Sobotnie spotkanie 15. kolejki I ligi pomiędzy Cracovią a Sandecją przyciągnęło na obiekt Pasów przy ul. Kałuży 1 10348 widzów, co jest absolutnym rekordem tego sezonu I ligi. Ci, którzy przyszli na stadion, na pewno na długo zapamiętają ten wieczór. Mecz trwał aż 112 minut, a wszystko z powodu dymu z odpalonych przez kibiców gospodarzy rac, który na blisko kwadrans otulił boisko. Sędzia Mariusz Korzeb przedłużył spotkanie o 18 minut, ale grano w sumie jeszcze cztery minuty dłużej.
- Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem, żeby grać w meczu przedłużonym o tak wiele. Jeśli chodzi o ten dym, to naprawdę nic nie było widać na boisku, zwłaszcza w narożnikach - mówi pomocnik Cracovii Marcin Budziński. - Ta przerwa dała Sandecji trochę czasu na odpoczynek. Objęliśmy prowadzenie i mogliśmy pójść za ciosem, ale to pomogło Sandecji odpocząć i złapać świeżość - dodaje "Budzik".
- Grałem już w tak przedłużonych meczach. Kiedyś na stadionach były zadymy kibiców, kibice wbiegali na boiska, tłukli się na trybunach. Sam parę razy grałem w takich meczach. Teraz to był tylko dym z rac (śmiech). Najważniejsze, że był happy end - uśmiecha się Mateusz Żytko i dodaje: - Całą rundę przychodzi na nasze mecze wielu kibiców. Tylko się cieszymy, że pękła "dycha" i może jeszcze w tym sezonie [i]przyjdzie 15 tysięcy? Tego życzymy sobie i kibicom.
[/i]
Ani gracze Pasów, ani Sandecji nie mieli żalu do kibiców o przerwanie spotkania. - Ja nie grałem w takim meczu, ale takich kibiców, dla takiej atmosfery się gra w piłkę. Nie można im tego zabraniać. Mecz był przerwany, na pewno będą jakieś kary, ale kibice spisali się fantastycznie i oby takich widowisk było więcej - mówi Filip Burkhardt.
Adam Marciniak: - Teraz sobie nie przypominam takiego meczu, ale takie rzeczy się zdarzają. Szkoda tylko, że tak się stało, bo mogliśmy iść za ciosem. Fizycznie jesteśmy doskonale przygotowani i Sandecja już by "siadła", gdyby nie ta przerwa. Kibice byli fantastyczni, ale myślę, że te race były niepotrzebne, bo stadion jest zadaszony i dym nie miał, gdzie uciekać. Cieszy ta frekwencja, która z meczu na mecz rośnie. Bardzo lubimy grać u siebie. Doping jest fantastyczny. To nam pomaga.
To jest atmosfera, o którą walczymy, bo nasi kibice już robią atmosferę jak w ekstraklasie i to z górnej części tabeli.
Problemu z odpowiedzią na pytanie o udział w podobnym wydarzeniu nie miał Marcin Cabaj. W rundzie jesiennej sezonu 2005/2006 "Wąski" jeszcze w barwach Cracovii grał w rozgrywanym w podobnych okolicznościach meczu z Koroną Kielce. Pasy prowadziły 2:1, dopóki stadionu nie spowiła mgła, w czasie której sędzia Robert Małek nakazał jednak kontynuowanie gry i krakowianie stracili dwie bramki. Co ciekawe, był to ostatni domowy mecz Wojciecha Stawowego w roli szkoleniowca Cracovii podczas jego pierwszej kadencji przy ul. Kałuży 1.
- Pamiętam taki mecz... Miałem teraz podejść do sędziego i powiedzieć mu, że dopóki nie zejdzie cała mgła, to nie bronię (śmiech). Tu jest taka niecka i ten dym nie miał, gdzie uciekać. Kibice z obu stron byli jednak fantastyczni - podkreśla bramkarz Sandecji.
Powtórki tego bał się Marcin Cabaj: