Zakończona w niedzielę przygoda z Białą Gwiazdą była już trzecią w karierze "Kosy", który był już jej zawodnikiem w latach 1999-2003 oraz jesienią sezonu 2007/2008. Teraz grał dla Wisły od stycznia bieżącego roku. Łącznie w barwach krakowskiego klubu rozegrał 186 oficjalnych spotkań (w czasie trzeciej przygody 13 - 10 w lidze i 3 w Pucharze Polski), w których strzelił 21 bramek (teraz bez zdobyczy). Sięgnął z ekipą z Reymonta 22 po trzy mistrzostwa Polski, dwa krajowe puchar i Puchar Ligi.
W meczu z Zagłębiem Lubin pojawił się w wyjściowym składzie, chociaż w ostatnich dniach zażywał antybiotyk z powodu zapalenia ucha. Dostąpił jednak zaszczytu noszenia opaski kapitańskiej, którą na to szczególne spotkanie oddał mu Arkadiusz Głowacki. Po końcowym gwizdku nie krył wzruszenia.
- Co mam powiedzieć? Sam nie wiem. Mogę tylko i wyłącznie podziękować kibicom, a także trenerowi za to, że wystawił mnie dziś do pierwszego składu. Tak naprawdę nie nadawałem się do gry. W piątek dowiedziałem się, że umowa nie zostanie ze mną przedłużona, to zrobiłem wszystko, by pojawić się na boisku. Od 25. minuty kompletnie nie miałem siły, więc dziękuję zespołowi za to, że starał się zatrzeć to wrażenie. Arkowi dziękuję, że podarował mi opaskę na te 60 minut meczu i w zasadzie tyle podziękowań. Zszedłem i od razu straciliśmy bramkę - uśmiecha się Kosowski.
36-latek tuż po meczu nie był w stanie stwierdzić, czy pożegnanie z Wisłą to najbardziej wzruszający moment w jego karierze: - Pewnie będę to wiedział dopiero za kilka dni, bo jak na razie to wszystko jest takie gorące. Bardziej wzruszałem się przed meczem w hotelu. Wyobrażałem sobie to, co będzie. Tak jak mówiłem, od 25. minuty odcięło mi prąd i chyba byłem za bardzo zmęczony, żeby płakać. Oczywiście niewiele mi do tego brakowało. Wydaje mi się, że na razie jestem w szoku „pourazowym - jeżeli można to tak nazwać - i tak naprawdę to do mnie jeszcze nie dociera.
Kiedy w 66. minucie opuszczał plac gry, pożegnał się ze wszystkimi kolegami z drużyny i pozdrowił trybuny, a koszulkę, w której występował po raz ostatni, podarował tuż przy linii trenerowi Tomaszowi Kulawikowi.
- Jakoś musiałem trenerowi zapłacić za ten pierwszy skład, dlatego wręczyłem mu koszulkę (śmiech). Pomimo tego, że teraz Tomek Kulawik jest trenerem, pomimo tego, że byłem zły na niego po kilku decyzjach w tym sezonie, to jednak jesteśmy ludźmi i kolegami. Dużo razem przeszliśmy i w zasadzie to było ustalone przed meczem - tłumaczy Kosowski, który przecież podczas pierwszej przygody z Wisłą był kolegą z szatni Kulawika.
Były reprezentant Polski wciąż jak ognia unika deklaracji o zakończeniu kariery, chociaż z tonu jego głosu można odczytać, że jest pogodzony z myślą o zawieszeniu butów na kołku: - Najprawdopodobniej już nie będę grał, ale nie chcę tego mówić już teraz, bo to jest to trochę za szybko. Za gorącą mam głowę, żeby składać jakieś deklaracje. Wszystko na to wskazuje, że skończę karierę, ale dajmy sobie jeszcze może tydzień na przemyślenie.
"Kosa" nie ukrywa, że niemal do końca nie był pewien swojej przyszłości w Wiśle. O tym, że klub nie przedłuży z nim umowy, dowiedział się w miniony piątek. - Przez ostatnie tygodnie docierały do mnie różne wiadomości na temat mojej przyszłości w klubie, a w przedostatni dzień jednak dowiedziałem się, że moja umowa nie zostanie przedłużona. To był może nie cios, ale zimny prysznic, bo inaczej planowałem następny rok mówi i daje do zrozumienia, że to decyzja Franciszka Smudy przesądziła o jego losach: - Wcześniej też nie było mocnego kandydata na trenera i zanosiło się na to, że umowę będzie można przedłużyć. Stało się tak, a nie inaczej, oczywiście takie prawo zarówno nowego trenera jak i klubu, że podjęto takie decyzje w stosunku do mojej osoby.
Prezes Wisły Jacek Bednarz na konferencji pożegnalnej Kosowskiego stwierdził, że jest dla niego miejsce w klubie. Na razie jednak brak konkretów. Sam Kosowski na razie nie myśli o karierze szkoleniowej. Ani z seniorami, ani z młodzieżą.
- Praca trenera to ciężki kawałek chleba, a praca z młodzieżą jest jeszcze cięższa. Nie powiem, co bym chciał robić. Czasem życie samo pisze scenariusze. Jadę do domu, trochę wolnego. Przyjdzie czas na refleksje, podsumowania przed samym sobą. Może życie samo napisze scenariusz i coś ciekawego się pojawi. Praca przy piłce albo związana z piłką i wszystko się ułoży. Jeżeli nie? Mam trójkę synów, także jest co robić - mówi ulubieniec wiślackiej publiczności.
W Wiśle w roli skautów pracują koledzy Kosowskiego z boiska: Marcin Kuźba i Maciej Żurawski. On sam nie widzi się jednak w roli skauta, chociaż w czasie kariery zwiedził pół piłkarskiej Europy: - Jeżeli klub potrzebuje zawodnika na jakąś pozycję, to wystarczy zadzwonić. Nie trzeba jechać i nie wiadomo kogo wyszukiwać. Wydaje mi się, że na tyle mam znajomych, przyjaciół i kontaktów za granicą, że jeśli będzie taka potrzeba, to po prostu zorganizuje się piłkarzy momentalnie. Teraz jest taki rynek, a nie inny, że nie trzeba wymyślać i szukać kwadratowych jaj. Jest potrzeba napastnika, to dzwoni się w odpowiednie miejsce i zaraz jest trzech kandydatów i się wybiera. Wydaje mi się, że skauci, którzy pracują w Wiśle, penetrują te rynki niższych ligi na tyle dobrze, że trzeci skaut nie jest potrzebny.
Otwarcie daje jednak do zrozumienia, że praca w Wiśle w innym charakterze by go interesowała: - Jeżeli to będzie możliwe, to chciałbym związać się z Wisłą i pracować na to, żeby Wisła wróciła do lat świetności, które były jeszcze nie tak dawno. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach nie jest to aż tak trudne jak 10 lat temu, kiedy nasza liga była mocniejsza - nie czarujmy się. P piłkarzy było trudniej, bo kosztowali więcej. Dziś jest ogólnoświatowy kryzys i dużo dobrych piłkarzy z kartą na ręku szuka klubu.