Mariusz Przybylski wrócił do T-ME po 511 dniach. "To mój mały sukces"
Po sobotnim meczu z Wisłą Kraków (1:4) piłkarze Górnika Zabrze opuszczali Reymonta 22 ze zwieszonymi głowami, ale przynajmniej jeden z nich miał powód do zadowolenia.
W całym 2014 roku Przybylski ani razu nie wybiegł na boisko, a warto przypomnieć, że jesienią 2013 roku przed odniesieniem kontuzji był absolutnie podstawowym graczem Górnika - rozegrał dla zabrzan 22 z 23 możliwych do rozegrania spotkań, a pauzował tylko raz z powodu nadmiaru żółtych kartek.
2 maja wystąpił w meczu III-ligowych rezerw Górnika ze Skalnikiem Gracze, a tydzień później po 511 dniach wrócił na ligowe boiska. Trener Robert Warzycha wprowadził go do gry na osiem ostatnich minut spotkania 31. kolejki T-ME z Wisłą.- To był mój pierwszy tak poważny uraz i tak długa przerwa w grze, ale ta kostka już była "po przejściach", choć wcześniej to były mniejsze urazy. Półtora roku temu wszystko się skumulowało i staw nie wytrzymał... - wzrusza ramionami pomocnik Górnika.
33-latek przyznał, że nie liczył dokładnie dni od ostatniego występu w lidze, ale zdradził równocześnie, że najtrudniejszy moment przeżywał nie podczas kolejnych operacji i rehabilitacji, ale niedawno po wznowieniu treningów z pełnymi obciążeniami.
- 511 dni? Aż tyle? O kurczę... Nie miałem ani chwili zwątpienia, choć były trudne i ciężkie dni. Dwa, trzy tygodnie temu było mi bardzo ciężko, ale potem z dnia na dzień wszystko puściło. Przy mocniejszym odbiciu stopy mi uciekała przed bólem, ale już nie mam żadnego strachu - zapewnia Przybylski.