Tadeusz Pawłowski: Nie jestem jak polski rząd, nie poproszę o spokój

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Tadeusz Pawłowski
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Tadeusz Pawłowski
zdjęcie autora artykułu

- Nie będę prosił o spokój jak polski rząd. Nie mogę czekać - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty nowy trener Wisły, Tadeusz Pawłowski. Krakowianom problemów nie brakuje, a największy dotyczy kadrowicza.

WP SportoweFakty: Bokser najwięcej wniosków wyciąga z przegranych walk. Wy ostatni sparing przed startem Ekstraklasy przegraliście.

Tadeusz Pawłowski: Z wszystkich spotkań trzeba się uczyć. Po 1:2 z Górnikiem Zabrze mamy materiały do analizy. Dzięki nim mogliśmy rozpocząć ostatni szlif. Cieszy mnie przede wszystkim brak urazów. Zespół wyglądał dobrze pod względem fizycznym, a do zrobienia faktycznie jest jeszcze wiele. Sprezentowaliśmy przeciwnikowi dwie bramki, byliśmy też nieskuteczni.

Powtarzają się problemy z jesieni.

- Tak, choć w innych meczach podczas okresu przygotowawczego te elementy wyglądały lepiej. Mam na myśli głównie defensywę.

Nie martwi pana tamta porażka?

- Mówią, że w teatrze nie wszyscy się cieszą, gdy generalna próba wychodzi. Nasza była trochę nietypowa, ponieważ Śląsk Wrocław wysłał trzech ludzi do podglądania. Dlatego zrobiłem trochę zmian. Z przodu biegał Patryk Małecki. Nie mogłem też pokazać im trenowanych wcześniej stałych fragmentów. Mieliśmy również sytuacje osobliwe. Na przykład Richard Guzmics powiedział mi, że miał problemy z widocznością, ponieważ oświetlenie nie było zbyt dobre.

Wytłumaczyłby pan tę "zasłonę dymną"?

- Graliśmy ciut innym ustawieniem, żeby skomplikować im życie. Z tego co wiem, Śląsk też zastosował tę zagrywkę, choć myśmy nie oddelegowali ludzi do oglądania ich sparingu.

Jakie są nastroje przed pierwszym meczem w roku?

- Optymistyczne. Widziałem porządek, zaangażowanie podczas gier kontrolnych i mam dobrą sytuację kadrową.

Problem wystąpił w środku pola. Brakuje kontuzjowanego Krzysztofa Mączyńskiego.

- Taki zawodnik w Polsce jest jeden. Inni na tym poziomie są już dawno na zachodzie Europy. Zastąpienie go będzie bardzo trudne, można to zrobić tylko w jakimś procencie. Musimy znaleźć najbardziej optymalne rozwiązanie. Na powrót Krzyśka czekamy z utęsknieniem.

Martwi pana przesunięcie do rezerw Radosława Cierzniaka?

- Trzeba patrzeć do przodu. Mam swoje przemyślenia na jego temat. Gdybym coś o tym powiedział, zachowałbym się nie w porządku wobec dwóch pozostałych graczy. Muszę robić wszystko, by czuli zaufanie i byli podbudowani. Ich kondycja psychiczna jest teraz bardzo ważna. W kwestii wyboru oprę się na opinii Pawła Primela, naszego trenera bramkarzy. Lubię słuchać specjalistów.

Nowy golkiper może nie do końca rozumieć się z obroną.

- Przejmowałbym się tym, gdybym wpuszczał między słupki młodego chłopaka. Michał Buchalik i Michał Miśkiewicz mają doświadczenie.

Nie będzie kłopotów ze zrozumieniem? Dołączyło do was sześciu nowych piłkarzy.

- Nie. Zmiany dotyczą skrzydłowego i napastnika. Reszta trochę już ze sobą grała, a akurat na bok pomocy czy do ataku wkomponować jest najprościej. Zawodnicy z tych pozycji są obsługiwani przez innych. Oczywiście, pozostaje kwestia wykorzystania szybkości Witalija Bałaszowa czy współpracy ze Zdenkiem Ondraskiem. Natomiast nie dramatyzowałbym, każdy dzień przybliża nas do lepszej jakości pod tym względem.

A co z Polakami?

- Krzysiek Drzazga to bardzo utalentowany chłopak i na pewno strzeli kilka bramek. Dobrze wprowadził się także Rafał Pietrzak. Jeśli chodzi o narodowość, nie mam ciśnienia na kombinacje. U mnie grają najlepsi. Naturalnie, chciałbym też wprowadzać chłopców z akademii.

Pańscy poprzednicy często prosili o czas na zgranie po okresach przygotowawczych.

- Nie będę prosił o spokój jak polski rząd. Nie mogę czekać, bo sytuacja w tabeli jest zła. Chciałbym szybko awansować do pierwszej ósemki. Dzięki temu rundę zasadniczą miałbym już spokojniejszą. Wtedy mógłbym spokojniej układać klocki.

Czyli prędzej gaszenie pożaru niż praca koncepcyjna?

- To się łączy. Nie przyszedłem do Wisły, żeby ją przed czymś ratować. Układ meczów jest niezły. Jeśli uda się złapać dobrą serię - a za taką uważam pięć meczów z rzędu, w których zdobywalibyśmy punkty - możemy jeszcze być wysoko.

Cieszy się pan, że objął zespół zimą, a nie latem?

- To większy komfort. Jeśli się jest w eliminacjach rozgrywek międzynarodowych, nie ma na nic czasu. Chociaż i ta przerwa została skrócona. Kiedyś szkoleniowcy mieli osiem tygodni, a dziś okres przygotowawczy trwa pięć.

Pierwsze spotkanie pańska drużyna rozegra we Wrocławiu. Ma pan tam coś do udowodnienia...

- Nie muszę tego robić. Odniosłem ze Śląskiem duży sukces. Pierwszy jako piłkarz i trener wystąpiłem z nim w europejskich pucharach. To historyczne osiągnięcie. Stworzyłem też "twierdzę Wrocław" - przez niemal 12 miesięcy nie przegraliśmy meczu u siebie. Wybrano mnie szkoleniowcem roku 2014.

Podczas meczu ze Śląskiem nie będzie sentymentów?

- Spotkam tam wielu przyjaciół, świetnie się czuję w tym mieście. Jeśli chodzi o ambicje - nie ukrywam, że będzie to dla mnie bardzo ważne spotkanie.

Ma pan żal o końcówkę rundy?

- Trener w Ekstraklasie pracuje średnio siedem miesięcy. Mnie udało się to robić 22, przekroczyłem "limit" trzykrotnie. Ten zawód jest specyficzny, nie trzeba mieć urazu.

Prezes wrocławskiego klubu, Paweł Żelem na łamach "Piłki Nożnej" stwierdził, że osiągał pan złe wyniki mimo wzmocnień.

- Kto śledził losy Śląska, ten wie: za mojej kadencji odeszło 17 zawodników. Niełatwo zastąpić Marana Kelemena, Sebastiana Milę, Marco Paixao czy Dalibora Stevanovicia. Nie robiliśmy transferów gotówkowych. Udawało się rekompensować braki dobrą pracą sztabu szkoleniowego. Długo graliśmy fajną piłkę, później zabrakło jakości i piłkarzy. Gdy graliśmy na trzech frontach, wystawialiśmy tę samą jedenastkę co trzy dni. Nie mogłem porównywać mojego zespołu z Legią Warszawa czy Lechem Poznań. Obserwowałem kiedyś Kolejorza w Pucharze Polski podczas meczu z Zagłębiem Lubin. Wymienili ośmiu ludzi i wygrali. Do nas przyjechał pierwszy garnitur, dodatkowo podstawowi gracze byli wypoczęci...

Pod koniec współpracy zwolniono panu cały sztab. Znajomy szkoleniowiec powiedział mi: "wyszło tak, jakby pierwszy trener nie robił nic".

- Pracodawca podjął taką decyzję. Niby z tym się nie dyskutuje. Może powinienem zareagować inaczej i podać się do dymisji...

Rozmawiał Mateusz Karoń  

Zobacz wideo:

Piotr Stokowiec: Zagłębie złapało drugi oddech

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: