Lech szokujący, Legia z twarzą

Polskie drużyny w europejskich pucharach uratowały twarz i znowu możemy żyć złudzeniem, że nasza piłka w ostatnich latach zrobiła niewiarygodny postęp.

Może zabrzmi to nazbyt optymistycznie, ale mamy przebudzenie polskich drużyn. Lech i Legia może nie grają tak jakbyśmy chcieli, ale to też wynika z ich możliwości. To nie są dziś drużyny na solidnym poziomie europejskim, więc nie możemy też od nich za dużo wymagać.

Przekładając to na język wyborów, od Lecha wymagaliśmy mniej więcej tyle ile od przedstawiciela socjalistycznej partii Razem w debacie telewizyjnej. Oby nie było kompromitacji. Nie było.

Czasem mówi się, że na dwa mecze dwóch drużyn jedna wygrałaby raz, a druga dziewięć. W tym przypadku to nie miało zastosowania. Ostatni zespół polskiej Ekstraklasy miał takie szanse na wyjazdową wygraną z liderem Serie A jak Robert Kubica na wygranie wyścigu Formuły 1. Różnica jest tylko taka, że Lech stanął na starcie. Takie rzeczy zdarzają się mniej więcej raz na 40 lat. Ostatni przypadek który przychodzi mi do głowy miał miejsce w 1977 roku. Wtedy ostatni w polskiej Widzew Łódź wyeliminował Manchester City, wicemistrza i lidera angielskiej ligi. Wtedy zaraz przed meczem Pawła Kowalskiego, tego od psa i zeszytu, zastąpił Bronek Waligóra, mistrz pokera i cwaniak jakich mało.

W końcówce Willie Donachie kopnął Zbigniewa Bońka  i dostał czerwoną kartkę. A Boniek wcześniej strzelił 2 bramki i tak zaczęła się jego wielka międzynarodowa kariera. Teraz Ante Rebić w końcówce wyleciał za faul na Formelli. Ale na tym koniec analogii. Raczej jakiegoś wielkiego objawienia międzynarodowego wczoraj nie widzieliśmy.

Chyba, że mecz pomoże się przełamać nie jednej a dwóm nadziejom poznańskiego futbolu. Dawid Kownacki już dawno był uznany za jeden z większych talentów polskiego futbolu, ale za efektem nowości nie poszło żadne potwierdzenie. "Dycha Kownasia" szybko przeistoczyła się z akcji marketingowej w okazję do śmiechu. Gdzieś w Hiszpanii pewnie kręcono by już z tego kabaret. No i Maciej Gajos, którego Michał Probierz widziałby w reprezentacji, a który po przejściu do Poznania dostosował się do nowych kolegów w myśl powiedzenia o wchodzeniu między wrony.

Najważniejsze jednak, że ten mecz powinien pomóc przełamać się Kolejorzowi. Mechanizm jest tu dość banalny i nie zasługuje na pseudoliterackie porównania. Po prostu "skoro możecie wygrać z liderem Serie A, to możecie wygrać z każdym w polskiej lidze".

Zawodnicy Lecha dostali trochę świeżości, luzu i to już jest coś. Mają też mądrego trenera, Jana Urbana, który wie, że czasem trzeba puścić do piłkarzy oko.

Poprzedni swoje zadanie wykonał doskonale, ale upadł jak himalaista w czasie zejścia z najtrudniejszej góry życia. Maciej Skorża wykorzystał słabość Legii i zdobył tytuł mistrza Polski, ale potem jego zespół nagle zapomniał jak się gra w piłkę a pytany o przyczyny i recepty trener rozkładał ręce z nadzieją, że jakoś to będzie i samo się wyleczy. Tak dobrzy piłkarze przecież nie zapomnieli na zawsze "jak się jeździ na rowerze".

Trudno mówić, że klub naprawił błąd, skoro Lech zdobył mistrza Polski, a przecież to najważniejsze trofeum po jakie może sięgnąć polska ekipa.

Ale też zatrudnienie Skorży przy jednoczesnym mówieniu, że Lech chce być polskim Basel brzmiało tyleż komicznie co po prostu niepoważnie. Skorża jest na to zbyt schematyczny. A Basel nie bało się rozstać Paolo Sousą, mimo iż ten był świetny i wygrywał. Po prostu trener w strukturze szwajcarskiego klubu jest tylko bardzo istotnym pracownikiem klubu. Ale nie najważniejszym. Kluczowa jest organizacja. Jeśli Lech ma jakąś myśl przewodnią - wychowanie i sprzedawanie piłkarzy a przy okazji osiąganie jak najlepszych wyników, to zmiana trenera była nieunikniona. Oczywiście zatrudnienie Urbana, który nie boi się stawiać na młodych piłkarzy, nie musi być dowodem na to, że w klubie poszli po rozum do głowy. Ale daje nadzieję. Nawet jeśli Fiorentina nie wyszła najsilniejszym składem.

W Warszawie zastosowano metodę odwrotną. Spokojnego, prawie anemicznego Henninga Berga zastąpił Stanisław Czerczesow. Rosjanin ma ułatwione zadanie, bo zanim przyjechał do Warszawy, na miejsce przyjechali jego emisariusze w postaci tzw. Memów - internetowych obrazkowych żartów, w tym przypadku z niedźwiedziami syberyjskimi. Prezes Leśnodorski uważa, że drużyna właśnie tego teraz potrzebuje - twardej ręki.

To możliwe. W drugiej połowie meczu z Brugge, zawodnicy Czerczesowa pokazali, że potrafią włączyć kolejny bieg, wejść wyżej, odkryć jakieś pokłady. Ale też oczywistym jest, że jeśli ktoś jest mistrzem odrabiania strat, to znaczy że wcześniej je poniósł. Pierwsza połowa spotkania Legii z Belgami wykonaniu polskiego zespołu była żałosna, żeby już nie nadużywać słowa kompromitująca. Statystyka strzałów to 1:9, celnych to 0:5. A przecież Legia grała z zespołem o teoretycznie zbliżonym potencjale. I nie miała żadnego pomysłu na Belgów. Miotał się znowu między wysokimi stoperami Nemanja Nikolić. Serb z węgierskim paszportem, który w naszej Ekstraklasie strzela na zawołanie, w kolejnym meczu pucharowym ma problem ze znalezieniem się w sytuacji. Powstaje więc pytanie: coś nie tak z nim czy z zespołem?

Raczej z zespołem, który w lidze przewyższa rywali kulturą gry, ale w Europie nie potrafi się odnaleźć, jest zbyt prymitywny. A jednak i z tego prymitywizmu może coś się wyłonić. To futbol - czasem agresja, presja i siła są wystarczającą bronią, choćby tymczasową. Zabawne, że bramkę strzelił Michał Kucharczyk, który piłkarsko odstaje od każdego z zawodników Brugge. Asystował mu Ivan Trickovski, który w klubie rywala się nie przebił, bo nie był wystarczająco dobry, zaś decydujące zagranie zaliczył Tomasz Jodłowiec, który w meczach kadry narodowej raczej statystuje i asekuruje kolegów. Tak więc udało się uratować twarz i zyskać impuls przed kolejnymi meczami, ale szanse na awans są tylko matematyczne i jest to już matematyka na poziomie uniwersyteckim. Ale jeśli Legia ma być europejskim klubem, raczej powinna rozwijać się w innym kierunku.

W niedzielę Legia gra z Lechem i dzięki temu, że udało się z pucharowych spotkań wyjść z twarzą (a nawet więcej), znowu będziemy żyli tym europejskim widowiskiem i łudzili się, że nasza ligi w ostatnich latach zrobiła niewiarygodny postęp.

[b]Duda: nie interesuje mnie opinia mediów

{"id":"","title":""}

[/b]

Źródło artykułu: