W poprzednim, wygranym przez złocisto-krwistych meczu ligowym z Lechią Gdańsk Vanja Marković był jednym z najsłabszych piłkarzy swojego zespołu i już w przerwie został zmieniony przez Michała Janotę. Tym razem to Serb był tym, który wchodząc z ławki miał tchnąć w grę Korony nową jakość. - Niestety moje wejście nic nie odmieniło. Cieszyłbym się jakbym strzelił bramkę, ale nie udało się. Mamy punkt i walczymy dalej - mówił.
Kielczanie od początku wiosennych zmagań mają ogromne problemy z ustabilizowaniem swojej gry. Dobre fragmenty przeplatają - tak jak miało to miejsce w piątek - zaskakującą nieporadnością i brakiem sił. - Naszym problemem jest to, że jak zdobywamy bramkę od razu się cofamy. Nie wiem czemu tak jest. Po strzeleniu bramki powinniśmy grać dalej tak samo, szukać jeszcze jednej, a nie czekać nie wiadomo na co.
Pomocnik Korony nie ukrywał zdziwienia tym co działo się na murawie. Nie uważa jednak, aby był to przejaw pewnego rodzaju niemocy. - Nie wydaje mi się żeby to była niemoc. Z boku może to tak wyglądać, ale na boisko jest inaczej. Cofamy się i czekamy jakby na kontrę. Nie wiem co powiedzieć, bo ja też jestem zdziwiony tym jak zagraliśmy po strzeleniu gola - stwierdził.
Marković przyznał, że zespół z Bydgoszczy nie był lepszy... ale tylko w pierwszych 45 minutach. - Wydaje mi się, że nie grali lepiej. Prowadziliśmy 1:0, wszystko było dla nas idealnie. Myślę, że czerwona kartka odmieniła mecz. Musieliśmy się zacząć bronić i wszystko się zmieniło - tłumaczył na zakończenie 19-latek.