"Dani" był ostatnim graczem Pasów, który dotknął piłki, zanim wpadła ona do bramki Sandecji po błędzie Marcina Cabaja.
- Dostałem średnio celne podanie, przebiłem je dalej, bo nie udało mi się przyjąć piłki. Nie widziałem gola, bo obróciłem się, żeby wrócić do bazy taktycznej i obudził mnie okrzyk kibiców - opowiada gracz Cracovii. - To jest piłka i błędy zdarzają się najlepszym. Bardzo mi przykro, że to się zdarzyło akurat Marcinowi Cabajowi, który jest mile kojarzony z Cracovią. Fatalny zbieg okoliczności, bo nie wierzę w jakieś układy. Marcin w tym meczu wybronił pełno sytuacji. To zwykły błąd techniczny, który zdarza się wszystkim - mówi Danielewicz.
Krakowianie wygrali w Nowym Sączu, chociaż od 16. minuty przegrywali 0:1 po samobójczym golu Mateusza Żytki. Już trzeci raz w rundzie wiosennej zwyciężyli w meczu, w którym jako pierwsi stracili gola. Wcześniej Cracovii nie udawało się to przez ponad 2,5 roku.
- Czasami mi się wydaje, że to się staje nasze specjalnością. Ten mecz był pod naszą kontrolą od początku, ale zdarzyła się strata bramki - trudno. Najważniejsze było to, co się zdarzyło po tym golu, czyli wyrównanie i powrót do gry. I to sobie cały czas powtarzamy, że nieważne jest, co się na boisku wydarzy, musimy grać konsekwentnie swoją piłkę i dążyć do wygranej - mówi Danielewicz.
23-latka zabraknie w najbliższym spotkaniu Pasów z GKS-em Tychy ze względu na czwartą żółtą kartką, jaką złapał z Sandecją: - Starałem się jej nie dostać, ale nie można kalkulować. Czasem są stykowe sytuacje, w których nie można odpuścić. I tak przez parę kolejek zatrzymałem się na trzech kartkach. Takie jest życie.