Michał Piegza: Szaleństwa nie było. Ruch wygrał, ale nie zachwycił.
Marek Zieńczuk: Nie był to porywający mecz. Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Widać było trochę spięcia u nas przed pierwszą kolejką. Mimo że mamy doświadczony zespół, to była dla wszystkich niewiadoma. Ciężko zapracowane trzy punkty, ale bez fajerwerków.
Wygrana była zemstą na Jagiellonii? Jesienią w Białymstoku doznaliście prawdziwej klęski.
- Nie jest przyjemnie przegrywać 0:6. Jednak dawno już o tym zapomnieliśmy. Bilans w punktach wynosi 3:3, a na stosunek goli nie patrzymy. Ważne, że teraz jesteśmy wyżej w tabeli.
Przy rzucie wolnym mogliśmy sobie przypomnieć, że Marek Zieńczuk jest specjalistą w tej dziedzinie.
- W składzie jest jeszcze Filip Starzyński, więc mamy kilka opcji opcji. Pierwsze mecze pokazały, że to ważny element gry. Z tego padło chyb 3/4 bramek. Dużo się ćwiczy takich zagrań podczas zgrupowań, ale także obrona na początku wiosny trochę zasypia i jest łatwiej.
Bramkarz popełnił błąd przy strzale? A może to trener powinien zwrócić swoim piłkarzom uwagę na twoje uderzenia?
- To na pewno nie jest wina trenera. Można dużo mówić przed meczem, ale w spotkaniu szkoleniowiec na wiele rzeczy wpływu już nie ma. Ustawiony mur był… słaby. Bramkarz również ustawił się dla mnie dobrze. Jeśli się nadarza okazja, to trzeba próbować. Zbyt wielu okazji wcześniej nie mieliśmy. Przekalkulowałem sobie, że to jest dobry moment, aby odwrócić losy spotkania.
W końcówce mogłeś strzelić kolejnego gola. Czego zabrakło?
- Nie miałem zbytnio wpływu na kierunek lotu piłki. Musiałem ją gonić i mogłem tylko przyłożyć nogę. Bramkarz zdążył i efektownie obronił strzał w kierunku krótkiego słupka. Szkoda, bo strzelić dwa gole to już by było coś. W tamtej rundzie miałem kontuzję i po okresie przygotowawczym zdobyta bramka jest na pewno dużą motywacją dla mnie.
W końcówce zostaliście zepchnięci do obrony i gol dla Jagiellonii wisiał na włosku.
- Czym bliżej było końca meczu, tym czuć było stawkę. Nie jest łatwo zespołowi broniącemu, kiedy rywal co chwilę wrzuca piłki w pole karne. To pewnego rodzaju loteria. Mogliśmy bardziej przytrzymać piłkę w środku pola i wtedy nie byłoby tych okazji Jagiellonii. Najgorzej by było, gdyby najniższy piłkarz na boisku strzelił nam gola głową. Wtedy byłby to ból podwójny.
Również w waszych szeregach doszło do kilku spięć. Łukasz Surma skrzyczał Jakuba Smektała, a Marcin Malinowski Michała Buchalika.
- Pięć ostatnich minut jest bardzo ważnych i trzeba się wzajemnie motywować. Po akcji szybko trzeba wracać na swoją pozycję. Od takiej motywacji w zespole są Marcin Malinowski i Łukasz Surma. Sami dają od siebie 100 procent i tego też wymagają od reszty zawodników.
Przyznasz, że forma jeszcze nie jest taka na jaką wszyscy w Chorzowie czekają?
- Jedne mecze są lepsze, inne słabsze. W Gdańsku był grad goli, w Chorzowie padła jedna bramka. Cel uświęca środki. Najważniejsze są 3 punkty w rejestrze. Na akcje z wieloma podaniami i efektowne gole poczekajmy jeszcze. Może do następnej kolejki…
To kolejna wygrana z rzędu Ruchu.
- Zadecydowała dyspozycja dnia. Nasza może nie była wybitnie lepsza, ale byliśmy skuteczniejsi. Małymi kroczkami chcemy punktować i awansować do czołowej ósemki. Koncentrujemy się na meczu ze Śląskiem. Będzie ciężko. To zespół, który jest niedaleko nas. W środku tabeli jest bardzo ciekawie i wszystkie mecze do końca rundy będą na styku.