Piłkarze Śląska Wrocław prowadzili już z Jagiellonią Białystok 3:0 i - jak wydawało - mieli zwycięstwo w kieszeni. Tymczasem wrocławianie w siedem minut stracili trzy gole i zaledwie zremisowali potyczkę 3:3! - Ciężko cokolwiek powiedzieć. Jeszcze nie grałem w takim spotkaniu, gdzie prowadzimy 3:0 i nagle wkrada się... nonszalancja? Sam nie wiem co. Zremisowaliśmy to spotkanie... Obojętnie co byśmy powiedzieli, to i tak jest to po prostu nasza wina. Nie możemy takiego spotkania zremisować - komentował Piotr Ćwielong.
- Nawet kiedy oni strzelili kontaktową bramkę na 3:1, to powinniśmy grać konsekwentnie, dalej to samo. Nie wiem... Jak na mistrza przystało, na pewno nie powinniśmy tracić takich głupich bramek - dodał.
Do 70. minuty mistrzowie Polski grali dobrze. Potem jakby odcięło im prąd. Taka sytuacja nie przytrafiła się już po raz pierwszy w tym sezonie. - Mamy siły do 70. minuty. Tyle powiem. To widać w każdym meczu. Po prostu odcina nam prąd i tyle ile możemy, tyle gramy - zszokował "Pepe".
- Nie da się w ciągu dwóch miesięcy nadrobić okresu przygotowawczego. No nie... Po prostu cały czas gramy mecze i nie może trener nam dać w dupę, bo będziemy człapać, jak człapaliśmy wcześniej. Nie wiem, nie wiem... Wiadomo, że skończy się ta runda, będzie okres przygotowawczy. Myślę, że wtedy będziemy dobrze trenować - dodał nie owijając w bawełnę. Czyżby Ćwielong sugerował, że Orest Lenczyk nie przygotował odpowiednio zawodników do sezonu?
Sam Ćwielong strzelił dla WKS-u bramkę na 3:0. Wtedy wydawało się, że piłkarze Stanislava Levego pewnie odniosą zwycięstwo. Dla niego było to bardzo ważne trafienie. - Cieszy to, że strzeliłem bramkę. W końcu miałem spokój w tym polu karnym, bo wcześniej tego mi brakowało. Cieszę się, że zdobyłem gola, bo walczę o to, żeby tutaj pozostać - wyjaśnił pomocnik drużyny z Wrocławia.
W trakcie niedzielnego meczu dziwić mogły niektóre zmiany szkoleniowca mistrzów Polski - zwłaszcza po tym, jak z boiska z czerwoną kartką wyleciał Amir Spahić. Sami piłkarze roszady w ustawieniu przyjęli jednak ze zrozumieniem. - Nie mieliśmy lewego obrońcy, więc musiał wejść boczny defensor. Mariusz (Pawelec dop.red.) poszedł na lewą flankę. Musieliśmy mieć bocznego obrońcę. Czy ja bym tam stanął czy ktoś inny, to nie mielibyśmy ludzi z przodu. Wydawało nam się wszystkim, że trener dobrze zrobił. Myślę, że każdy z nas tak samo by postąpił - podsumował Piotr Ćwielong.
O dziwo teraz nie zasłaniał się niekorzystnymi okolicznościami :D
Dla przypomnienia :)