Michał Kołodziejczyk: Po co wracał pan do Wolfsburga po dobrym okresie w holenderskim Zwolle?
Mateusz Klich: Nie wiem. Wolfsburg miał możliwość, żeby mnie wykupić i z niej skorzystał. Miałem nadzieję, że po to, żeby chociaż mi dać szansę, ale tak się nie stało.
[ad=rectangle]
[b]
Felixa Magatha w klubie już nie było. Nie ma pan na kogo zrzucić winy.[/b]
- Takie życie. Dalej czekam na swoją szansę. Trenowałem normalnie, czasami lepiej, czasami gorzej. Po paru tygodniach zapytałem trenera czy mogę grać w drugiej drużynie i dostałem zgodę. Rozmawialiśmy, że chce ode mnie asyst i goli, ale kiedy zdobyłem trzy bramki i asystowałem przy dwóch innych do tematu już nie wróciliśmy.
Nie ma pan szczęścia do trenerów?
- Każdy wie, jakim klubem jest Wolfsburg. Mają strasznie dużo pieniędzy i mogą sobie pozwolić na wszystko. Zaraz po moim powrocie z Zwolle drużyny trafił Joshua Guilavogui, wypożyczony z Atletico Madryt za 5,5 miliona euro. Moje szanse na grę od razu spadły. Liczyłem chociaż na szansę. Nie na to żeby w każdym meczu grać po 90 minut, ale okazję, by się pokazać. Na treningu nie mogłem nikogo do siebie przekonać, to mecz weryfikuje umiejętności. Kiedy prowadziliśmy z Leverksuen 4:1, rywale grali w osłabieniu, a do końca meczu zostawało 10 minut, byłem pewny, że wejdę na boisko. Ale trener wprowadził dwóch obrońców. To było, jak gwóźdź do trumny, zrozumiałem, że nie mam tu czego szukać.
Kaiserslautern to krok w tył?
- Chciałbym wywalczyć awans do 1.Bundesligi i wrócić do reprezentacji Polski. Nie sądzę, żeby to był krok w tył. Byłoby dobrze, gdyby w polskiej ekstraklasie wszystko było zorganizowane jak w drugoligowym Kaiserslautern. Trafiłem do wielkiego klubu, gdzie wszystko jest na najwyższym poziomie. Mam wrażenie, że tam gdzie nie ma za dużo pieniędzy, ludzie starają się bardziej. Zobaczyłem stadion, wiem jacy tu są kibice i chciałbym pomóc w awanse, bo miejsce Kaiserslautern jest w 1.Bundeslidze. Miałem oferty nie tylko z Niemiec, ale wybrałem ten klub, bo sam sobie chcę udowodnić, że nadaję się do ligi niemieckiej. Do tej pory nikt nie dał mi szansy. Mam nadzieję, że z Wolfsburgiem się jeszcze spotkam.
Co panu obiecał trener?
- Spotkałem się z nim, zanim podpisałem kontrakt. Widziałem się też z dyrektorem sportowym klubu. Żadnych obietnic nie było, ale wiem, że jestem tu potrzebny, wiem, czego się ode mnie oczekuje. Mam wrażenie, że wszyscy mnie tu chcą. Nie sztuka wcisnąć się do byle klubu, sztuka trafić tam, gdzie można coś zrobić. W Wolfsburgu mnie tak chcieli, że nie zagrałem nawet minuty. Mają tyle pieniędzy, że chyba wzięli mnie tam po to, bo im kogoś do pary w treningu brakowało.
Żałuje pan, że podpisał kontrakt z Wolfsburgiem?
- Nie wiem, mógłbym zostać w Cracovii i grać tam całe życie, ale czy to byłoby lepsze? Gdybym trafił bezpośrednio do Holandii, moja kariera mogłaby inaczej się potoczyć. Ale miałem do czynienia z naprawdę dobrymi piłkarzami, nie bez powodu Wolfsburg jest drugi w tabeli. Mam 24 lata, jeszcze dużo przede mną, nie ma dramatu. O Kaiserslautern rozmawiałem kiedyś z Arielem Borysiukiem, ale ostatnio kontaktowałem się z Jakubem Świerczokiem. Kiedy przyjechałem na miejsce nie trzeba było więcej nic mówić. Jest tu kilku młodzieżowych reprezentantów Niemiec, chcemy awansować już w tym sezonie. Po kilku treningach widzę, że nie ma tu nikogo przypadkowego. Chcemy grać w piłkę, atakiem pozycyjnym, a nie walić do przodu, szarpać i biegać.
Liczy pan na powołanie do reprezentacji na marcowy mecz z Irlandią?
- Bardzo bym chciał, mam nadzieję, że 2.Bundesliga nie będzie dla trenera przeszkodą. Chcę grać i to na tyle dobrze, by zasłużyć na powołanie. Kiedy reprezentacja wygrywała z Niemcami z jednej strony byłem dumny i szczęśliwy, z drugiej – wściekły, że mnie tam nie ma. Ostatnio byłem na wielu zgrupowaniach, ale akurat kiedy doszło do poważnych meczów wypadłem na margines. Dobrze, że koledzy wygrali, bo szykuję się na Euro 2016.
Rozmawiał
Michał Kołodziejczyk