Do Widzewa przychodziłem na dobre i na złe - rozmowa z Wojciechem Stawowym, trenerem Widzewa Łódź

Opiekun ostatniej drużyny w tabeli pierwszej ligi zapewnia, że wierzy w utrzymanie. Do osiągnięcia tego celu niezbędna będzie jednak długo wyczekiwana seria zwycięstw.

Marcin Olczyk: Czy, abstrahując od wyniku, może pan być zadowolony z gry swojego zespołu w meczu z Wisłą Płock? Na boisku nie było widać różnicy między drugą a ostatnią drużyną w tabeli I ligi.

Wojciech Stawowy: Za grę i wrażenie artystyczne nikt punktów nie daje. Liczą się bramki i byłbym zadowolony gdybyśmy grali brzydziej, ale zdobywali punkty. To by mnie na pewno dużo bardziej cieszyło. Natomiast gdybyśmy byli w innej sytuacji i mieli zagwarantowane utrzymanie, to wiadomo że w dłuższej perspektywie czasu sama gra jest dla mnie bardzo ważna. Na chwilę obecną istotniejszy jest jednak wynik, a on w Płocku nie był dla nas korzystny.
[ad=rectangle]
Czego więc brakuje Widzewowi?

- Przede wszystkim serii kilku zwycięstw pod rząd. Być może dane nam będzie ją jeszcze złapać, co mogłoby pomóc utrzymać się w lidze, ale na pewno to zadanie jest już teraz bardzo, bardzo trudne do wykonania. Byłoby mi naprawdę szkoda, gdyby ta drużyna musiała opuścić pierwszą ligę, z tego względu, że pomalutku rodzi się tu fajny zespół. Nie chcę mówić, że mieliśmy mało czasu, bo byłoby to bardzo proste usprawiedliwianie się z mojej strony, ale faktycznie tego czasu nie było dużo, a sytuacja, w jakiej się znajdujemy, jest wyjątkowo trudna. To siedzi gdzieś w głowach zawodników.

Czy widzi pan z meczu na mecz poprawę w grze swojej drużyny? Można w kontekście Widzewa mówić o jakimkolwiek postępie?

- Mimo wszystko Widzew pokazuje, że jest drużyną, która potrafi, która nawet na boisku wicelidera jest w stanie grać, jak równy z równym, a momentami nawet być stroną lepszą. Żałuję tego momentu, kiedy strzeliliśmy bramkę na 1:1, bo zabrakło doświadczenia, tej zimnej krwi w naszych poczynaniach, żeby spokojnie utrzymać remis i pokusić się w końcówce, konsekwentnie grając swoje, o lepszy wynik. Wtedy być może to my po meczu byśmy się cieszyli, a nie Wisła.  Ale pewno progres w naszej grze i w tym, co Widzew prezentuje wiosną, w stosunku do tego, co miało miejsce jesienią, jest. Nie chciałbym sam siebie oceniać. Mogę tylko mówić o drużynie, a stara się najlepiej, jak na chwilę obecną potrafi.

Opiekun Widzewa Łódź nie ma na razie powodów do zadowolenia
Opiekun Widzewa Łódź nie ma na razie powodów do zadowolenia

Wspomniał pan, że tworzy się w Widzewie ciekawy zespół. Zimą kompletował pan tę drużynę w wyjątkowo ekstremalnych warunkach. Czy jest pan zadowolony ze składu personalnego, który udało się zebrać?

- Tak, jestem zadowolony tylko tak ta drużyna potrzebuje czasu. Myśmy ściągali zawodników, którzy albo spory czas nie grali, albo sprowadzaliśmy ich w końcówce okresu przygotowawczego, więc sklecić to później, jeszcze w trudnej sytuacji, gdy ma się dużą stratę i cały czas gdzieś tam przypomina o sobie ta presja mentalna, to nie jest łatwe zadanie. Mimo to uważam, że ten zespół cały czas idzie do przodu. Szkoda byłoby, gdyby się okazało, że zabrakło trzech, czterech meczów, żeby się na  koniec sezonu cieszyć. Ja jestem trenerem, który na pewno walczy do końca i tego też uczę swoich piłkarzy. Dopóki taką szansę będziemy mieli, na pewno się nie poddamy. Porażka w Płocku nas nie załamie. Na pewno z niej też można wyciągnąć dużo pozytywnych rzeczy w perspektywie następnych spotkań. Byle po prostu starczyło czasu.

W ostatnich dwóch meczach świetną robotę wykonał Tomasz Lisowski, który do drużyny dołączył dość późno. Czy to może być zawodnik, który pociągnie ten zespół?

- W tym celu był do nas ściągany. Tylko trzeba też pamiętać, że Tomek miał różne momenty, jeśli chodzi o okres przygotowawczy. Trenował troszkę z Koroną, troszkę z Lechią Gdańsk i dopiero potem trafił do nas. Dlatego teraz ważną kwestią jest ustabilizowanie formy u tego doświadczonego piłkarza. Widać jednak, że z każdym meczem wnosi on coraz więcej do naszej gry, z czego bardzo się cieszę. Jest bardzo aktywny w ofensywie - w Płocku zanotował asystę przy bramce.

Chciałbym, żeby tego czasu starczyło, a jest go jednak coraz mniej, podobnie jak meczów do rozegrania. Dopóki jest jeszcze ta matematyczna szansa to trzeba walczyć. Szkoda, że mówię to przy okazji każdego przegranego meczu, ale tak uważam. Walczyć będziemy do końca. Gdybyśmy się dzisiaj poddali i mieli chodzić ze spuszczonymi głowami to nie moglibyśmy mówić o sobie, że jesteśmy zawodowcami, którzy czują ducha sportu.

Od Legnicy (4 kwietnia Widzew przegrał na wyjeździe z Miedzią 1:6 - przyp. red.) do Płocka różnica jest chyba jednak kolosalna.

- Taka różnica, jak i różnica w kilometrach. Nie da się porównać tych spotkań, bo uważam, że z Wisłą momentami rozgrywaliśmy bardzo dobre spotkanie. Dlatego bardzo mi szkoda mi piłkarzy, bo myślę, że w Płocku zasłużyliśmy przynajmniej na remis.

Spodziewał się pan, że tak ważnym ogniwem zespołu zostać może ledwie 23-letni Maciej Krakowiak, który  broniąc karnego uratował 3 punkty w spotkaniu z Chojniczanką Chojnice? W Płocku zresztą również zanotował kilka godnych uwagi interwencji.

- Przychodząc do Widzewa wiedziałem o tym, że Maciek Krakowiak to zdolny bramkarz. Pracując z nim tylko się o tym przekonałem i utwierdziłem w tej wiedzy. Jest to piłkarz, który dużo wnosi do naszego zespołu, jest jego pewnym punktem. W starciu z Wisłą nie miał akurat nic do powiedzenia przy obu bramkach. Myśmy się tutaj źle zachowali całym zespołem, pozwalając na te zabójcze kontry. Także na pewno te gole nie obciążają jego konta, a pamiętać trzeba, że parę sytuacji wybronił i oczywiście uratował komplet punktów w ostatnim meczu w Byczynie.

Młody Maciej Krakowiak jest pewnym punktem Widzewa Wojciecha Stawowego
Młody Maciej Krakowiak jest pewnym punktem Widzewa Wojciecha Stawowego

Teraz wracacie do Byczyny, gdzie wiedzie wam się znacznie lepiej niż na wyjazdach. Czy czujecie się tam jak w domu?

- Naszym domem jest Widzew. Buduje się właśnie piękny stadion i fajnie byłoby, gdyby drużyna w momencie jego oddania była w pierwszej lidze, a potem walczyła o coś więcej, bo Widzew to jest firma. Bardzo mnie boli, że wszystko tak się toczy i klub ma takie problemy. Przychodziłem tutaj, chcąc pomóc Widzewowi i dalej będę to robił bo dalej wierzę, że mamy szansę. Nie wolno z niej rezygnować, póki istnieje. Natomiast w samej Byczynie czujemy się dobrze. Jest to nasz obiekt zastępczy, tam rozgrywamy mecze domowe. Bardzo pomaga nam obecność naszych kibiców, dlatego być może punktujemy na tym obiekcie tak dobrze.

Na boiskach rywali idzie wam z kolei bardzo źle...

- Tak jak powiedziałem na jednej z konferencji, gdybyśmy od początku punktowali na wyjazdach podobnie jak w domu, to pewnie dzisiaj bylibyśmy już w zupełnie innym miejscu i nawet taka porażka jak w Płocku, która zresztą wstydu Widzewowi na pewno nie przynosi, inaczej byłaby odbierana, gdybyśmy mieli miejsce gwarantujące utrzymanie. Mecz można przegrać. To jest po prostu sport. Z Wisłą przegraliśmy z twarzą, chociaż pozostaje duży niedosyt, bo przegrywamy to spotkanie po błędach, które nie powinny nam się zdarzyć. Nie możemy pozwalać sobie na kontrataki, zwłaszcza takie, jak ten na 1:2, kiedy mieliśmy inicjatywę po dopiero strzelonej bramce i nadzieję na zwycięstwo. Daliśmy się zaskoczyć. Nadzialiśmy się na szybki, perfekcyjnie wyprowadzony atak, ale z dużą naszą pomocą niestety.

Koniec sezonu coraz bliżej, a sytuacja Widzewa w tabeli nie ulega zmianie. Czy jeśli zespół spadnie, będzie pan chciał dalej z nim pracować?

- Do Widzewa przychodziłem na dobre i na złe. Jeżeli z mojej pracy będzie tutaj zadowolony zarząd i ludzie związani z klubem będą widzieli sens dalszej współpracy ze mną to oczywiście jestem na tak. Natomiast nie zastanawiam się teraz nad tym czy będzie to praca w pierwszej lidze, czy w drugiej. Zastanawiam się co zrobić, żeby Widzew złapał serię zwycięstw, bo to nam jest najbardziej w tej chwili potrzebne. Na ocenę całego sezonu i tego, co będzie w przyszłości, przyjdzie czas po zakończeniu obecnych rozgrywek.

Źródło artykułu: