Szamani, malaria, jajecznica na kamieniu. Oto magia futbolu w Afryce

- Wie pan - Wojciech Łazarek wyraźnie ścisza głos, jakby się czegoś wstydził. - Kiedy pracowałem w Egipcie, to widziałem, jak piłkarze na stadionie zarżnęli byka.

W tym artykule dowiesz się o:

- Jego krwią skropili całe pole bramkowe. Wszystko po to, aby w końcu przełamać strzelecką niemoc, bo od kilku meczów nie mogli zdobyć gola. Obrzydliwe, niedobrze mi się zrobiło, ta lepiąca krew była wszędzie - dokończył Wojciech Łazarek.

- Osobiście nigdy nie widziałem takich praktyk - mówi portalowi SportoweFakty inny polski trener, który przez wiele lat pracował na Czarnym Lądzie, Henryk Kasperczak. - Choć oczywiście wiem, że do takich sytuacji dochodzi. Z mojej perspektywy, wszystko zawsze było zorganizowane na europejskim poziomie. Jedzenie, ośrodki, warunki treningowe. Bajka. 
[ad=rectangle]

Bawią się jak na polskim, wiejskim weselu

Bo Afryka to kontynent kontrastów. Z jednej strony największy odsetek ludzi żyjących za kilka dolarów miesięcznie, najniższa średnia życia (zaledwie 47 lat), największa liczba nosicieli wirusa HIV (aż 65 proc. zakażonych z całego świata). Z drugiej, wielkie metropolie, hotele, w których noc kosztuje kilka tysięcy dolarów czy pałace, zamieszkane przez królów i ich świtę. - Mieszkańcy tego kontynentu doskonale wiedzą, że bramą do lepszego życia jest piłka nożna - przekonuje Krzysztof Zięcik, który kilka lat temu pracował jako asystent selekcjonera reprezentacji Gwinei. - W każdym małym miasteczku i wiosce jest wydzielony kawałek ziemi, gdzie od rana do wieczora biegają dzieci. Podkreślam słowo "ziemi", bo o trawie to nie ma w tym klimacie nawet co marzyć. Miejscowi grają boso, a wokół boiska stoją skauci, którzy wyłapują największe talenty, a potem wywożą je hurtowo do Europy. 

Kiedy nastolatkowi uda się wyjechać choćby do szóstej ligi regionalnej w Szwajcarii, rodzina urządza uroczystość, którą można porównać do polskiego, wiejskiego wesela. Przez kilka dni cała wioska tańczy, bawi się, pije alkohol. - Niestety, często to przedwczesna radość - twierdzi Łazarek. - Piłkarze wyjeżdżają do Europy, szybko przerywają karierę, zdarza się, że wchodzą w kolizję z prawem. Nie ma kasy na wyciągnięcie licznej rodziny z biedy, nie ma pieniędzy nawet na bilet powrotny. 

[b]

Bez agresji, bez płotów[/b]

Wspomniana powyżej zabawa z okazji transferu do Europy pokazuje, jak spontaniczni są mieszkańcy krajów Afryki. - Ależ oni się bawią - wspomina Łazarek. - Kibice tańczą, śpiewają, są kolorowo ubrani.

Zazwyczaj nie ma wśród nich agresji, fani przeciwnych zespołów wspólnie tworzą taką atmosferę, nie ma między nimi wysokiego ogrodzenia, płotu, nie jest to potrzebne. Miłość do piłki przejawiają nie tylko na stadionie. - Kiedy byliśmy na zgrupowaniach kadry i czasami wychodziliśmy na miasto, aby pospacerować, to ludzie bili nam brawo, zatrzymywał się ruch uliczny, klaksony samochodów odbijały się echem kilka kilometrów dalej - przyznaje Zięcik.

- Zgadza się - dodaje Kasperczak. - Nie widziałem bardziej spontanicznych kibiców. Oni kochają swoją ekipę czystą miłością. Dla nich mecz jest ważniejszy od tego, co będą jutro jeść na śniadanie. O ile w ogóle coś będą jeść.

Można wejść na stadion bez biletu

W Afryce często dochodzi do sytuacji, które pamiętamy sprzed lat, z polskiej ligi okręgowej. Kluby z niższych lig, w przerwie meczu, otwierały bramy i każdy mógł za darmo obejrzeć drugą połowę. - Wiele razy zdarzało się, że podczas spotkań reprezentacji, które prowadziłem, podejmowano właśnie takie decyzje - mówi nam Kasperczak. - Spotkania towarzyskie ze słabszymi rywalami często nie wzbudzały aż takiego zainteresowania, aby można było sprzedać komplet biletów. Za to przed bramą kłębił się tłum, który liczył na darmowe wejście w przerwie.

- Nie da się ukryć, że kibice kadry narodowej to głównie mieszkańcy stolicy - dodaje Łazarek. - W Afryce jest naprawdę niewielu sympatyków, którzy mieszkają w wioskach usytuowanych na pustyni. Ludzie w tych miejscach mają inne problemy na głowie. Oni chcą przeżyć kolejny dzień. Z drugiej strony, mimo tego, że przynależą do różnych plemion, mają duże poczucie przywiązania do jednego kraju. To jest piękne.

[b]

Szaman na państwowym garnuszku[/b]

W piłkarskim środowisku od wielu lat słyszy się wiele legend związanych z szamanami, czarami, zabobonami. Piłkarze z Afryki - wyjątkowo mocno - wierzą w magię i jej wpływ na wynik sportowy. - Kiedy pracowałem z Wybrzeżem Kości Słoniowej, w 1994 roku, jechaliśmy na Puchar Narodów Afryki - odświeża pamięć Kasperczak. - Poszedłem do prezesa federacji, aby porozmawiać o premiach dla zawodników. Zaproponowałem, aby wyciągnął dokumenty sprzed dwóch lat, abyśmy mogli porównać i ewentualnie dyskutować o powiększeniu premii. Prezes pokazał listę płac i... Było tam kilka nazwisk, których w ogóle nie kojarzyłem. Zapytałem więc, kto to jest. "Marabu" - usłyszałem. Czyli przekładając na język polski, szamani. Byli opłacani przez federację, czyli de facto za pieniądze publiczne.

Łazarek pracując wiele lat temu w Egipcie, był świadkiem krwawej uroczystości, która jest opisana na wstępie tego artykułu. - Natomiast pracując już w Sudanie wokół kadry kręcili się dziwni jegomoście, których nazywałem szamanami, choć tłumaczono mi, że to bardziej, używając europejskiego słownictwa, psychoterapeuci - twierdzi Łazarek. - Piłkarze, którzy mieli problemy, chodzili do nich, aby porozmawiać, poradzić się, znaleźć rozwiązanie z trudnej sytuacji. Typowych szamanów natomiast widziałem wielokrotnie na trybunach. Zatrudniali ich kibice, przywozili na przykład na mecz wyjazdowy, wchodzili na stadion wiele godzin przed pierwszym gwizdkiem, odprawiali modły, rozsypywali popiół ze spalonego skorpiona czy innego węża. A kiedy wygraliśmy, to chwalili się, że to ich zasługa. 
[nextpage] 
- Czasami marabu siedzieli z nami nawet na ławce rezerwowych
- dodaje Zięcik. - No cóż, część katolików na całym świecie przed meczem się modli, a oni szukają pomocy w magii i czarach. 

FIFA czuwa, FIFA gwarantuje

Wydaje się, że praca na tak zacofanym i biednym kontynencie jest mocno ryzykowna. Głównie pod kątem finansowym. Skoro często trenerom nie płacą polskie kluby, to jak to jest przykładowo w Sudanie? - Świetnie - twierdzi Łazarek. - Pieniądze nie są duże, na pewno w Europie można zarobić o wiele więcej, ale nie miałem nigdy problemów z wypłatą kasy. Tak naprawdę podpisuje się umowę z federacją, czyli państwem. I to właśnie rządzący gwarantują kasę.

- Tak naprawdę, jakby ktoś chciał mnie oszukać, to nie miałby żadnych szans - wtrąca Kasperczak. - Wszystkie umowy selekcjonerów są gwarantowane przez federację.

Jeżeli więc byłby przestój w wypłatach, wystarczy sprawę zgłosić do FIFA. - A ta ma już odpowiednie narzędzia nacisku - dodaje "Henry". - Przecież zawsze może zawiesić federację, zabrać jej dotację, wykluczyć z jakiegoś turnieju. Takie możliwości zawsze działają. Wcześniej czy później wszystkie należności lądują na koncie szkoleniowca. 

Kara chłosty dla piłkarzy

Kiedy Łazarek pracował w Sudanie, kilkaset kilometrów od stolicy toczyła się krwawa wojna. - Na tle religijnym, czyli najgorsza z możliwych - wspomina ze łzami w oczach polski trener.

Sudan to kraj zdominowany przez islam. I to w wersji najbardziej ortodoksyjnej. Tutaj nie ma miejsca na alkohol, zabawę, pozamałżeńskie kontakty z płcią przeciwną. - Za złamanie tych głównych zasad można naprawdę sporo zapłacić - przyznaje Łazarek. - Kilka razy zdarzyło się, że moi piłkarze byli karani...

W tym momencie głos trenera się załamuje, w oczach pojawiają się łzy. - Chłostą? - podpowiadam. - Też - Łazarek mówi przełykając głęboko ślinę. - Straszne rzeczy im robili. Nawet nie chcę o tym rozmawiać.

Kiedy Łazarek rozpoczynał przygodę z reprezentacją Sudanu jeszcze nie zdawał sobie sprawy z zasad, jakie panują w tym kraju. - Kiedyś podczas Ramadanu dałem im na treningu niezły wycisk, z nieba lał się żar, upał był niewiarygodny, a oni przecież nawet nie mogli się napić. Kto by się wyłamał, ten wylądowałby od razu w więzieniu. O mały włos, a sam bym ich tam wpędził, bo kazałem natychmiast uzupełnić płyny. Tylko szybka reakcja tłumacza załagodziła sytuację. Sam zostałbym pośrednio ich katem. 

Skorpiony, węże, a Łazarek w klapkach

No właśnie, upał. Jak polscy trenerzy radzili sobie z tym "problemem". - Proszę pana - zaczyna Kasperczak. - Wszystkie drużyny, w których pracowałem gwarantowały mi albo klimatyzowane hotele, albo świetnie wyposażone apartamenty, również z klimatyzacją. Nawet ośrodki treningowe, z których korzystaliśmy stały na najwyższym poziomie i nawet nie wiedzieliśmy, że za oknem jest plus czterdzieści w cieniu. Pod tym względem nigdy nie narzekałem.

Podobne wspomnienia ma Łazarek. - Miałem do dyspozycji mieszkanie z klimatyzacją, więc nie doskwierały mi wysokie temperatury. Uwielbiałem zwiedzać Chartum, często spacerowałem, poznawałem nowe miejsca i ten chłód w moim apartamencie był dla mnie zawsze azylem.

"Baryła" ma również jedno niezbyt przyjemne wspomnienie. Polski trener poważnie zachorował... - Na zewnątrz, w słońcu można jajecznicę robić na kamieniach, a ja mam prawie 40 stopni gorączki - przyznaje. - W pierwszej fazie myślałem, że dopadła mnie malaria. Byłem przerażony. Na całe szczęście okazało się, iż miałem bardzo mocną infekcję gardła. Lekarz kadry miał dostęp do najwyższej jakości antybiotyków, więc w miarę szybko mnie wyleczył. Nigdy jednak nie zapomnę, ile się najadłem strachu.

Upał to jedno, ale węże, skorpiony, a nawet muchy też mogą uprzykrzyć życie w Afryce. - Oj, tak - śmieje się teraz Łazarek. - Pamiętam, że czasami podczas zgrupowań trzeba było przejść przez drogę, na której aż roiło się od żmij i skorpionów. A ja w samych klapeczkach, bo przecież upał. No i co teraz? Miejscowi śmiali się ze mnie i mówili: "dawaj, będzie dobrze, nic ci się nie stanie". Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Opatrzność nade mną czuwała, że w sumie nigdy nie miałem poważnych problemów zdrowotnych.

Afryka to bardzo specyficzne miejsce do pracy dla Europejczyka. Jednak jak ktoś już spróbuje smaku miejscowego futbolu, to regulanie wraca. Wystarczy napisać, że Kasperczak nie wyobraża sobie już pracy w innym miejscu i obecnie jego menedżer prowadzi rozmowy z kilkoma reprezentacjami z Czarnego Lądu. Łazarek też rozważyłby powrót do Afryki. Zresztą, jego nazwisko nadal pojawia się wśród kandydatów na posady szkoleniowe na tym kontynencie. Kto wie, czy wkrótce po raz trzeci nie wróci na ten kontynent. Jest coś magicznego w tym miejscu na ziemi.

Komentarze (0)