- Według mnie faul był, bez dwóch zdań. Ta bramka została jednak zaliczona, więc teraz możemy gdybać, co by było, gdyby jej nie uznano. Przegraliśmy spotkanie i wracamy bez punktu do Poznania - na gorąco komentował Marcin Kamiński. - W tej sytuacji piłka była z boku, a przy dośrodkowaniu Radović zachował się jak napastnik: pchnął mnie w taki sposób, że nie byłem w stanie nic zrobić. Sędziowie potem też mówili o tej sytuacji. Decyzja była już podjęta, a takiej zmienić nie można. Sędzia boczny nawet nie zareagował, nie podniósł chorągiewki, żeby przedyskutować to z głównym arbitrem - uzupełnił obrońca Kolejorza.
Jednak w opinii Kamińskiego decyzja sędziego nie przesądziła o wyniku spotkania, bowiem Lech miał wiele sytuacji przy Łazienkowskiej 3, aby wywieźć z Warszawy korzystny rezultat. - Stworzyliśmy sobie bardzo dużo sytuacji, nie strzeliliśmy nic i na siebie też możemy być źli, że tego nie wykorzystaliśmy - zaznaczył.
Okazji, aby doprowadzić przynajmniej do remisu, Lechitom nie brakowało zwłaszcza w drugiej połowie, chociaż założenia były nieco inne już od 1. minuty. - Mieliśmy wejść lepiej w ten mecz, na początku zabrakło nam pewności siebie, bo to my chcieliśmy wyjść mocniej i atakować Legię, jednak to rywal początkowo stwarzał sytuacje, ale z każdą minutą było coraz lepiej. Szczególnie w drugiej połowie pokazaliśmy, że zależy nam na tym, by zdobyć trzy punkty i wyjść zwycięsko z tej walki. Ale, niestety, przy ostatnim podaniu czy strzale brakowało nam celności - podkreślił Kamiński. - Cieszy gra, ale nic więcej - dodał z żalem.
Po przegranej w Warszawie zawodnik Kolejorza nie zwiesza głowy i zapowiada walkę o komplet punktów w dwóch nadchodzących spotkaniach T-Mobile Ekstraklasy. - Potem podział tabeli i gramy dalej.