To miał być ambitny projekt zespołu, który w przeszłości zagrażał wielkim z Barcelony i Realu. Nic jednak nie poszło tak jak zakładano. Wydane ogromne pieniądze na transfery zostały zmarnowane. Valencia tak złego sezonu jeszcze nie miała, choć - jak się wydawało - drużyna przed sezonem została wzmocniona.
Kupiono m.in. Rodrigo z Benfiki za 30 mln euro, Alvaro Negredo z Man City za 28 mln, Aymen Abdennour z Monaco za 21 mln, Andre Gomes i Joao Cancelo (obaj z Benfiki) po 15 mln euro, Santi Mina z Celty za 10 mln euro. To nie wszystko, ale pokazuje, że właściciel z Singapuru, Peter Lim, nie szczędził pieniędzy na transfery.
Mniej milionów, więcej jaj
Nie wystarczyło jednak korzystać z portfela biznesmena, którego majątek wyceniany jest na ponad 2 mld dolarów. Czterech trenerów w sezonie, z wyśmiewanym Garym Nevillem na czele, stanowi obraz tego, co działo się w klubie. Doszła do tego opinia najbardziej zmanierowanego zespołu w lidze i fatalny wynik jak na możliwości zespołu. Dwunaste miejsce, 44 pkt zgromadzonych w 38 meczach i najgorszy finisz w La Liga, odkąd wprowadzono zwycięstwa za trzy punkty.
ZOBACZ WIDEO Euro 2016: Piotr Zieliński czuje, że jest wart 15 milionów euro
Kibice na ostatnim meczu u siebie z Realem Sociedad śpiewali, żeby było "mniej milionów, a więcej jaj". Już wiadomo, że w zespole dojdzie do małego trzęsienia ziemi. Ogromne wydatki na pensje to przeszłość. Cięcia mają objąć około trzydziestu procent budżetu, a szatnię ma opuścić chociażby Sofiane Feghouli, który kasuje 7,5 mln euro za sezon.
Kiedy wreszcie Valencia zwolniła w marcu Neville’a (trzy wygrane w szesnastu meczach w Primera Division), rozgrywki zakończył Pako Ayestaran. Dziennikarze apelują, żeby dać mu pracować, ale jego wynik nie był imponujący - w ośmiu meczach zdobył dziesięć punktów. W gazetach pojawiały się plotki, że singapurski właściciel chce wyłożyć nawet 19 mln euro za sezon, żeby ściągnąć Jose Mourinho.
Dziennikarze zajmujący się Valencią podkreślali, że błędem było pozbycie się trenera Nuno Santo, który po 1,5 roku pracy wyleciał w listopadzie zeszłego roku. Klub pod jego wodzą nie osiągał rewelacyjnych wyników, ale patrząc na dokonania jego następców i tak było świetnie.
Lim poddał się jednak presji kibiców, którzy domagali się głowy trenera i zastąpienia go kimś z bardziej znanym nazwiskiem. Padło na Neville’a, który miał przeszłość piłkarską, ale niemal żadną szkoleniową. Jak więc trafił do Valencii? Był przyjacielem i - w niewielkim stopniu - biznesowym partnerem singapurskiego miliardera.
220 mln euro na minusie
Właściciel zarządzał całym interesem z Azji, a na miejscu sterowali wszystkim jego współpracownicy, z dyrektorem sportowym Jesusem Garcią Pitarchem na czele. Krytyka za transfery spadła zarówno na niego, jak i Nuno Santo. M.in. za sprowadzenie Negredo, który zaliczył słabiutki sezon, a także Rodrigo, który w ciągu dwóch lat zdobył w lidze pięć bramek i od początku miał problemy z kolanami.
Największe problemy drużyna miała w szatni. Neville od początku czuł się jako obcy. Do prasy przeciekały informacje o rzekomych kłótniach trenera z zawodnikami, ale nie wiadomo do teraz, kto przekazywał te wieści. Kibice byli wściekli, bo obiecywano im drużynę na miarę Ligi Mistrzów (w sezonie 2015/2016 odpadli w fazie grupowe), a wyszła klapa.
Dziennikarze przypominają jednak, że Lim przejął zadłużoną drużynę, gdzie po stronie minusów widniała kwota 220 mln euro. Zobowiązał się spłacić nie tylko te długi, ale i zainwestować w akademię dla młodych zawodników. Singapurski inwestor jest wielkim fanem piłki w swoim kraju, dlatego zaraz po sezonie drużyna poleciała do Azji na serię pokazowych meczów oraz imprez charytatywnych. Przynajmniej pod względem finansowym jest lepiej.