Robimy zajęcia bardziej "po polsku" - rozmowa z Wojciechem Basiukiem, trenerem reprezentacji Polski kobiet

Już na kolejkę przed końcem było wiadomo, że Polki nie awansują do turnieju Mistrzostw Świata 2015 w Kanadzie. Trener kadry mógł więc pokusić się o pierwsze podsumowania.

Mateusz Lis: Niezależnie od wyniku spotkania z Bośnią i Hercegowiną sytuacja Polek w grupie się nie zmieni. Zakończą one eliminacje na trzecim miejscu. Chciałbym zatem poprosić o wstępne podsumowanie tych rozgrywek. Jest pan zadowolony z osiąganych przez drużynę wyników?

Wojciech Basiuk: Patrzyłbym na te eliminacje nie przez pryzmat rezultatów jakie osiągaliśmy, a przez pryzmat ewolucji, jaką nasza drużyna przeszła. Zaczynaliśmy te kwalifikacje w zupełnie innym składzie. Opieraliśmy się w dużej mierze na zawodniczkach starszych. Gdy w trakcie eliminacji straciliśmy już praktycznie szanse na awans po meczu ze Szkocją, stwierdziliśmy, że trzeba w jakiś sposób ukierunkować pozostałe spotkania na budowę nowego zespołu. Ten wynik punktowy nie jest zły. Przegraliśmy do tej pory cztery mecze z drużynami, które zajęły miejsce pierwsze i drugie. Większość starć wygraliśmy, tylko w Bośni zremisowaliśmy 1:1 i tam zgubione punkty mogą troszeczkę boleć. Ogólnie, ta młodziutka drużyna punktowo się spisała i nie można tego bagatelizować. Eliminacje w środę dobiegną końca, miejmy nadzieję, że zdobędziemy trzy punkty z Bośnią i będzie można to odciąć.
[ad=rectangle]
Chciałem dopytać się o te przegrane mecze ze Szwecją i Szkocją. Patrząc na ranking FIFA, Szwedki mogą wydawać się poza zasięgiem, bo plasują się na 5. miejscu. Z kolei Szkocja jest 21. i dziewięć pozycji to nie jest tak dużo, a wyniki i dorobek punktowy jednoznacznie wskazują na te dwie reprezentacje. Nie było w ogóle możliwości żeby Polska powalczyła o drugie miejsce w grupie, które zapewnia grę w barażach?

- Szkotki to jest zespół budowany już od wielu lat. Można powiedzieć, że tam jest trenerka, która prowadzi ten zespół od małych dziewczynek. Reprezentantki tego kraju grają w najlepszych ligach w Europie oraz Stanach Zjednoczonych. One były lepsze od nas. Może gdybyśmy w Szkocji mieli trochę więcej szczęścia... Obiektywnie trzeba jednak powiedzieć, że znaczna przewaga jest po stronie Szwecji i Szkocji. Nie mieliśmy za dużych możliwości żeby je ukąsić. Być może teraz będzie coraz lepiej. Te dziewięć oczek, to też jest dużo. Szkotki ostatnio były bardzo blisko awansu na Mistrzostwa Europy. Grupa była fajna, ciekawa. Trafiliśmy na Szwecję, która pokazała nam nie tylko jak się gra w piłkę, ale też jak się w niej organizuje i jak się funkcjonuje. Kibice żyją tam futbolem. To był dla nas mega zastrzyk i niesamowite doświadczenie. Szkocja pokazała nam, co znaczy systematyczna praca i granie w silnych ligach oraz stabilność.

Po meczu z Irlandią Północą wspomniał pan, że drużyna jest młoda i dopiero się buduje. Kiedy możemy się spodziewać końca tego procesu? Czy w najbliższych eliminacjach do dużego turnieju powalczy już o najwyższe pozycje?

- Losowanie jest bardzo ważne, ale już teraz, przy średnim losowaniu powinniśmy mieć ambicje żeby powalczyć o awans do Mistrzostw Europy. Tym bardziej, że UEFA po raz pierwszy wprowadza 16-drużynowy finał, także pierwsza i druga drużyna awansują bezpośrednio. Tu stwarza się dla nas szansa. Ten zespół już powinien się starać o to żeby zaistnieć na dużej imprezie i zagrać na Mistrzostwach Europy w 2017 roku.

Odchodząc już od spraw związanych z reprezentacją, chciałem porozmawiać o futbolu kobiecym w Polsce. Obecnie jest to sport niszowy, na meczach nie ma za dużej frekwencji, co widać było po ilości widzów na meczu eliminacyjnym w Toruniu. Sądzi pan, że można jakoś to poprawić?

- Wynik jest najważniejszy. Wiadomo, że jak będziemy dobrze grać i notować korzystne rezultaty to ludzie zaczną się interesować i przychodzić. Nie ulega wątpliwości, że sprawy związane z propagowaniem i rozreklamowaniem meczów też są bardzo ważne. Na spotkanie z Wyspami Owczymi przyszło ponad 4000 ludzi. Towarzyszyła temu przepiękna oprawa, na meczu w Starogardzie Gdańskim było 1500 kibiców. To już są jakieś liczby i to jest możliwe. Teraz wygląda na to, że we Włocławku frekwencja też może być większa. Stadion jest nowo otwarty, grać będziemy przy sztucznym oświetleniu. To wszystko się poprawia, nie można narzekać. Nasza federacja przykłada teraz dużą wagę do piłki kobiecej. Tego jeszcze nie było. Nie graliśmy na tak przygotowanych boiskach, obandowanych, z konferencjami. To jest dopieszczone. Kwestia jest tylko taka żeby ściągnąć ludzi. Musi dotrzeć informacja do przysłowiowego "Kowalskiego", żeby mógł zabrać córeczkę i przyjść na mecz. Męska piłka nożna ma swoją grupę kibiców, siatkówka ma swoją grupę kibiców i my też jesteśmy w stanie znaleźć tę grupę, która będzie przychodziła dla nas.

Lepiej grać w ośrodkach, gdzie piłka nożna kobieca jest znana, jak Żywiec, Konin, Katowice - tam występują topowe polskie kluby żeńskie - czy na ładnych dużych obiektach, jak np. Legii w Warszawie czy Śląska we Wrocławiu?

- Tu trzeba być rozsądnym. Wydaje mi się, że stadiony o kubaturze paru tysięcy - 5, 6 może 10 - byłyby idealne na początek dla nas. Trzeba znaleźć miejsce i bardzo ważnym aspektem są też miasta. Kibic musi mieć łatwy dojazd, żeby nie trzeba się martwić o szukanie stadionu. Bilety muszą być darmowe albo kosztować tyle żeby kibic się nad tym nie zastanawiał. Mecz z Wyspami Owczymi pokazał siłę kibica i to, jak można fajnie zorganizować takie spotkanie. W Toruniu wszystko było dobrze przygotowane. Piękny stadion, piękne boisko, ładna oprawa, natomiast musimy zadbać o to żeby nie było 400 osób, a parę tysięcy.

A jak wygląda frekwencja w innych państwach? Chociażby u rywali Polski z grupy.

- U nas nie jest źle i to się jeszcze zmienia. Wydaje mi się, że organizacyjnie w grupie zajęlibyśmy drugie miejsce. Wiadomo, że Szwecja przoduje, a my lepiej się zaprezentowaliśmy organizacyjnie od Szkotek. To wszystko idzie w dobrym kierunku.

W Polsce nawet najwyższa liga jest półamatorska. Wiele dziewczyn jednocześnie pracuje, uczy się i gra. Czy ma pan pełną swobodę wyboru reprezentantek? Czy zdarza się, że zawodniczki odmawiają przyjazdu z różnych względów? Czy przez to reprezentacja staje się drużyną nie w pełni profesjonalną?
-

Dziewczyny przyjeżdżają chętnie na reprezentację. Jest to dla nich pewnego rodzaju wyróżnienie. 90 proc. z nich to studentki i uczennice. Mało naszych piłkarek gra zawodowo, często są to też nauczycielki w szkołach. Są jednak chętne do przyjazdu na kadrę, nie ma z tym kłopotów. Zdarzają się indywidualne, drobne zgięcia, ale tak to jest ok.

Praca selekcjonera Polski jest trudniejsza niż selekcjonera Szwecji czy Szkocji?

- Jest na pewno inna. Na ten moment nie mieliśmy presji, że musimy awansować do Mistrzostw Świata. Jakby Szwedki nie pojechały na turniej to byłaby tragedia. Zajęcia robimy podobne. Może troszkę bardziej "po polsku", tak jak jesteśmy nauczeni. Więcej rzeczy robimy sami, nie zatrudniamy dodatkowych ludzi do załogi. Praca trenera czy sztabu polega na tym, że musimy te dziewczyny monitorować, czyli oglądać mecze ligowe, musimy rozmawiać z nimi i być w stałym kontakcie. Trzeba je motywować do pracy. Na naszych krótkich zgrupowaniach kadrowych przerabiamy rzeczy, które są nam najbardziej potrzebne. Myślę, że trener Szkocji czy Szwecji funkcjonuje na podobnych zasadach, ale ma wokół siebie sztab ludzi. Bardziej wygląda to jak firma czy przedsiębiorstwo.

Czyli w Polsce jest ciężej...

- Inaczej. Nie chcę mówić, że ciężej. Nie chcę narzekać, bo wielu trenerów pracujących w klubach chciałoby mieć takie warunki. Także trenerzy różnych reprezentacji mogą nam zazdrościć. My jesteśmy drużyną średniego pułapu i powoli idzie to do góry, i organizacyjnie, i piłkarsko. Powoli się rozwijamy.

A Polska rozwija się w dobrym tempie czy inne reprezentacje nam odjadą? Biało-czerwone będą w stanie nawiązać kiedyś rywalizację ze Szwecją czy Amerykankami?

- To jest dłuższy temat. Najważniejsza jest zabawa, żeby jak najwięcej małych dziewczynek w Polsce grało. My mamy parę tysięcy seniorek. W Niemczech piłkarek jest milion, a w samej Holandii jest 200 000. Tu musimy się rozwijać i to się dzieje. Te wszystkie turnieje "z podwórka na stadion" czy "orlikowskie", to wszystko prowadzi do tego, że małe dziewczynki kopią piłkę i zaczynają ją rozumieć. Teraz trzeba stworzyć grupę trenerską, która mogłaby się nimi zająć. Muszą powstać w miarę silne kluby i to wszystko zbuduje całość. Trzeba działać krok po kroku, w myśl przysłowia: "Nie oda razu Kraków zbudowano" - my budujemy.

Źródło artykułu: