Po dziewięćdziesięciu minutach rywalizacji tablica świetlna pokazywała wynik 2:2. Konieczna zatem była dogrywka, która też nie przyniosła rozstrzygnięcia. Trener Widzewa Rafał Pawlak mówił po meczu, że rzuty karne to loteria, ale z drugiej strony trzeba je też umieć dobrze strzelać. Sandecja Nowy Sącz była w tym względzie bezbłędna i również efektowna. Matej Nather pozwolił sobie na strzał a la Panenka. Swoje zrobił też golkiper, który nogami obronił strzał Veljko Batrovicia.
- Jestem pełen podziwu dla chłopaków, że wytrzymali trudy meczu i dogrywki z pełnym zaangażowaniem. Jestem z nich dumny. Chciałem na sam koniec ich wspomóc i dołożyć swoja małą cegiełkę. Przed meczem ćwiczyliśmy rzuty karne, co z resztą robię po każdym treningu. Jak widać nie poszło to na marne. Bardzo się cieszę, że zagrałem i mogłem dołożyć swoją cegiełkę - powiedział Marek Kozioł.
Od momentu przyjścia na wypożyczenie do Sandecji, 25-letni zawodnik zagrał pierwszy raz w meczu o stawkę. Wcześniej tylko dostawał szanse w czwartoligowych rezerwach. Można zatem powiedzieć, że wykorzystał swoją szansę.
- Skoro tak oceniacie, to bardzo się z tego cieszę. Miałem delikatną tremę, ale udało się zagrać w miarę dobrą spotkanie. Na pewno to miłe uczucie, gdy broni się karnego i kończy się rywalizację zwycięsko - zaznaczył rodowity sądeczanin, który ostatnio reprezentował barwy KGHM Zagłębia Lubin.
Sandecja Nowy Sącz śrubuje w tym sezonie klubowy rekord, jeśli chodzi o Puchar dwukrotnie kończyły swoją przygodę rundę wcześniej. Tak było w 2000 i 2007 roku.
- Pamiętam nasz poprzedni wyczyn z 2007 roku, kiedy drugi raz znaleźliśmy się w 1/16 finału i przegraliśmy 0:4 z Legią Warszawa. Grałem w tym meczu i cieszę się, że ponownie mogłem uczestniczyć w kolejnym historycznym momencie dla klubu, który kocham. Sandecja to mój drugi dom - zakończył emocjonalnie Kozioł.