Mamy silną paczkę, która umie grać w piłkę – rozmowa z Jackiem Kiełbem, pomocnikiem Korony Kielce

Drużyna Korony Kielce niedawno wróciła z USA, gdzie rozegrała trzy mecze sparingowe, a także spotkała się z tamtejszą Polonią. Obecnie podopieczni trenera Włodzimierza Gąsiora są już na urlopach, z których powrócą 5 stycznia. Jacek Kiełb, prawoskrzydłowy kieleckiego zespołu, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl przyznał, że mimo planowanych wzmocnień Korona jest w stanie z obecnym składem powalczyć o awans do ekstraklasy.

Artur Wiśniewski: Udała się wam podróż do Stanów Zjednoczonych?

Jacek Kiełb: Zdecydowanie tak, choć muszę przyznać, że trwała ona troszkę za długo. Wszyscy po dwóch tygodniach byliśmy już kompletnie stęsknieni za rodzinami i za domem. Ale było co pozwiedzać, tym bardziej, że nie trenowaliśmy tam zbyt intensywnie. Manhattan zupełnie jak z telewizji. Ogólnie ciekawa podróż. Choć lot samolotem nie był dla mnie nowością, bo już kiedyś zdarzyło mi się lecieć z Koroną na Cypr.

Amerykańskie jedzenie dawało się we znaki?

- Na ogół spożywaliśmy polskie posiłki, bo znakomicie zostaliśmy tam przyjęci przez naszych rodaków, którzy dbali również o kuchnię. Amerykanie także byli dla nas bardzo mili. Ich życzliwość dało się wyczuć wszędzie, nawet na zakupach. Byli rozmowni i bardzo kulturalni. Trochę inaczej, niż u nas w Polsce (śmiech)

Czy mecze sparingowe z półprofesjonalnymi zespołami coś w ogóle wam dały?

- Pamiętajmy, że jesteśmy świeżo po rundzie. Nie ma sensu teraz się forsować, pracować nad kondycją i próbować nowych schematów taktycznych. Wycieczka do USA miała być dla nas przygodą i z pewnością nią była. Taki był jej cel, o czym mówił też trener Gąsior.

Teraz jesteście już w swoich domach i macie ponad miesiąc czasu przerwy na naładowanie akumulatorów.

- Tak, choć ja jeszcze nie wróciłem do rodzinnych Siedlec, bo muszę załatwić wszelkie sprawy związane ze szkołą w Kielcach. Cieszę się na myśl o powrocie. Sądzę, że odpoczynek nam się należy. W tym sezonie wychodzi na to, że będziemy mieli labę prawie 5 tygodni. Myślę, że taka przerwa jest potrzebna, by właściwie zregenerować organizm.

Mógłbyś podsumować rundę jesienną w wykonaniu Korony?

- Przede wszystkim zadowolony jestem, że miałem wpływ na grę tego zespołu i po raz pierwszy ktoś jasno na mnie postawił, dzięki czemu mam prawo dokonać takiej oceny. Poza niefortunnym początkiem, w którym straciliśmy sporo punktów, rundę mieliśmy naprawdę udaną. Właściwie to nie powinniśmy w ogóle narzekać. Drużyna jest młoda i perspektywiczna, zbudowana głównie z zawodników mających całą karierę jeszcze przed sobą. Okazuje się, że pomieszanie doświadczenia z młodością to jest to, o co w tym wszystkim chodzi. Starsi zawodnicy podpowiadają tym jeszcze nieokrzesanym i daje to właściwy efekt.

Mało kto się spodziewał, że po tak kiepskim starcie znów wskoczycie na miejsce w ścisłej czołówce.

- To prawda, tym bardziej, że mieliśmy w klubie różne zawirowania przed rozpoczęciem sezonu. Nie wyglądało to wszystko najlepiej, ale gdy sytuacja się poprawiła, postawiono nam jasne cele. Automatycznie zaczęliśmy grać lepiej, bo mieliśmy motywację. Oczywiście, wciąż popełniamy błędy, ale trzeba dać sobie czasu. I tak efekt jest nadspodziewanie dobry.

Zdarzały wam się jednak wpadki, nie licząc samej inauguracji sezonu. Były też mecze na bardzo dobrym poziomie. Jesteś w stanie wskazać to najbardziej udane i najbardziej nieudane spotkanie minionej rundy?

(chwila zastanowienia) – Myślę, że mogę mieć z tym problem. Weźmy przykład konfrontacji z Zagłębiem Lubin. Rozegraliśmy bardzo dobre zawody, ale z drugiej strony daliśmy sobie strzelić dwie bramki w samej końcówce meczu. Meczu, który na dobrą sprawę przypominał dobry pojedynek na szczeblu ekstraklasy. Bardzo nas to bolało, bo taki remis to zupełnie jak porażka. Z kolei Dolcan Ząbki pokonaliśmy 1:0 na swoim boisku, ale zaprezentowaliśmy się wtedy bardzo kiepsko. Jednego jestem pewien, że dla mnie osobiście najbardziej udanym spotkaniem było starcie z Górnikiem Łęczna. Grałem wówczas tylko 20 minut, ale zdobyłem zwycięskiego gola i pod tym kątem patrząc, był to dla mnie najważniejszy mecz.

Długo musiałeś czekać na swoją szansę w Koronie. Trenerzy Ryszard Wieczorek i Jacek Zieliński nie dawali Ci zbyt wiele okazji do pokazania umiejętności.

- I dopiero trener Gąsior pozwolił mi rozwinąć skrzydła. Przede wszystkim dostałem inne polecenia taktyczne. Mogłem "poholować" z piłką do przodu, nie musiałem się jej pozbywać przy pierwszej nadarzającej się okazji, gdy miałem partnera na czystej pozycji. Ponadto trener nakazał mi często strzelać z dystansu. Umiem to robić, bo w końcu wcześniej grałem jako napastnik. Dzięki tym zaleceniom szybko piłka zaczęła wpadać do siatki. Poczułem się tym samym pewniej i w jakimś stopniu zacząłem spłacać kredyt zaufania. Czuję się gotowy do gry w pierwszym składzie, w końcu już trochę w tej Koronie siedzę. (śmiech)

Czy wasz zespół jest w stanie powalczyć o awans do ekstraklasy już w tym sezonie?

- Jak najbardziej. Mamy silną paczkę, która potrafi grać w piłkę, co zresztą niejednokrotnie już pokazaliśmy na boisku. Oczywiście, wzmocnienia na pewno będą, bo są potrzebne. Chociażby po to, by podnieść rywalizację w zespole, a także poziom piłkarski drużyny. Ale sądzę, że z tym, co mamy, możemy zajść daleko. Strata do lidera wynosi tylko jeden punkt, więc co to właściwie za strata? Jesteśmy w stanie przeskoczyć i Widzew, i Zagłębie. Będziemy walczyć do końca, bo stać nas na to, by już w tym sezonie awansować do ekstraklasy.

Komentarze (0)