EL. MŚ 2018: pan kapitan się bawi

Hattrick Roberta Lewandowskiego, samobój Kamila Glika. Pełny Stadion Narodowy, pięć goli, ogrom emocji, ale jest wygrana! Polska - Dania 3:2.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
PAP / Bartłomiej Zborowski
Znowu zaczęli mu liczyć minuty. Nie, że dla Polski, bo przecież trafiał w sześciu kolejnych meczach eliminacyjnych i dołożył gola na Euro, ale przecież przestał punktować w Bayernie. Po mocnym początku sezonu nie zdobył bramki w trzech meczach Bundesligi i jednym Ligi Mistrzów. Mógł mówić, że go to nie interesuje, ale wszyscy, którzy znają go bliżej, wiedzą, że Robert Lewandowski golami oddycha. Dusił się raptem dwa tygodnie, maskę z tlenem podali mu koledzy z reprezentacji Polski.

W pierwszej połowie meczu z Danią na plecach nosił nie tylko długie nazwisko. Był wszędzie - rozgrywał, odbierał piłki i szarpał. Polacy przez piętnaście minut przyjęli strategię, jak w meczu z Niemcami przed dwoma laty - trochę udawali, że nie wiedzą, na czym polega gra w piłkę. Kiedy zorientowali się, że Duńczycy nie planują ruszyć do ataku, zaczęli robić swoje. Przy zamkniętym dachu Stadionu Narodowego o odpowiednią cyrkulację powietrza zadbał Kamil Grosicki, był szybszy od wiatru.

W dwudziestej minucie podał do Lewandowskiego i Polacy objęli prowadzenie. Kwadrans później Grosicki zagrał tym razem do Arkadiusza Milika, ten kulturalnie pozwolił się sfaulować w polu karnym, a Lewandowski - tak jak w meczu z Kazachstanem - z jedenastu metrów się nie pomylił. Trzeci gol na samym początku drugiej połowy to już danie firmowe z kuchni kapitana naszej reprezentacji. Przejęcie piłki na połowie boiska, samotny rajd w asyście trzech rywali na sygnale i strzał, przy którym Kasper Schmeichel nie miał nic do powiedzenia.

Polacy prowadzili 3:0 w meczu, w którym mieli się uczyć roli faworyta. Trochę nie było wiadomo, czego można było się po nich spodziewać. Ćwierćfinał Euro był wielkim sukcesem, jednak remis 2:2 w pierwszym meczu eliminacji w Astanie kazał stawiać znaki zapytania bez śmiechu w nawiasie. Czy nie odlecieli po sukcesie? Czy są jeszcze głodni? Czy udźwigną to, że teraz każdy będzie się na nich wyjątkowo mobilizował?

Adam Nawałka miał komfort w wyborze podstawowego składu. Kontuzjowany był tylko Michał Pazdan, którego całkiem godnie zastąpił Thiago Cionek. Selekcjoner znowu postawił na Piotra Zielińskiego, który wreszcie miał zagrać tak jak w klubie. Polak w Napoli czaruje, w kadrze do tej pory nie wytrzymywał ciśnienia. Przeciwko Danii bardzo mu się chciało. Momenty były. W pierwszej połowie trzy razy próbował strzelać, szukał ciekawych rozwiązań w rozegraniu. - Potrzebuję asyst i goli, by w siebie uwierzyć - mówił przed meczem. W końcu to przed trzema laty właśnie przeciwko Danii za kadencji Waldemara Fornalika rozegrał jak na razie najlepszy mecz w reprezentacji. Wtedy w Gdańsku Polacy wygrali 3:2.

W sobotę w Warszawie miało być przyjemniej, bo przecież jeśli drugą połowę rozpoczyna się od trzeciego gola, a rywale do tej pory nie oddali nawet jednego groźnego strzału na bramkę Łukasza Fabiańskiego, to nie ma czego się bać. Coś jednak niedobrego dzieje się z koncentracją naszych piłkarzy po przerwie. W Kazachstanie skończyło się to tragicznie, bo mimo prowadzenia Polaków 2:0, anonimowi rywale zdołali doprowadzić do remisu i wywalczyli jeden punkt. W Warszawie sygnał do ataku dla Duńczyków dał Kamil Glik. Chwilę po golu Lewandowskiego strzelił do własnej bramki. Całkiem ładnie, głową. Od tego momentu zaczęliśmy grać nerwowo i brzydko. Pachniało późnym Fornalikiem.

Polacy grali już bez kontuzjowanego w pierwszej połowie Arkadiusza Milika. Zastąpił go Karol Linetty i był to test systemu gry z pięcioma pomocnikami. Straciliśmy rytm i gubiliśmy kroki. W 69. minucie trybuny ucichły, bo Yussuf Poulsen strzelił drugiego gola dla Danii i zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Polacy pozwolili rywalom rozwinąć skrzydła, zegar na szczęście tykał na naszą korzyść, ale wszyscy mieli w pamięci koszmar nocy wrześniowej, kiedy nasze rozluźnienie po przerwie potrafili wykorzystać Kazachowie. Lewandowski prosił kibiców o doping, piłkarze Nawałki zwarli szyki i nie dopuścili już przeciwników pod bramkę Fabiańskiego, a nawet jeśli, to bramkarz Swansea spisywał się doskonale.

Nasi zawodnicy w drugiej połowie, od momentu straconego gola, nie potrafili już jednak ani razu zagrozić Schmeichelowi. To nie jest problem formy, ani przygotowania fizycznego. Ten problem siedzi w głowach i trzeba znaleźć na niego lekarstwo.

Polacy wygrali z najsilniejszym obok Rumunii rywalem w naszej grupie i zrobili poważny krok w stronę awansu na mundial. Zwycięstwo we wtorkowym meczu z Armenią pozwoli nam wziąć głęboki oddech. Gramy dobrze w pierwszej połowie, źle po przerwie. Dobrze w ataku, słabo w obronie. Na szczęście Nawałka w czasie zgrupowań kadry spać nie chodzi prawie w ogóle. Ma o czym myśleć. Tylko Lewandowski trochę po cichu dogonił w klasyfikacji strzelców goli dla reprezentacji Polski Ernesta Pohla. Ma 39 goli, przed nim tylko Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato i Włodzimierz Lubański.

Polska - Dania 3:2 (2:0)
1:0 - Robert Lewandowski 20'
2:0 - Robert Lewandowski (k.) 36'
3:0 - Robert Lewandowski 47'
3:1 - Kamil Glik (sam.) 49'
3:2 - Yussuf Poulsen 69'

Składy:

Polska: Łukasz Fabiański - Artur Jędrzejczyk, Thiago Cionek, Kamil Glik, Łukasz Piszczek - Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński, Kamil Grosicki (74' Maciej Rybus), Jakub Błaszczykowski (89' Sławomir Peszko) - Arkadiusz Milik (46' Karol Linetty), Robert Lewandowski.

Dania: Kasper Schmeichel - Simon Kjaer, Andreas Christensen, Jannik Vestergaard - William Kvist, Pierre Hojbjerg, Peter Ankersen, Riza Durmisi, Christian Eriksen - Viktor Fischer (75' Pione Sisto), Nicolai Joergensen (46' Yussuf Poulsen).

Żółte kartki: Cionek (Polska) oraz Schmeichel, Eriksen (Dania).

Sędzia: Gianluca Rocchi (Włochy).

Michał Kołodziejczyk z Warszawy

ZOBACZ WIDEO: Lewandowski dostanie swój... pomnik
Czy Polska awansuje na MŚ?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×