie sytuacje, ja miałem trzy takie "główki", ale bramkarz był na posterunku. Było emocjonująco i może dzięki temu na kolejny mecz przyjdzie jeszcze więcej pasiaków - mówi Żytko.
Nie są rzadkie głosy, że tak grająca Cracovia nie miałaby problemu z utrzymaniem w ekstraklasie. Żytko: - Mamy świadomość tego, że jesteśmy jedną z nielicznych drużyn w Polsce, która ma swój styl i każdy mecz próbuje rozgrywać jeśli nie tak samo, to chociaż podobnie.
W meczu z ŁKS-em defensywa Pasów była zestawiona w sposób eksperymentalny. Tylko Żytko utrzymał swoją pozycję z poprzednich spotkań, Adam Marciniak powędrował z lewej na prawą stronę w miejsce powołanego do reprezentacji Słowenii Andraża Struny, jego miejsce na lewej flance zajął Bojan Puzigaca, a na stoperze powołanego do serbskiej "młodzieżówki" Milosa Kosanovicia zastąpił Krzysztof Nykiel.
- U nas jest taka zasada, że nieważne kto gra, tylko wszyscy zawodnicy są ważni. Każdy wie, gdzie może zagrać i jak się ma na tej pozycji zachowywać. Dla jednych szczęście, dla drugich nieszczęście, ale trudno nazwać to nieszcześciem, że jest się powołanym do swojej kadry. Teraz oni będą musieli na treningach wyszarpać sobie pazurami miejsce w pierwszej "11", bo myślę nikt nie zawiódł z ŁKS-em i ci, co dostali szansę, będą chcieli przyspawać się do wyjściowego składu - kończy "Żyto".