Jacek Stańczyk: Legia stała się polskim Bayernem (felieton)

 /  PIOTR MATUSEWICZ / PRESSFOCUS / NEWSPIX.PL
/ PIOTR MATUSEWICZ / PRESSFOCUS / NEWSPIX.PL

Legia Warszawa jest już polskim Bayernem Monachium. Rok temu jeszcze nie była, choć próbowała. Teraz jednak potrafiła ściągnąć najlepszego piłkarza swojego największego rywala.

Kasper Hamalainen najpierw postanowił, że w Lechu Poznań dłużej już nie chce grać, a potem podpisał z Legią Warszawa 3,5-letnią umowę. Dzisiaj z ckliwej historii o tym, że jego żona chciała już wracać do ojczyzny lub w jej okolice i dlatego odszedł z Lecha, można tylko się śmiać. Albo załamywać ręce, jeśli jest się fanem Lecha. Poznańskiego klubu po prostu nie było już stać, żeby go zatrzymać. Legia dała za to piłkarzowi to, czego chciał. Za dobrą wypłatę, ponoć najlepszą w całej ekstraklasie, można przeżyć kolejne 3,5 roku z dala od domu.

Warszawsko-poznańską rywalizację do tej monachijsko-dortmundzkiej przyrównywałem już jakiś czas temu. Borussia jeszcze nie tak dawno skarżyła się, że Bayern podbiera jej najlepszych piłkarzy tylko dlatego, by ją osłabić. Robert Lewandowski to najlepszy przykład, a jego menedżer Cezary Kucharski mówił nam wtedy, że analogia do transferowej rywalizacji Lecha i Legii nasuwa się sama. I on jest w stanie wyobrazić sobie, że w ciągu najbliższych pięciu lat najlepszy piłkarz Lecha przechodzi do Legii. Aż tak długo czekać nie musieliśmy.

Legia w sposobie działania do tej pory jedynie próbowała jednak być Bayernem. Owszem, wyciągała od innych polskich klubów najlepszych zawodników (Dwaliszwili, Brzyski, Jodłowiec, Malarz, Masłowski, teraz Borysiuk), ale prestiżowe starcia o piłkarzy z Lechem jednak przegrywała. Nie trafił na Łazienkowską ani Karol Linetty, ani Tomasz Kędziora czy Darko Jevtić. Choć sam prezes Karol Klimczak przyznawał, że warszawski rywal pewnie do tych piłkarzy dzwonił. Legia była w stanie jedynie transferować albo młodzieżowców, jak Miłosz Kozak czy Krystian Bielik, albo piłkarza jednak drugoplanowego - Bartosza Bereszyńskiego. Poznańskie gwiazdy, choć kuszone, do Warszawy się nie wybierały. W tym tygodniu to się zmieniło, bo do stolicy trafił wprost z Bułgarskiej gracz pierwszoplanowy, kluczowy, najlepszy i niezwykle tam ceniony.

Owszem, to nie jest transfer gotówkowy, Legia nie kupiła Hamalainena. Nie ma to znaczenia. Liczy się to, że Legia po prostu przelicytowała poznaniaków. O ile w ogóle doszło do jakiekolwiek licytacji, bo Jan Urban mówi, że Hamalainen nawet nie dał Lechowi takiej możliwości. Tak czy inaczej, Bogusław Leśnodorski przekonał Fina, zaoferował mu tyle (ponoć nawet z dodatkami pół miliona euro za sezon), że ten jest w stanie pogodzić się, iż z piłkarza w Poznaniu uwielbianego stanie się znienawidzonym. Nie mam wątpliwości, że gdyby Hamalainen na takie same warunki mógł liczyć przy Bułgarskiej, nadal strzelałby tam gole.

Hamalainen zadał Lechowi bolesny cios. Legia, czy tego chciała czy nie, też. To uderzenie niezwykle prestiżowe. Tak się złożyło, że w dniu, gdy okazało się, że Hamalainen trafi do Legii, Lech pochwalił się ściągnięciem Sisiego, 28-letniego Hiszpana z drugiej ligi koreańskiej dotkniętego przez liczne kontuzje. Poznański kibic miał prawo się wkurzyć.

Nie mam również wątpliwości, że transfer Fina to zupełnie nowe otwarcie, jeśli chodzi o polskie okno transferowe.  - Ci, którzy mają na rynku dobrą finansową pozycję i chcą być najlepsi, potrzebują do tego najlepszych ludzi, również z największej konkurencji - mówił Kucharski.

Legia takiego zawodnika właśnie zatrudniła. Stała się więc polskim Bayernem w sposobie działania, realnie osłabiła największego rywala.

Jacek Stańczyk

Czytaj inne teksty Jacka Stańczyka

Legioniści królami polowania. "To są bardzo okazyjne transfery"

Źródło artykułu: