Już teraz mamy potencjał sięgający poziomu 20-25 tysięcy ludzi - I część rozmowy z Błażejem Jenkiem, Dyrektorem Lechii

Po rundzie jesiennej beniaminek Ekstraklasy, Lechia Gdańsk zajmuje 11. miejsce w lidze. Tą rundę oraz działania zmierzające do miejsca, w jakim aktualnie znajduje się gdański klub rozmawialiśmy z dyrektorem, Błażejem Jenkiem.

Michał Gałęzewski
Michał Gałęzewski

Michał Gałęzewski: Jak generalnie ocenia pan postawę Lechii w pierwszym sezonie w Ekstraklasie po 20 latach?

Błażej Jenek: Na pewno gdybyśmy otrzymali informację na początku roku lub przed rundą jesienną, że będziemy zajmować jedenaste miejsce, to każdy wziąłby je w ciemno. Obraz zacierają jednak ostatnie mecze, kiedy dyspozycja drużyny była poniżej naszych oczekiwań. Cel jest niezmienny - spokojne utrzymanie. W przyszłych latach przyjdzie czas na podniesienie poziomu sportowego. Dodatkowo cały czas rozwijamy się organizacyjnie, wprowadziliśmy bramofurty, monitoring, nagłośnienie, oświetlenie i wszystko zostało wprowadzone bez wpadek. W drugim roku pobytu w Ekstraklasie chcieliśmy mieć w naszych szeregach reprezentanta, a udało się to osiągnąć wcześniej - jest Łukasz Trałka, w kolejce następni. Przeprowadziliśmy także brawurowe transfery Bena Starosty, co było pierwszym przejściem z wysp brytyjskich do polskiej ligi. Pokrzyżowała jego rozwój kontuzja, ale było to wydarzenie na skalę naszego kraju. Realizujemy metodę małych kroczków. Z każdym dniem rozwijamy się na różnych polach - organizacyjnym, marketingowym, czy też formalno-prawnym. Rundy pod względem sportowym nie można podsumować jednoznacznie, gdyż drużynę przygotowywał Dariusz Kubicki, którego zabrakło i Jacek Zieliński objął drużynę na kilka dni przed startem rozgrywek. Na ocenę trenera przyjdzie jednak czas po rundzie wiosennej, gdyż będzie miał on prawo wykazać się przygotowaniami i doborem zawodników do kadry. Wykazujemy duży spokój, gdyż klubu nie buduje się ostrymi cięciami, a długofalową, stabilną polityką, którą my wyznajemy.

Lechia w tej rundzie miała słabszy początek, bardzo dobry środek i słabą końcówkę. Z czego to wynikało?

- Przez całą rundę płaciliśmy frycowe. Na początek przyszło oswojenie się z ligą, potem poszczególne tryby składające się na wynik poukładały się i zaczęliśmy zbierać punkty. Przyszło samozadowolenie kilku piłkarzy, którzy po derbach uwierzyli, że prezentują solidny poziom ligowy. W końcówce brakowało sił, zagraliśmy trzy mecze z czołówką, które przegraliśmy. Runda była nierówna, jednak z każdą kolejną łatwiej być w tej lidze, łatwiej grać. Mecze z czołówką pokazały, że byliśmy w nich coraz bliżej pozytywnego wyniku. Graliśmy coraz bardziej otwartą piłkę i są to prognostyki na przyszłość. Mamy też świadomość, że mamy słabe strony drużyny i klubu i w najbliższym okresie zimowym będziemy chcieli to zniwelować.

Jak można ocenić przedsezonowe transfery?

- Na pewno nie jednoznacznie. Późno zaczęliśmy dysponować środkami finansowymi, do tego było opóźnienie ligi. Nie do końca sprawdziły się cztery nazwiska, patrząc na ich udział minutowy w grę. Mam tu na myśli Mysonę, Midzierskiego, Cacicia i Radovanovicia. Spodziewaliśmy się, że będzie większy udział tych piłkarzy. Pierwsza piłkarska prawda jest jednak taka, że nie wszystkie transfery wypalają bez względu na skalę klubu. Po drugie mieliśmy pecha. Rekomendowany przez Dariusza Kubickiego Frane Cacić zgodził się na trzytygodniowe testy, na badaniach wyglądał bardzo dobrze, jednak we wrześniu odnowiła się jego kontuzja kręgosłupa i to praktycznie zablokowało jego funkcjonowanie w drużynie. Tomkowi Midzierskiemu i Borisowi Radovanoviciowi było bardzo trudno wygrać rywalizację z Manuszewskim, który miał najrówniejszą rundę i nikt nie spodziewał się, że sobie poradzi.

To Manuszewski jest największym zaskoczeniem rundy?

- Myślę, że to jeden z większych pozytywów. Drugi to powrót Piotra Wiśniewskiego po serii urazów, trzeci to debiut Jakuba Kawy, który dobrze spisywał się w meczach młodzieżowych i robi stałe postępy na treningach. Wracając do transferów, to na pewno nie były one klapą. Sprawdzili się Kaczmarek, czy Kowalczyk. Wszystkie elementy in minus zostaną poprawione i wiosna będzie dużo lepsza. Nawet z tych zawodników, którzy są dłużej u nas, każdy przechodził krótszą, lub dłuższą aklimatyzację. Między innymi byli to Rafał Kosznik, Piotr Wiśniewski, Maciej Rogalski, czy Paweł Buzała. Pierwsze pół roku nie należało do nich, część z nich nie była ulubieńcami kibiców, jednak dalszą postawą potrafili te względy sobie zaskarbić i stać się podstawowymi zawodnikami.

Tym ulubieńcem kibiców był Andrzej Rybski, niestety ta runda do niego zdecydowanie nie należała...

- Andrzej zaczął jako podstawowy zawodnik, natomiast przyplątała mu się kontuzja i po niej nie wrócił do pełni sił. Brak grania spowodował, że nie czuł się najlepiej psychofizycznie, gdyż oczekiwał od tej rundy dużo więcej, natomiast jest to bardzo specyficzny zawodnik pod względem możliwości fizycznych. Dlatego właśnie przeprowadzamy z nim indywidualne treningi. Pod niego i pod kilku innych zawodników, została zakupiona specjalna siłownia, która będzie zamontowana przy szatni, aby móc poprawić dynamikę i budowa fizyczna tych zawodników była dużo lepsza. Na pewno będzie brany pod uwagę do ścisłego składu na wiosnę. Trener absolutnie wyklucza możliwość pozbycia się Andrzeja, czy nawet wypożyczenia. Widzi go bardzo blisko i dużo należy od jego pracy w styczniu i lutym, aby wyjść na pierwszy mecz w pierwszym składzie.

Miejsce Lechii w Ekstraklasie nie jest zbyt dużym zaskoczeniem patrząc na przedsezonowe rokowania, jednak trzecie miejsce Lechii w Młodej Ekstraklasie to naprawdę wielki sukces...

- Biorąc pod uwagę to, że gramy najmłodszym zespołem i jesteśmy beniaminkiem również w tych rozgrywkach, to na pewno duży plus. Były też mecze, w których nie byliśmy gorsi, a nie zebraliśmy pełnej puli, jak spotkania ze Śląskiem Wrocław, Ruchem Chorzów, ŁKS-em Łódź, czy Wisłą Kraków. Pozwala to patrzeć pozytywnie w przyszłość. Bardzo bym się nie koncentrował na miejscu, ale cieszy gra zawodników, postawa całego zespołu i indywidualny rozwój. Do kadry i pierwszego składu przebił się Jakub Kawa, blisko jest Damian Szuprytowski, którego włączenie do kadry blokują tylko rozmowy kontraktowe. Jest kolejnych trzech młodych chłopców - Paweł Rusiński, Damian Tofil i Maciek Osłowski, którzy decyzją trenera Jacka Zielińskiego i dyrektora sportowego Radosława Michalskiego zostali włączeni do treningów pierwszego zespołu. Ruchy kadrowe nie są przypadkowe i świadczą o tym, że Tomek Borkowski ze swoim sztabem bardzo solidnie pracuje i zaczyna przynosić efekty cała nasza struktura młodzieżowa, akademia piłkarska, system rotacyjny i wiele innych czynników, które jako pierwsi wprowadziliśmy w Polsce. Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by nasi wychowankowie grali regularnie w klubie, ale kibice powinni uwierzyć w to, co robimy, bo to pierwszy prognostyk tego, że poszliśmy dobrą drogą.

No właśnie. Wychowankowie Lechii nie są jak na razie odważnie wdrażani w pierwszy skład...

- Tak, to prawda. Jest to jednak pokłosie okresu, w którym poprzednia ekipa rządziła w klubie. Roczniki 82-89 były przez długi okres traktowana po macoszemu. Niska objętość treningowa, słabe obiekty, brak sprzętu, brak dobrej opieki szkoleniowej i medycznej spowodowały, że nie najlepiej to wyglądało. Od trzech lat dużo inwestujemy w piłkę młodzieżową, poświęcamy jej dużo czasu. Jest trener koordynator, są zajęcia lekkoatletyczne, opieka fizyczna profesora Jastrzębskiego. Chłopcy są monitorowani, są zgrupowani w klasach sportowych. Dopiero teraz możemy zbierać pierwsze efekty, jednak nie możemy odpowiadać za pracę poprzedników i szkoda, że Rafał Loda, Marcin Pietrowski, czy też Mistrzowie Polski rocznika 1987 nie weszli na stałe do składu. Winić mogą jednak tych, którzy sprawili, że nie trenowali za dobrze w wieku 10-15 lat.

Od ilu lat pracuje pan w Lechii?

- Od początku 2004 roku.

Jak pan wspomina 2004 rok, to co najbardziej pan pamięta, co najbardziej się zmieniło w klubie?

- W klubie zmieniło się wszystko. Zaczynaliśmy od jednego pokoju, w klubie oprócz społecznego zarządu byłem praktycznie sam. Pomagał mi tylko kierownik Żuk, który pracował w innej firmie, ale zajmował się dorywczo opieką nad pierwszym zespołem. Od tej pory było wiele kroków milowych. Mamy większą powierzchnię biurową, więcej pracowników, rozwój piłki młodzieżowej, stabilne finanse, modelową współpracę ze sponsorami, takimi jak Energa, czy Saur Neptun Gdańsk oraz z miastem. Podwyższyła się frekwencja na stadionie, poziom sportowy. Dodatkowo nazwiska, które się przewijają w naszym klubie. Gdyby ktoś pięć lat temu powiedziałby, że będziemy zatrudniać trenerów takich jak Kubicki i Zieliński, że dyrektorem sportowym będzie Michalski, że będzie u nas Kowalczyk, który robił wtedy furorę w lidze ukraińskiej, że będzie blisko pozyskania Piotra Świerczewskiego, to każdy pukałby się w głowę i by w to nie uwierzył. Wykonaliśmy ogromną pracę, okupioną pełnym zaangażowaniem wielu ludzi, często anonimowych. Towarzyszyła nam dobra energia. Każdy wiedział, że Lechia nawet będąc w V lidze jest wielkim klubem w naszych głowach i sercach, co doprowadziło, że jesteśmy na 11 miejscu w hierarchii polskiej Ekstraklasy, a to nie koniec. Mamy takie ambicje, aby za 3-4 lata odgrywać czołową rolę w lidze.

Bez wątpienia pomaga wam to, że w mieście i w województwie jest coraz większy boom na Lechię. Zamierzacie to jakoś wykorzystać?

- Oczywiście, że zamierzamy to wykorzystać. Do tego czujemy się współautorami tego, wraz ze stowarzyszeniem Lwy Północy. 3,5 roku temu przeprowadziliśmy badania i cichą sympatię do Lechii deklarowało 70% mieszkańców Województwa Pomorskiego. Mocno postawiliśmy na akcje promocyjne, działania wizerunkowe. Odbyliśmy sporo spotkań poza Gdańskiem, wraz ze Stowarzyszeniem Kibiców Lwy Północy rozpisaliśmy program dla fanklubów, które mogą liczyć na zniżki z tytułu nabycia biletów i karnetów. Fankluby są też nagradzane za różne akcje promocyjne, kibice dbają aby dla przedstawicieli mniejszych miast znalazły się miejsca na atrakcyjniejsze mecze wyjazdowe. Lechia nie jest też zaangażowana w żaden sposób w proceder korupcyjny i to powoduje, że coraz więcej ludzi wierzy w pracę, która jest wykonywana, wierzy w solidne i zdrowe podstawy biznesu pod tytułem Lechia Gdańsk. My się nie odcinamy od kibiców, u nas nie ma, nie było i nie będzie problemów typu relacje na linii ITI - sympatycy Legii Warszawa. Jest mnóstwo czynników, dzięki którym przed praktycznie każdym meczem wywieszamy w kasach kartki Biletów brak i część osób na obiekt się nie dostaje. Jest to jednak dowód na to, że boom na Lechię jest i nie tylko Gdańsk, jak i województwo ten klub pokochało.

Jak by już teraz była Baltic Arena, to ile ludzi chodziłoby na mecze Lechii?

- Już teraz mamy potencjał sięgający poziomu 20-25 tysięcy ludzi. Zakładając, że większość ludzi chciałoby się wybrać na mecz z żoną, czy dzieckiem, a nie robi tego z powodu infrastruktury, czy niskiego poziomu oglądania meczu a to by stanowiło solidny przelicznik. Dodatkowo z każdym rokiem poprawiają się drogi. W tej chwili z Grudziądza jedzie się 40 minut, a nie jak do tej pory 2 godziny i to ułatwia dostępność do stadionu. Nie podejmujemy działań promocyjnych, nie reklamujemy naszych meczów, nie wywieszamy plakatów, bo gdy ludzie w ten sposób się dadzą namówić na przyjście, to po prostu tego biletu mogą nie dostać. Jest uśpiony potencjał wielu ludzi żyjących starym stereotypem, że na Lechii jest niebezpiecznie, że nic się nie dzieje. Z chęcią byśmy ich zaprosili i pokazali, że tak nie jest, dzięki czemu połknęliby bakcyla. Jesteśmy jednak ograniczeni pojemnością obiektu, który staraniami klubu wreszcie udało się powiększyć do 12200. Myślę, że jest to liczba, która stale będzie gościć w komunikatach jako ilość widzów na naszych meczach.

Na drugą część wywiadu, w której Błażej Jenek opowiada przede wszystkim o przyszłości gdańskiego klubu zapraszamy w sobotni poranek.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×