Mariusz Przybylski wrócił do T-ME po 511 dniach. "To mój mały sukces"

Po sobotnim meczu z Wisłą Kraków (1:4) piłkarze Górnika Zabrze opuszczali Reymonta 22 ze zwieszonymi głowami, ale przynajmniej jeden z nich miał powód do zadowolenia.

Mowa o Mariuszu Przybylskim, który w spotkaniu z Białą Gwiazdą wrócił na ligowe boiska po 511 dniach przerwy. 33-letni pomocnik po raz ostatni zagrał w lidze 14 grudnia 2013 roku, a w ogóle w ostatni występ I zespole zabrzan zaliczył cztery dni później.
[ad=rectangle]

W przerwie zimowej sezonu 2013/2014 doznał jednak urazu stawu skokowego, którego operacji poddał się w kwietniu 2014 roku. Po zakończeniu rehabilitacji nie wrócił jednak na boisko i w październiku kostka znów musiała być zoperowana. Pierwszy zabieg dotyczył uszkodzonego więzozrostu stawu skokowego, a drugi polegał na rekonstrukcji więzadła ATFL.

W całym 2014 roku Przybylski ani razu nie wybiegł na boisko, a warto przypomnieć, że jesienią 2013 roku przed odniesieniem kontuzji był absolutnie podstawowym graczem Górnika - rozegrał dla zabrzan 22 z 23 możliwych do rozegrania spotkań, a pauzował tylko raz z powodu nadmiaru żółtych kartek.

2 maja wystąpił w meczu III-ligowych rezerw Górnika ze Skalnikiem Gracze, a tydzień później po 511 dniach wrócił na ligowe boiska. Trener Robert Warzycha wprowadził go do gry na osiem ostatnich minut spotkania 31. kolejki T-ME z Wisłą.

- Przegraliśmy i nie ma nic więcej do dodania, ale moim osobistym osiągnięciem jest to, że po tak długiej przerwie udało mi się wrócić na boiska ekstraklasy. Czekałem na to bardzo długo, sprawa się przeciągała, przeszedłem dwie operacje, ale na szczęście wszystko jest już za mną - mówi Przybylski.

- To był mój pierwszy tak poważny uraz i tak długa przerwa w grze, ale ta kostka już była "po przejściach", choć wcześniej to były mniejsze urazy. Półtora roku temu wszystko się skumulowało i staw nie wytrzymał... - wzrusza ramionami pomocnik Górnika.

33-latek przyznał, że nie liczył dokładnie dni od ostatniego występu w lidze, ale zdradził równocześnie, że najtrudniejszy moment przeżywał nie podczas kolejnych operacji i rehabilitacji, ale niedawno po wznowieniu treningów z pełnymi obciążeniami.

- 511 dni? Aż tyle? O kurczę... Nie miałem ani chwili zwątpienia, choć były trudne i ciężkie dni. Dwa, trzy tygodnie temu było mi bardzo ciężko, ale potem z dnia na dzień wszystko puściło. Przy mocniejszym odbiciu stopy mi uciekała przed bólem, ale już nie mam żadnego strachu - zapewnia Przybylski.

Komentarze (0)