Jestem wdzięczny trenerowi Jojko za to co dla mnie zrobił - rozmowa z Rafałem Kwapiszem, bramkarzem KSZO Ostrowiec Św.

O swoich najmocniejszych i najsłabszych stronach, o tym do kogo nigdy nie zwróciłby się "per Ty", o wycieczkach "last minute", potrzebie asyst przy bramkach, powodach pojawienia się w szatni wojskowego munduru oraz kogo najbardziej słychać na boisku portalowi SportoweFaty.pl opowiedział Rafał Kwapisz - bramkarz KSZO Ostrowiec Św.

Anna Woźniak: Jesteś wychowankiem KSZO - opowiedz, jak się zaczęła twoja przygoda z piłką?

Rafał Kwapisz: Urodziłem się w Ostrowcu Świętokrzyskim i jestem wychowankiem KSZO. Całą przygoda z piłką zaczęła się jeszcze w szkole podstawowej gdzie spotkałem trenera Sławomira Górę. Można powiedzieć, że to on ściągnął mnie spod bloku, gdzie jak każdy młody chłopak graliśmy z kolegami w piłkę. Któregoś dnia trener Góra przyjechał z trenerem Maciejem Grudniewskim. W ten sposób trafiłem do klubu i rozpocząłem treningi w młodzikach.

Zawsze chciałeś być bramkarzem? Gdzie rozgrywałeś swoje pierwsze mecze?

- Od zawsze lubiłem stać na bramce, a moje ulubione boisko było pod blokiem, zrobione na kilku metrach i z drewnianymi bramkami. Szyby w mieszkaniach nie pękały, ale często włączały się alarmy w samochodach (śmiech).

Jak wyglądały twoje piłkarskie początki?

- Zaczynałem u trenera Maćka Grudniewskiego od młodzika młodszego, potem młodzik starszy, trampkarz młodszy itd., choć w trampkarzach starszych byłem krótko, bo tylko pół roku. W tym czasie trenerem juniorów młodszych był Sławomir Kapsa - ojciec Pawła - który wziął mnie do swojego zespołu. Broniłem tam około roku i przeszedłem do juniorów starszych. Nie do końca przeszedłem wszystkie szczeble piłki młodzieżowej. Po juniorach starszych można powiedzieć, że przeszedłem do KSZO, ale w KSZO nie byłem.

W takim razie jak to wyglądało w rzeczywistości?

- Chciałem iść na wypożyczenie o wtedy moim pierwszym seniorskim klubem była trzecioligowa wówczas Pogoń Staszów. Grałem tam z Damianem Kotem i Pawłem Cieślikowskim. Byłem bardzo młody i musiałem nabrać jakiegoś doświadczenia w piłce seniorskiej. Na pewno gra w III lidze więcej dała niż kolejny rok w juniorach, bo była z pewnością na wyższym poziomie. Wtedy trafiła się Pogoń Staszów, a później sam zdecydowałem, że chcę iść do Hetmana Zamość. Było to kolejne pół roku na wypożyczeniu i po tym czasie wróciłem na rok do KSZO. Wtedy pierwszym bramkarzem w drużynie był Paweł Kapsa.

Gra z seniorami przyniosła efekty?

- Powiem szczerze, że to były moje pierwsze seniorskie kluby i wiadomo, że nie mogłem oczekiwać jakichś wielkich pieniędzy za grę. Myślę, że nawet wtedy nie patrzyłem na pieniądze, tylko na to, żeby się ogrywać w lidze. Mimo tego, że klub organizacyjnie niestety nie dawał sobie rady, to atmosfera z chłopakami w zespole była bardzo fajna. W Zamościu też była atmosfera, natomiast organizacyjnie również nie było najlepiej.

Organizacyjnie w KSZO również nie jest ostatnio najlepiej.

- To co trzyma mnie w KSZO, nawet w obecnej sytuacji, to kwestia, że przede wszystkim jestem stąd i mam duży sentyment do klubu. Jestem wychowankiem i na pewno fajnie by było przeżyć w swojej przygodzie z piłką awans do wyższej klasy rozgrywkowej z drużyną KSZO. Na pewno mam do tego klubu sentyment, bo jakoś mi pomógł i piłkarsko rozwinął.

Od Janusza Jojko można się dużo nauczyć? Jest wymagającym trenerem, czy raczej kolegą?

- Współpraca z Januszem Jojko układa się bardzo dobrze. Na pewno nie jest to współpraca na zasadzie kolega z kolegą. Pamiętam czasy kiedy trener Jojko bronił, ale nie byłem wtedy w drużynie, poza tym myślę, że bym się nie ośmielił powiedzieć trenerowi na "ty". Jestem wdzięczny trenerowi Jojko za to co dla mnie zrobił, jak bardzo mi pomógł, bo gdyby nie on to najprawdopodobniej by mnie tutaj nie było. Na pewno dobry trener bramkarzy jest potrzebny w klubie, o czym świadczy to ilu bramkarzy wyszło spod ręki trenera Jojko. Może KSZO ma patent na bramkarzy, a może ma w klubie po prostu trenera Jojko (śmiech).

Zawsze grałeś na pozycji bramkarza?

- W zasadzie nigdy nie ciągnęło mnie do gry w polu, choć wiadomo, że jak jest jakaś niemoc strzelecka to człowiek chętnie by się wyrwał z tej bramki, żeby strzelić. Nawet na treningach zdarza mi się zaszaleć i wychodzić, żeby te bramki strzelać, co sprawdziło się nawet w ostatnim turnieju (śmiech).

Jak to wygląda na treningach? Zawodnicy lubią pogrążyć bramkarza w jakiś sposób?

- Człowiek się denerwuje jak na treningach strzeleckich puszcza bramki czy też zawodnicy się z bramkarzem bawią. Jakieś "wcinki", śmiechy, uszczypliwe komentarze, sprawiają, że wtedy człowiek się spina i chce jak najlepiej. Czasami się udaje złapać jakieś przysłowiowe "wcinki" i wtedy zawodnicy wygrywają wycieczkę "last minute" (śmiech). Z tymi "wcinkami" jednak jest różnie, bo ostatnio mi się zdarzyło, że nie zauważyłem i wykopałem własną piłkę i musiałem później sobie po nią iść.

A sama rozgrzewka przed meczem? Co wtedy czuje bramkarz?

- Człowiek na pewno się denerwuje jak dostanie kilka strzałów na rozgrzewce. Przykładowo zawodnik trzy razy uderza i trzy razy strzela. Wtedy wkrada się jakaś nerwowość, że może być jakiś słabszy dzień czy słabszy mecz, ale w miarę szybko człowiek się uspokaja, w czym na pewno pomagają koledzy z drużyny.

Jak wygląda Twoja radość po strzelonej bramce?

- Bardzo się cieszę ze strzelonych bramek. Nie robię takich pięknych salt jak Michał Pietrzak, bo niestety nie potrafię (śmiech), ale również bardzo się cieszę. Moja radość trwa jednak krótko, bo muszę się skoncentrować, żebym to ja zaraz nie wyjmował piłki z siatki, tak jak to było w rudzie jesiennej bardzo często. Można podać chociażby przykłady takie jak w Olsztynie czy Łomży, dlatego wolę się mniej pocieszyć, a skoncentrować na bronieniu. Na pewno szkoda takich straconych bramek, ale myślę, że w innych meczach odrobiliśmy to, jesteśmy liderem, a w zasadzie współliderem ze Stróżami i teraz czeka nas ciężkich 15. spotkań, żeby w czerwcu się cieszyć z awansu.

Bramka bramce nierówna, więc które drużynie bardziej "stają w gardle"?

- Myślę, że gorsze są sytuacje kiedy wygrywa się już 2:0 i straci się bramkę kontaktową, bo wtedy wkrada się w zespole jakaś nerwowość, tak jak było to w Przeboju Wolbrom, gdzie prowadziliśmy dwoma bramkami, straciliśmy gola ma 2:1, potem drugą i w konsekwencji zremisowaliśmy ten mecz 2:2. Wiadomo jeszcze, że to zależy w których minutach straci się bramkę. Jeśli jest to początek meczu to wiadomo, że nie możemy zrobić z tego jakiegoś wielkiego dramatu. Powinniśmy wtedy pozbierać się i jak najszybciej odrobić straty.

Kibice na wyjazdach często koncentrują się na przeszkadzaniu bramkarzowi rywala. Jak to odbierasz?

- To co sympatycy drużyny przeciwnika krzyczą za moją bramką oczywiście dociera do bramkarza i często nawet mam za reagowanie na takie słowne zaczepki upomnienia od sędziów. Czasem zdarzy się, że sobie z nimi porozmawiam, czy coś im pokażę, stąd te upomnienia, choć żółtej kartki za coś takiego jeszcze nie dostałem (śmiech). Oczywiście jest jeszcze jedna osoba, która zawsze mnie upomina - jest to trener Jojko. Jego głos jest tak donośny, ze słychać go wszędzie (śmiech).

Bramkarz jest jak saper drużyny?

- Chyba rzeczywiście coś w tym jest. Jak się saper pomyli to zostaje tylko popiół (śmiech). Wiadomo, że każdy ma prawo do błędu - tak samo pomocnik, napastnik czy obrońca ma te same ludzkie cechy. Jednak wiadomo, że to są te pozycje, na których jeszcze gdzieś ktoś może pomóc, uratować, jakoś zapobiec zagrożeniu, ale jak bramkarz się pomyli to już ciężko to asekurować, choć oczywiście zawsze mogę liczyć na pomoc kolegów.

Czasem w ostatniej chwili ratuje sytuację obrońca.

- Oczywiście, zdarza się i tak. Najgorsze są takie zamieszania pod bramką, że nie wiadomo gdzie jest piłka. Ja się rzucam, gdzieś tam lecę w pomidory, ale często Michał Stachurski czy Radek Kardas znajdują nogę, czy głowę i wybijają piłkę. Jest dług wdzięczności, ale myślę, że po to wychodzimy w jedenastu na boisko (a w sumie jest nas ponad dwudziestu). Wszyscy musimy sobie pomagać.

Rzadko dochodzi do roszad na pozycji bramkarza.

- Pozycja bramkarza jest bardzo newralgiczna, ponieważ jak już wskoczy do składy i mu "załapie" to już broni cały sezon, całą rundę czy kilkanaście spotkań. Nie mogę powiedzieć, że jestem pewien składu, bo przyznam się szczerze, że to mnie zgubiło rok temu. Byłem pewien siebie, w głowie miałem jakieś odejścia nie - odejścia i ten okres przygotowawczy nie był przepracowany tak jak powinien. Wtedy straciłem miejsce w bramce, wszedł za mnie Tomek Dymanowski, ale jakoś wszystko tak się ułożyło, że w następnym meczu już ja broniłem. Takie jest życie. Myślę, że nikt nie jest zadowolony, że siedzi na ławce czy na trybunach - przede wszystkim jak nie gra. Było tak też i u mnie i ta sportowa złość była u mnie widoczna.

Coraz więcej młodych chłopaków stojąc na bramce pod blokiem, chce być "Kwapiszem".

- To tak jak ja mogę jechać do Madrytu i podejść do Casillasa (śmiech). Na pewno jest to miłe, ale ja dopiero zaczynam przygodę z piłką. Może kiedyś, za parę lat inaczej się to potoczy.

Jako młody zawodnik, widać, że nabrałeś już rutyny, pewności siebie.

- Tutaj też duży wpływ mają starsi koledzy - Tomek Żelazowski, Krystian Kanarski i na pewno trenerzy, którzy rozmawiają z nami.

Jako bramkarz musisz krzyczeć na kolegów, ustawiać obronę.

- Wiadomo, że w trakcie meczy trzeba czasem krzyknąć, czasem pochwalić i domagają się tego sami zawodnicy, żeby im krzyknąć, podpowiedzieć. Wiadomo, że jak jest doping, ciężko jest mówić normalnym głosem - pozostaje krzyk. Myślę, że jeśli przytrafia się jakiś błąd a zawodnik usłyszy ten głos, to próbuje się jakoś zmobilizować i wskrzesić w sobie dodatkowo sportową złość.

Bramkarz trochę inaczej widzi mecz.

- Ze swojej pozycji na pewno widzę to inaczej, ponieważ ja widzę dwudziestu zawodników, a piłkarze w polu już takiej możliwości nie mają. Mają widok na przód, ale nie zawsze widzą co się im dzieje za plecami czy po bokach.

Kim byłby Rafał Kwapisz gdyby nie był piłkarzem?

- To pytanie sam zadaje sobie od 23 lat (śmiech). Nie wiem, kim bym był. Może byłbym informatykiem? Może bym się uczył. Lubię siedzieć przed komputerem, bawić się w jakieś nowinki. Myślę, że lubię elektronikę, jakieś gadżety - takie zabawki dla starszych.

Długo rozpamiętujesz swoje interwencje?

- Myślę, że każdy tak ma jak ja, że po każdej straconej bramce zastanawiam się, co mogłem zrobić inaczej, lepiej, żeby zapobiec utracie bramki. Natomiast każda udana interwencja na pewno podbudowuje , dodaje sił i daje jakiś wewnętrzny spokój.

Jak wy, piłkarze reagujecie na obecne przekształcenia w klubie?

- Na razie czekamy na rozstrzygnięcie tych wszystkich zapowiadanych zmian w klubie. Czekamy i zastanawiamy się, jaką korzyść my będziemy mieli z tego. Czy to wszystko co było złe, będzie już za nami i czy ten klub stanie w końcu na nogi. Myślę, że każdy na razie się wstrzymuje przed podpisaniem jakiegoś kontraktu czy prowadzeniem jakichś rozmów. Życie pokaże, czy będziemy grać tutaj, czy będziemy sobie szukali nowych klubów, czy pojawią się jakieś konkretne oferty. Na razie trenujemy, bo to jest nasza praca, musimy się przygotować jak najlepiej w takim składzie, w jakim na razie jesteśmy i na pewno będziemy walczyć o awans. Każdy patrzy na to, żeby w klubie był ład i skład i jeśli te wszystkie sprawy się unormują, to ten awans będzie do zrealizowania. Najgorsze jest to, że nasi ligowi rywale się wzmacniają, a od nas póki co tylko odchodzą zawodnicy.

Masz swoje rytuały przed meczem?

- Ogólnie nie jestem przesądny, ale staram się zawsze wkładać prawą rękawicę pierwszą. Przed wejściem na boisko żegnam się i staram się wejść na murawę prawą nogą.

Opowiesz jakąś historyjkę z życia szatni? Ciebie też pewnie nie ominęły żarty kolegów?

- Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mi poważniej dokuczyli, raczej póki co są to słowne zabawy, choć raz Łukasz Matuszczyk przybił mi czapkę, ale tak się złożyło, że o niej zapomniałem więc żart nie do końca wyszedł, ale musze przyznać, że w psikusach między sobą to naprawdę osiągnęli mistrzostwo świata. Nawet ostatnio miała miejsce fajna sytuacja, gdy "Brasil" dostał wezwanie do wojska i jak się Marcin Dziewulski o tym dowiedział, to specjalnie pojechał do domu 60 kilometrów, żeby przywieźć mundur wojskowy. Schował mu ciuchy w szatni i powiesił mundur. Łukasz oczywiście go przymierzył - pasował jak szyty na niego (śmiech).

Powiesz coś o reakcji Łukasza Matuszczyka po strzeleniu ci lobem bramki na jednym z ostatnich treningów na hali?

- To już się ciągnie za mną od pamiętnego meczu z juniorami, kiedy to poniosła mnie moja ułańska fantazja, kiedy to zagrałem piłkę na "szesnastce" i chciałem sobie chyba bramkę strzelić (śmiech). Straciłem ją i przelobował mnie Daniel Dybiec. Od tamtej pory jak mnie ktoś przelobuje, to się śmieją, że nie zamknąłem drzwi jak wychodziłem (śmiech). Mam nadzieję, że coraz rzadziej będą mieli ku temu okazje. Niech się tylko ciepło zrobi i wyjdziemy na dwór. Wycieczki są w modzie … (śmiech).

Najmocniejsza i najsłabsza strona Rafała Kwapisza ?

- Najmocniejsza? Nie wiem, szczerze powiedziawszy - ciężko samego siebie oceniać pod takim kątem. To chyba pytanie do trenera Jojki. Na pewno psychika jest mocną stroną. Nie załamuje się po straconej bramce, czy po błędzie z mojej strony. Staram się o tym jak najszybciej zapomnieć i grać dalej. Natomiast jeśli chodzi o najsłabszą to myślę, że nad wszystkim muszę jeszcze pracować, ale wydaje mi się, że głównie poprawić jeszcze grę nogami.

A propos gry nogami - udało ci się zaliczyć jakąś asystę?

- No niestety - koledzy nie chcą wykorzystywać moich dograń (śmiech). Nie wiem, czy mnie nie lubią, czy nie chcą, żeby napisali, że asystował Kwapisz. W zeszłym sezonie dostał taką piłkę ode mnie Michał Pietrzak, a w tym Mietek Sikora, jednak nie udało im się strzelić, a szkoda. Chyba muszę potrenować dalekie wykopy i zacznę strzelać samemu bramki, bo to ostatnio w modzie (śmiech). Mam nadzieję, że odwracając sytuację, mi się to nigdy nie zdarzy.

Komentarze (0)