Michał Masłowski: Bałem się wstać z łóżka

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
Pana tata z powodu podobnego urazu skończył grać w piłkę.

- Kiedyś nie było tak rozwiniętej medycyny, nie mieliśmy też finansów i nie dało się tego zwalczyć. Zrobili mu operację, żeby uśmierzyć ból - nic więcej. Teraz są jakieś wałki do rehabilitacji czy inne cuda. Mimo to dawniej ludzie byli silniejsi.

Legia chciała na pana czekać?

- Dostawałem szanse od Stanisława Czerczesowa, choć wolałem iść na wypożyczenie. Chyba dobrze się stało, że byłem wtedy w Warszawie. Mógłbym robić cuda, by odzyskać sprawność, ale i tak nie dałbym rady. Do tego potrzebowałem przede wszystkim czasu. Podczas treningów nie miałem mocy, czułem pobolewanie. Kiedy ruszałem do piłki, pojawiało się zawahanie.

Słyszałem, że chciano panu udowodnić, że już się nie nadaje. Czy to prawda?

- Może, nie myślałem o takich sprawach. Byłem inną osobą. Walczyłem z własnym organizmem, a musiałem dodatkowo z przeciwnikiem. Miałem więc wystarczająco dużo roboty. Dochodziła też presja kwoty transferu.

Prawie 800 tysięcy euro przypominane niemal za każdym razem ciążyło?

- Nie zastanawiałem się ciągle, ile za mnie zapłacono. Z drugiej strony - różne głosy do mnie dochodziły. Chciałem udowodnić swoją wartość. Skoro grałem dobrze w Zawiszy, to czemu nie tam? A jednak, poszło w gorszym kierunku.

Stąd wypożyczenie?

- Tak, potrzebowałem go. Chciałem iść właśnie do Piasta.

Ta drużyna składa się z ludzi, którzy mają sporo do udowodnienia. Idealnie pan tu pasuje.

- Patrzę na siebie i widzę postęp. Jasne, chciałbym wszystko od razu, jestem niecierpliwy. Niestety, nie oszukam natury. Trudno wrócić po roku, a co dopiero po dłuższym okresie.

Dlatego głupia, druga żółta kartka podczas meczu z Górnikiem Łęczna?

- Stary "Masło" wraca. W Legii byłem bardzo cichy, ale wcześniej słynąłem z "żółtek". Mam nadzieję, że nic temu chłopakowi nie zrobiłem.

Dostał pan burę?

- Nie było tak źle, ale zdaję sobie sprawę, że w dużej mierze to ja ponoszę winę za remis (gdy Masłowski opuszczał boisko, Piast prowadził 3:1 - przyp. MK). Nawet nie pomyślałem, że mam już kartkę. Stało się, trzeba było spuścić głowę i iść do tunelu.

Trener Tarasiewicz mówił, że potrzebuje pan zaufania, by pokazać pełnię możliwości.

- I ma rację. Jest dobrą osobą do takich osądów, trochę razem przeżyliśmy. Na początku niespecjalnie mnie lubił. Ktoś naopowiadał mu jakichś głupot o Masłowskim, a on w to uwierzył. Zmienił zdanie dopiero, gdy popracowaliśmy razem. Ufaliśmy sobie bezgranicznie.

Tarasiewicz na tym bazuje?

- Nigdy wcześniej nie miałem trenera, który podchodziłby do piłkarzy z takim zrozumieniem. Inny powie: "masz tam być, choćbyś musiał biegać na setkę jak Usain Bolt", a Tarasiewicz nie. On wie, kiedy faktycznie mogłeś wykonać polecenie. Dużo też tłumaczy. W sumie z wieloma szkoleniowcami miałem trudne początki. Przekonywali się do mnie po pewnym czasie.

Kiedy wróci stary, dobry Michał Masłowski?

- Mam epizody, ale potrzebuję czasu. Czuję się coraz pewniej. Kiedyś, jeszcze jako piłkarz Zawiszy strzeliłem Piastowi cztery bramki i wygraliśmy 6:0. Kiedy tu przyszedłem, od razu wypomnieli mi tamten mecz. Obiecałem, że odrobię czteropak.

Rozmawiał Mateusz Karoń

Czy Michał Masłowski odzyska dawną dyspozycję?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×