Jednym z najbardziej niezadowolonych piłkarz gliwiczan po meczu z Cracovią był Mateusz Mak. I trudno mu się dziwić, bo jego bramka w ostatecznym rozrachunku dała wiceliderowi tylko punkt. - W skali 1 do 10 rozczarowanie i złość określiłbym tą najwyższą liczbą. Gdybyśmy wygrali, to kop do góry byłby bardzo duży, a tak to niesamowicie boli bramka w 90. minucie i to w takich okolicznościach. Już przecież patrzyliśmy na zegarki, a Covilo pokonuje nas swoją najgroźniejszą bronią, gdzie wiedzieliśmy jak gra głową. Frustracja i złość dominuje, ale trzeba iść dalej. We wtorek Lech - powiedział Mak.
Gospodarzom zabrakło kropki nad "i" w postaci drugiego trafienia. - Mówiliśmy to sobie wzajemnie i trener też nam powtarzał, żeby strzelić na 2:0, bo wtedy będzie nam dużo łatwiej. Wiedzieliśmy, że Cracovia ostatnio gra może i słabiej, ale w ofensywie nadal ma duży potencjał. I przekonaliśmy się niestety o tym w 90. minucie... - kręcił głową pomocnik.
Rzadko w tym sezonie zdarza się, żeby rywal wyjeżdżał z Gliwic z jakimikolwiek punktami. - Szkoda, że u siebie nie wygraliśmy. Potrzebowaliśmy tego zwycięstwa, ale niestety nie zdołaliśmy go utrzymać do końca. Musimy szybko podnieść głowy do góry i wygrać kolejne spotkanie - podkreślił skrzydłowy.
Gdy Miroslav Covilo pokonał Jakuba Szmatułę, to 24-latek spoglądał na boisko już z perspektywy ławki rezerwowych. - Z ławki zdecydowanie gorzej przeżywa się mecz. Nerwów jest więcej i dominują emocje, bo chciałoby się pomóc kolegom. Każdy zawodnik spoglądający z boku na pewno przeżywa to samo. Jesteśmy jedną drużyną i każdy walczy za drugiego. Tak samo będzie w Poznaniu, gdzie interesuje nas tylko zwycięstwo. W ogóle nie bierzemy pod uwagę innej opcji - zakończył Mateusz Mak.
Zobacz wideo: Maciej Sadlok: jak zawsze graliśmy nerwowo
{"id":"","title":""}